O 3:45 nad ranem czasu lokalnego amerykański Kongres oficjalnie zatwierdził wynik listopadowych wyborów prezydenckich i zwycięstwo demokraty Joe Bidena. Doszło do tego mimo wtargnięcia do parlamentu zwolenników Donalda Trumpa domagających się odwrócenia wyniku wyborów. Przewodniczący uroczystościom oficjalnego liczenia głosów oddanych przez Kolegium Elektorów wiceprezydent Mike Pence potwierdził, że Joe Biden wygrał wybory prezydenckie, zdobywając 306 głosów elektorskich wobec 232 głosów oddanych na obecnego prezydenta Donalda Trumpa. Wcześniej w drodze głosowania odrzucone zostały wszystkie zgłaszane przez republikańskich deputowanych próby zakwestionowania oddanych głosów. Zapowiedź Trumpa i szturm na Kapitol Chwilę później prezydent Donald Trump w oświadczeniu zapowiedział, że mimo iż "totalnie nie zgadza się z wynikiem" wyborów, przekaże władzę Joe Bidenowi. W ten sposób doszło do formalnego zwieńczenia procesu wyborczego, mimo dramatycznych wydarzeń, które go zakłóciły. Środowa sesja została przerwana ze względu na szturm sympatyków prezydenta na Kapitol i splądrowanie budynku parlamentu. Tłum, który wtargnął w środę do Kapitolu, był częścią wielotysięcznej demonstracji w Waszyngtonie przeciwko rzekomym fałszerstwom wyborczym, odbywającej się pod hasłem "Uratować Amerykę". Do wzięcia udziału w manifestacjach zachęcał na Twitterze Donald Trump, który na około godzinę przed szturmem przemówił do demonstrantów, zapewniając ich, że nigdy nie zrezygnuje z walki przeciwko "kradzieży" wyborów. Prawnik prezydenta Rudy Giuliani zachęcał zaś zgromadzonych do "próby walki". Z materiałów wideo zamieszczonych w portalach społecznościowych wynika, że szturm zaczął się w środę przed godz. 13 czasu lokalnego (godz. 19 w Polsce), kiedy kilkudziesięciu zwolenników Trumpa starło się z kilkoma policjantami strzegącymi barierek ok. 200 m od zachodniej strony Kapitolu. Później kolejne grupy wandali kilkukrotnie przełamywały słabe policyjne kordony, aż wdarły się do gmachu Kongresu, wyłamując drzwi i okna. Obradujący w środku parlamentarzyści - zebrani by zatwierdzić wynik wyborów - zostali pośpiesznie ewakuowani przez służby tuż przed wdarciem się tłumu. Wyznawcy teorii spiskowych i śmierć kobiety Jeszcze we wtorek portal śledczy "Bellingcat" opisywał internetowe dyskusje na forach prawicowych ekstremistów planujących i zachęcających się do ataku na budynek parlamentu. Na zdjęciach widać, że wśród osób, które wtargnęły do gmachu parlamentu, były znane osoby ze skrajnie prawicowych środowisk oraz wyznawców spiskowej teorii "Q Anon". Jednym z nich był ubrany w zwierzęcą skórę i rogi Jake Angeli znany jako "szaman Q". Podczas zamieszek zginęła kobieta śmiertelnie postrzelona podczas próby sforsowania barykady blokującej dojście do biura wiceprezydenta Mike'a Pence'a. Pence był obiektem ataków zwolenników prezydenta i samej głowy państwa, którzy domagali się, by unieważnił głosy elektorskie pochodzące ze stanów, gdzie według Trumpa dochodziło do fałszerstw wyborczych. Śmierć kolejnych trzech osób Według szefa waszyngtońskiej policji Roberta Contee, podczas wydarzeń zmarły też trzy inne osoby ze względu na "nagłe przypadki medyczne". Obrażeń doznało wielu policjantów, z czego co najmniej jeden trafił do szpitala. W związku z zamieszkami aresztowano dotąd 52 osoby. Tłum dokonał zniszczeń wewnątrz gabinetów kongresmenów oraz na salach obrad Senatu i Izby Reprezentantów. Szkody mogły być większe; pod budynkami mieszczącymi komitety krajowe obydwu partii policja znalazła zaimprowizowane bomby. Część z uczestników zamieszek była uzbrojona, a jeden z nich miał pojemnik z koktajlami Mołotowa. Apel Bidena i odpowiedź Trumpa Niedługo po rozpoczęciu zamieszek głos zabrał prezydent elekt Joe Biden, który nazwał zajścia "insurekcją" i zaapelował do prezydenta Trumpa, by wezwał tłum do rozejścia się. Trump zrobił to, ale jednocześnie podtrzymał swoje oskarżenia o "kradzież" wyborów i zapewnił o swojej sympatii dla uczestników zamieszek. Portale Twitter i Facebook usunęły wpisy prezydenta, uznając je za podżeganie. Jak doniosły media, w reakcji na wtargnięcie na Kapitol wiceprezydent Pence - z pominięciem Trumpa - wezwał na pomoc Gwardię Narodową. Wcześniej podobny ruch ogłosił gubernator sąsiedniej Wirginii Ralph Northam. Obrady udało się wznowić Po wypędzeniu z Kapitolu demonstrantów m.in. przez oddziały antyterrorystów FBI Kongresowi udało się w nocy wznowić przerwane obrady i dokończyć proces zatwierdzania. W odpowiedzi na dramatyczne wydarzenia część republikanów wycofała swoje wnioski kwestionujące ważność oddanych głosów. Jednocześnie wielu parlamentarzystów - również z partii prezydenta - obarczyło go winą za środowe zajścia. Senator Mitt Romney stwierdził, że były one "insurekcją zainspirowaną przez prezydenta Stanów Zjednoczonych". Republikański kongresmen Adam Kinziger stwierdził, że w środę doszło do próby zamachu stanu. Trump zostanie usunięty z urzędu? Kilkudziesięciu kongresmenów demokratów wezwało do ponownego impeachmentu i usunięcia z urzędu prezydenta w związku z jego zachowaniem. Według CNN i innych mediów członkowie rządu Trumpa podjęli zaś dyskusję nad uruchomieniem 25. poprawki do konstytucji, pozwalającej odsunąć głowę państwa od władzy, uznając ją za niezdolną do sprawowania funkcji. Choć do końca kadencji Trumpa zostało mniej niż dwa tygodnie, usunięcie go z urzędu w ramach impeachmentu oznaczałoby pozbawienie go prawa do ponownego sprawowania funkcji publicznych.Urodzony w Polsce kongresmen Tom Malinowski ocenił w komentarzu dla "Politico", że "nie jest niemożliwe", że Kongres podejmie w tej sprawie decyzję ponad partyjnymi podziałami.