Mocarstwowy plan Rosji. Putin nieprzypadkowo pokazuje światu "Wunderwaffe"
"Buriewiestnik", "Posejdon", "Oriesznik" i "Sarmat" - Władimir Putin chwali się nową rosyjską "Wunderwaffe". Czy rzeczywiście jest się czego bać? W rozmowie z Interią prof. Rafał Kopeć tłumaczy, czym jest najnowsze uzbrojenie Rosji. Wskazuje też, że świat wszedł w fazę nowej zimnej wojny - bardziej niebezpiecznej niż ta, którą znamy z podręczników historii.

W skrócie
- Putin prezentuje nowe rosyjskie uzbrojenie, podkreślając jego potencjał strategiczny w obliczu nowej zimnej wojny.
- Prof. Rafał Kopeć wskazuje na rolę symboliki i komunikatów, skierowanych zarówno do Zachodu, jak i Chin, oraz analizuje rzeczywiste możliwości nowego uzbrojenia Rosji.
- Nowa rywalizacja mocarstw osłabia stabilność świata, a Ukraina staje się polem prawdopodobnie długotrwałego konfliktu, przez który Rosja dąży do utrzymania statusu supermocarstwa.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Władimir Putin we wtorek spotkał się z naukowcami, którzy mieli wkład w opracowanie nowych, rosyjskich broni. Stojąc na tle kolumn w monumentalnej Sali Katarzyny na Kremlu ogłosił, że "Buriewiestnik" i "Posejdon" będą miały historyczne znaczenie dla całego XXI wieku. Prezydent Rosji przemawiał w Dzień Jedności Narodowej - święto, które sam ustanowił w rocznicę zakończenia okupacji Kremla przez wojska Rzeczpospolitej w 1612 roku.
Putin poruszył temat czterech rodzajów uzbrojenia. Jeśli jednak spojrzeć szerzej, mówił nie tylko o broni. W wystąpieniu nakreślił swój nadrzędny cel, również w kontekście trwającej wojny w Ukrainie.
- To wojna o zachowanie pozycji mocarstwowej. To dobrze komponuje się z komunikatami o nowych sposobach przenoszenia broni nuklearnej, które pokazują, że Rosja nie zamierza rezygnować z walki o taką pozycję - mówi Interii prof. Rafał Kopeć, kierownik Katedry Myśli Strategicznej Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.

- Rosjanie pokazują coś nowego, czego ewentualni rywale czy konkurenci nie mają. Do tego dochodzi warstwa symboliczna, komunikat dla społeczeństw krajów zachodnich. Strasznie bronią, która budzi lęk - mówi dalej nasz rozmówca.
Sprawdźmy zatem, czym w rzeczywistości jest rosyjska "Wunderwaffe" - cudowna broń, która ma przerazić świat i zagwarantować Moskwie pozycję wśród mocarstw.
Rosja. Seryjna produkcja "Oriesznika" i retoryka z ZSRR
Po pierwsze, Putin ogłosił seryjną produkcję "Oriesznika". To pocisk balistyczny średniego zasięgu, do tej pory użyty bojowo tylko raz. W listopadzie 2024 roku spadł na ukraiński Dniepr.
- W anglojęzycznej terminologii to system zasięgu pośredniego, poziom niżej zasięgu międzykontynentalnego. To broń, która została praktycznie wycofana z użycia w latach 80. Zabraniał jej traktat INF z 1987 roku. Wcześniej generalnie służyła do przenoszenia głowic nuklearnych - wyjaśnia Rafał Kopeć.
Wspomniany traktat INF to umowa pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych krótkiego i średniego zasięgu. Jest powszechnie uważany za jedno z najważniejszych porozumień, które kończyły zimną wojnę. W 2019 roku z traktatu wycofały się USA.

Kopeć podkreśla, że kiedy Rosjanie użyli "Oriesznika" rok temu, chodziło przede wszystkim o symbolikę, nie o rzeczywiste cele wojskowe. - Sam lot dawał spektakularne efekty wizualne w dobie mediów społecznościowych, gdy wszyscy wszystko filmują. To obrazy nadchodzącej zagłady, z jednej strony przerażające, z drugiej fascynujące. Putin chciał ostrzec świat, że jest w stanie zagrozić "Oriesznikiem" - tłumaczy ekspert.
Dodaje też, że komunikat o seryjnej produkcji pocisku ma podobny charakter. - Nie chcę powiedzieć, że użycie tego pocisku w Ukrainie jest bez sensu, natomiast nie ma uzasadnienia techniczno-strategicznego. To trochę przypomina szeroko kolportowane, choć w zasadzie nigdy niewypowiedziane twierdzenie Chruszczowa, że pociski balistyczne schodzą z taśm radzieckich fabryk jak parówki, co miało wywołać panikę w Stanach Zjednoczonych - wskazuje rozmówca Interii i podkreśla, że radziecki frazes z lat 60. nie miał potwierdzenia w rzeczywistości.
Rafał Kopeć tłumaczy również, zasięg "Oriesznika" szacowany jest na pięć tysięcy kilometrów. To daje możliwości zdecydowanie większe, niż Rosjanie potrzebują na froncie w Ukrainie.
- Natomiast tego rodzaju pociski były produkowane do ustanowienia traktatu INF przede wszystkim w celu użycia na kontynencie europejskim, zaatakowania Europy Zachodniej, więc to kwestia raczej niepokojąca dla nas. To pocisk, który może być w teorii użyty przeciwko celom europejskim i poza kwestią symboliczną, to może być jego strategiczne uzasadnienie - zaznacza ekspert.
Nuklearne zdobycze Putina. "Buriewiestnik" i "Posejdon"
Podczas wtorkowego wystąpienia Putin najwięcej uwagi poświęcił testom broni o napędzie nuklearnym - rakiecie manewrującej "Buriewiestnik" i torpedzie "Posejdon", nazywanej też "torpedą zagłady". Mówiąc krótko, "Posejdon" to duża torpeda z głowicą nuklearną, która jednocześnie - dzięki napędowi atomowemu - dysponuje dużym zasięgiem i prędkością, utrudniającą przechwycenie.
Jednocześnie Rosjanie rozwijają możliwości swojej floty podwodnej, zdolnej do przenoszenia "Posejdonów". W służbie jest okręt "Biełgorod", w ostatnią sobotę zwodowali nową jednostkę "specjalnego przeznaczenia" - "Chabarowsk".
W kontekście "Buriewiestnika" prezydent Rosji ocenił, że pocisk "przewyższa wszystkie znane na świecie systemy rakietowe" pod względem zasięgu. Szef rosyjskiego sztabu generalnego Walerij Gierasimow ogłosił, że podczas ostatniego testu "Buriewiestnik" pokonał w locie 14 tysięcy kilometrów.

To nie koniec. Putin stwierdził też, że technologie małych reaktorów nowej broni będą mieć zastosowania podczas działań w szelfie arktycznym, do wydobycia surowców w trudno dostępnych miejscach, a nawet pomogą "w tworzeniu przyszłej stacji na Księżycu".
- Po pierwsze dosyć zaskakujące jest podkreślanie wymiaru zastosowań cywilnych - zwraca uwagę Rafał Kopeć. - To też przypomina czasy lat 60., kiedy zakładano wykorzystanie eksplozji nuklearnych do na przykład wielkich prac ziemnych. Tutaj nie mamy do czynienia z eksplozjami, tylko niewielkimi reaktorami, które rzeczywiście mogą być użyteczne do zagospodarowania chociażby Syberii. Z drugiej strony tak naprawdę niewiele wiemy o tym, jak działają te silniki - mówi nasz rozmówca.
- Technologia w "Posejdonie" to najpewniej niewielki reaktor, który może mieć przełożenie na sektor cywilny. W "Buriewiestniku" jest najprawdopodobniej rodzaj silnika przepływowego. To nie jest nowość, bo Amerykanie tego typu systemy w ramach projektu Pluto rozwijali na początku lat 60. Zrezygnowali, bo rozwój technologii balistycznych sprawił, że pocisk manewrujący o napędzie nuklearnym stracił rację bytu - wskazuje ekspert.

Jednak wykorzystanie technologii napędów nuklearnych ma też wymiar czysto wojskowy. Chodzi o nowe możliwości przełamywania obrony przeciwrakietowej przeciwnika. Rafał Kopeć zaznacza, że Amerykanie rozwijają system Ground Moving Target Indication, czyli wykrywania również ruchomych celów z kosmosu. Dotychczas robiły to samoloty rozpoznawcze E-8, które są powoli wycofywane. Teraz ich pracę mają przejąć konstelacje setek, a nawet tysięcy satelitów.
- Co to oznacza dla Rosji? Że jeden z jej kluczowych elementów triady nuklearnej, czyli pociski balistyczne wystrzeliwane z mobilnych wyrzutni lądowych są stosunkowo skutecznie wykrywane i ich przeżywalność staje pod znakiem zapytania. Więc trzeba wymyślić coś nowego - tłumaczy nasz rozmówca.
- Druga kwestia, która przyświeca nowemu wyścigowi zbrojeń to systemy zwalczania nadlatujących pocisków balistycznych, oparte o efektory w przestrzeni kosmicznej. Mówimy o słynnej "Złotej Kopule" rozwijanej w USA - mówi dalej Kopeć i dodaje, że kilka dni temu firma SpaceX dostała kontrakt na razie na rozwój warstwy rozpoznawczej takiego systemu. - W teorii taki system mógłby zanegować możliwość nuklearnej odpowiedzi ze strony Rosji czy Chin - tłumaczy Kopeć.
W wielkim skrócie zadaniem "Złotej Kopuły" byłoby zniszczenie nadlatujących pocisków balistycznych jeszcze w przestrzeni kosmicznej. Dlatego Rosja i Chiny są zainteresowane alternatywnymi środkami, zdolnymi przełamać amerykańską obronę powietrzną, a "Buriewiestnik" ma być zdolny do długich lotów na niskich wysokościach.
Skoro o kosmosie mowa, Putin wspominał również o stacji na Księżycu. - Nie wychodziłbym tak daleko w przyszłość. Szczególnie, że Rosja stopniowo traci swoje kompetencje kosmiczne. Jeśli będzie w stanie realizować jakąkolwiek misję na Księżycu, to raczej jako słabszy partner Chin - dodaje Kopeć.
W tym miejscu dochodzimy do szczególnie istotnej części analizy wystąpienia Putina. Jego komunikat nie był skierowany wyłącznie do świata zachodniego. - Rosja może dostarczać technologię, której Chiny nie posiadają. To sygnał dla Chińczyków na zasadzie: mamy kompetencje, których wy nie macie. Możemy coś zrobić razem - tłumaczy Rafał Kopeć.
Chiny jako adresat komunikatu pojawiają się tutaj nieprzypadkowo. Władimir Putin ma świadomość, że walczy o utrzymanie mocarstwowej pozycji Rosji w nowych warunkach.
"Balistyczny Szatan" i nowa zimna wojna
Czwartą bronią, o której mówił Putin był system "Sarmat", nazywany też Szatanem II. To nowy wariant rosyjskiego, superciężkiego, międzykontynentalnego pocisku balistycznego. Wielka rakieta waży 200 ton i ma ponad 30 metrów długości. Putin przekazał, że "Sarmat" jeszcze w tym roku będzie gotowy do testu, a w 2026 roku wejdzie do służby bojowej.
Rafał Kopeć wskazuje, że pocisk jest jedynie rozwinięciem znanej koncepcji i następcą systemów, które Rosjanie mieli do tej pory. Jednak Moskwa nieprzerwanie rozwija swój potencjał i opowiada o tym retoryką z czasów Związku Radzieckiego. 5 listopada Putin postanowił też odpowiedzieć Donaldowi Trumpowi w sprawie testów jądrowych i zapowiedział przygotowania do przeprowadzenia własnych prób.

Wszystko to przypomina napięcia rodem z czasów zimnej wojny. - Zdecydowanie jesteśmy w fazie nowej zimnej wojny - mówi nam Rafał Kopeć. - Kolejne wydarzenia to potwierdzają. Ona też miała swoje różne fazy. Bardziej gorące, na przykład w czasie kryzysu kubańskiego. Były też momenty odprężenia. Jeśli teraz Putin spotyka się z Trumpem, nie oznacza to, że zimnej wojny nie mamy - argumentuje dalej.
- Tylko teraz te fazy następują bardziej dynamicznie. To, co jest odmienne w obecnej sytuacji w porównaniu z okresem od lat 40. do końca 80., to trzech, a nie dwóch graczy. Oprócz Stanów Zjednoczonych, na poziomie broni nuklearnej o charakterze strategicznym Rosja utrzymuje swoją pozycję. Natomiast doszły Chiny - tłumaczy rozmówca Interii.
- Nie patrzyłbym na Rosję i Chiny jako na jeden blok polityczno-wojskowy. Te państwa są teraz w strategicznym partnerstwie, ale mają rozbieżne cele i konflikty interesów. Połączenie ich sił jest możliwe tylko do pewnego stopnia. Mamy więc trzy kluczowe ośrodki siły i to jest sytuacja najbardziej niestabilna. - Teoria gier mówi nam o tym, że prędzej czy później dwóch graczy sprzymierza się przeciwko trzeciemu i tak rzeczywiście może być. W tym sensie sytuacja jest teraz bardziej niebezpieczna - mówi dalej Kopeć.
Zdecydowanie jesteśmy w fazie nowej zimnej wojny. To, co jest odmienne (...), to trzech, a nie dwóch graczy.
Dodaje też, że paradoksalnie w czasach starej zimnej wojny sytuacja była przez większość czasu stosunkowo stabilna, bo poza okresami kryzysów, Waszyngton i Moskwa wzajemnie się szachowały. - Niezależnie od wojennej retoryki dwa mocarstwa były usatysfakcjonowane statusem quo - zaznacza ekspert.
- Teraz mamy Stany Zjednoczone, które bronią stanu posiadania. Chiny, którą chcą być dla USA co najmniej równorzędnym partnerem. I Rosję, która stanu posiadania broni w sposób rozpaczliwy, bo czuje, że dwa pozostałe podmioty są pod względem gospodarczym, technicznym i demograficznym zdecydowanie silniejsze - podkreśla nasz rozmówca.
Co z Ukrainą? Rosja gotowa na długotrwały konflikt
Wplątana w rywalizację mocarstw pozostaje Ukraina. Dlatego pytamy też o przyszłość konfliktu za wschodnią granicą Polski, w sprawie którego ostatnie dni przyniosły sprzeczne komunikaty. Z jednej strony Władimir Putin podpisał dekret o całorocznej mobilizacji w Rosji w 2026 roku. Z drugiej prezydent Finlandii zasugerował, że podczas szczytu G20 w RPA pod koniec listopada, może dojść do rozmowy Putin-Zełenski. Co w takim razie czeka Ukrainę?
- Nie chcę bawić się w przewidywanie przyszłości. To jest wojna na wyczerpanie i można zastanowić się, która strona jest bliżej tego wyczerpania. Niestety wydaje się, że sytuacja nie jest korzystna dla Ukraińców. Rosja robi niewielkie, ale jednak postępy na froncie - mówi Rafał Kopeć.
- Tu warto przywołać słowa Putina, które przeszły u nas bez echa, a dobrze oddają podejście Rosji do tej wojny. Putin zrobił analogię do wojny północnej ze Szwecją i czasów Piotra Wielkiego. Na początku ta wojna również nie szła po myśli Rosji, ale po bitwie pod Połtawą Szwecja przestała być europejskim mocarstwem, a Rosja zaczęła nim być. Tylko, że ta wojna trwała 21 lat. Można się zastanowić czy Rosjanie nie przygotowują się na właśnie taki długotrwały konflikt - wskazuje rozmówca Interii.
Dodaje również, że sytuacji diametralnie nie zmieni ewentualny rozejm. - Dla Rosji to będzie tylko przerwa, po której wrócimy do działań bojowych, bo dla Rosji stawką tej wojny jest pozycja mocarstwa. Dlatego ta wojna może zakończyć się albo porażką Ukrainy, albo porażką Rosji - podsumowuje Rafał Kopeć.
Jakub Krzywiecki
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na jakub.krzywiecki@firma.interia.pl












