"Czekaliśmy bardzo długo". Putin przelicytował, Trump chce go złamać siłą
Cios za cios - tak w ostatnich kilkunastu dniach wyglądają relacje Rosji ze Stanami Zjednoczonymi. Chociaż Władimir Putin przez długie miesiące zwodził i manipulował Donaldem Trumpem, dyplomatyczne triki Kremla przestały działać. Amerykański prezydent ma już tego dosyć i chce siłą zmusić Putina do pokoju z Ukrainą. To oznacza zupełnie nowy etap rosyjsko-ukraińskiej wojny.

Odkąd Donald Trump wrócił do Białego Domu, cykl życia relacji między nim a Władimirem Putinem wyglądał mniej więcej tak:
- Putin komplementuje Trumpa, a Trump Putina. Mówiąc o pokoju w Ukrainie, Stany Zjednoczone skłaniają się w stronę Rosji, wywierając dużo większą presję na Kijowie.
- Trump próbuje nakłonić Putina do negocjacji pokojowych z Ukrainą, na co Putin teoretycznie się zgadza.
- Gdy przychodzi do rzeczywistych rozmów o pokoju, Kreml stawia zaporowe warunki, które torpedują szanse na jakikolwiek postęp.
- Stany Zjednoczone wyrażają irytację stanowiskiem Rosji i zaczynają przychylniej patrzeć w stronę Ukrainy, chętniej jej pomagając i grożąc Rosji dotkliwymi sankcjami gospodarczymi.
- Zaniepokojony obrotem spraw Putin dzwoni do Trumpa albo się z nim spotyka. Dzięki osobistej relacji z amerykańskim prezydentem uspokaja go, zapewnia o szczerych intencjach Rosji i stara się przerzucić winę na Ukrainę.
- Trump przyjmuje stanowisko Putina i na pewien czas, zazwyczaj kilka tygodni, odpuszcza Kremlowi. Rosja w tym czasie intensyfikuje działania wojenne.
Wiele jednak wskazuje, że to już historia. Po ostatniej, październikowej rozmowie telefonicznej obu przywódców "sukces" Putina potrwał zaledwie kilka dni, a nie kilka tygodni. Co więcej, gdy Trump zdjął "różowe okulary", szybko przeszedł do wywierania ostrej presji na Rosję, czego wcześniej nie obserwowaliśmy.
Zmiana podejścia Waszyngtonu ewidentnie zaskoczyła Kreml, który zamiast deeskalować coraz mocniej okopywał się na swoich pozycjach i zaogniał relację z Amerykanami. Poniżej kilka kluczowych dla zrozumienia zachodzącej zmiany punktów.
Punkt pierwszy: Szczyt w Budapeszcie, policzek dla Trumpa
Chociaż chronologicznie nie jest to wydarzenie na tej liście najwcześniejsze, to ono stanowi katalizator większości opisanych tu procesów. Po ostatniej, październikowej rozmowie telefonicznej Donalda Trumpa i Władimira Putina miało dojść do spotkania obu przywódców w cztery oczy. Na miejsce spotkania wybrano stolicę Węgier - Budapeszt. Powód: neutralny grunt i sympatia obu przywódców do węgierskiego premiera Viktora Orbana.
Kreml do interwencji i rozmowy z Trumpem skłoniły coraz częściej pojawiające się wypowiedzi o przekazaniu bądź sprzedaży Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu Tomahawk, którymi ukraińskie siły zbrojne mogłyby dotkliwie razić cele na terytorium Rosji. Kiedy po rozmowie Trump zaczął się z przekazania Tomahawków wycofywać, Kreml szybko stracił zapał do spotkania w Budapeszcie, aż ostatecznie obie strony potwierdziły, że inicjatywa została odwołana. Właśnie to wystawienie do wiatru przez Putina było momentem przełomowym, w którym Trump i jego otoczenie (najpewniej?) stracili złudzenia co do polityki Kremla i zrozumieli, że wojnę zakończyć można jedynie poprzez siłowe złamanie rosyjskiego oporu.
Punkt drugi: Ameryka uderza w rosyjski eksport ropy
Ośmieszony Donald Trump pierwszy cios wyprowadził tam, gdzie Rosja ma swój najwrażliwszy punkt - w eksport surowców energetycznych, który stanowi lwią część wpływów do rosyjskiego budżetu.

Administracja Białego Domu zdecydowała się wywrzeć mocniejszy nacisk na Indie, jednego z trzech, obok Chin i Turcji, głównych importerów rosyjskiej ropy. Według wyliczeń dziennikarzy Reutera, tylko w pierwszych dziewięciu miesiącach 2025 roku Indie kupowały od Rosji około 1,9 mln baryłek surowca dziennie. To aż 40 proc. całkowitego eksportu rosyjskiej ropy.
Indyjski rząd od momentu wybuchu wojny korzysta ze słabej pozycji negocjacyjnej Rosji i importuje tamtejszą ropę po promocyjnych cenach. Teraz ma się to jednak zmienić. Tak przynajmniej twierdzi Trump. Po rozmowie z premierem Indii Narendrą Modim powiedział dziennikarzom, że Indie "nie będą kupować dużo ropy od Rosji". W zamian Stany Zjednoczone mają obniżyć cła nałożone na Indie z 50 do około 15 proc. Porozumienie między oboma państwami może zostać przypieczętowane podczas trwającego azjatyckiego tournée Trumpa.
Interwencja w sprawie ropy to jednak tylko część uderzenia w przemysł surowcowy Rosji. Dzień po odwołaniu szczytu w Budapeszcie Waszyngton nałożył sankcje na dwa największe rosyjskie koncerny paliwowe - Rosnieft i Łukoil (a także ich 34 spółki zależne). Obie firmy odpowiadają za połowę wydobycia ropy w Rosji i co drugą baryłkę przeznaczoną na eksport. Punktowe uderzenie Trumpa zadziałało szybko, bo już po kilku dniach Łukoil ogłosił, że "w związku z wprowadzeniem przez niektóre państwa środków ograniczających wobec spółki i jej spółek zależnych, ogłasza zamiar sprzedaży swoich aktywów międzynarodowych".
Chciałbym, aby Chiny pomogły nam w sprawie Rosji
Sam Trump po nałożeniu sankcji na Rosnieft i Łukoil powiedział w rozmowie z dziennikarzami: - Za każdym razem, gdy rozmawiam z Władimirem, prowadzimy dobre rozmowy, ale one do niczego nie prowadzą. Po prostu do niczego nie prowadzą. Po prostu poczułem, że nadszedł czas. Czekaliśmy bardzo długo.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że Biały Dom wciąż nie użył swojej atutowej karty, czyli tzw. sankcji wtórnych na wszystkie kraje kupujące i handlujące rosyjskimi surowcami energetycznymi. Stosowny, i co ważne ponadpartyjny, projekt ustawy w tej sprawie od miesięcy czeka w Kongresie. Jak dotąd brakowało jednak woli politycznej po stronie prezydenta Trumpa. Niedługo to może się jednak zmienić, jeśli dotychczas użyte środki nie skłonią Kremla do potraktowania negocjacji pokojowych poważnie.
Punkt trzeci: Tomahawki (i nie tylko) dla Ukrainy
Nacisk gospodarczy na Rosję to jedno, ale Stany Zjednoczone wywierają też na Kreml nacisk militarny. Dopiero co Waszyngton dał ukraińskim siłom zbrojnym zielone światło na wykorzystywanie amerykańskiej broni do ataków dalekiego zasięgu na terytorium Rosji.
To tylko wzmocni potencjał Kijowa, który od początku sierpnia regularnie ostrzeliwuje rosyjskie rafinerie ropy naftowej. W ciągu niespełna trzech miesięcy ukraińskie siły zbrojne w różnym stopniu uszkodziły w ten sposób aż 22 zakłady na terytorium całej Rosji. Z wyliczeń dziennikarzy Bloomberga wynika, że przełożyło się to zmniejszenie mocy przerobowych rosyjskich rafinerii do 4,86 mln baryłek dziennie, czyli o 10 proc. w porównaniu z wynikiem z lipca. To najniższy wynik od pięciu lat.
Sytuacja może się dodatkowo pogorszyć, jeśli Stany Zjednoczone przekażą bądź sprzedadzą Ukrainie pociski Tomahawk, o które Kijów mocno zabiega od miesięcy. Donald Trump był tego bliski przed rozmową telefoniczną z Władimirem Putinem, jednak po niej wycofał się z takiego pomysłu. Rosyjski dyktator tłumaczył amerykańskiemu prezydentowi, że przekazanie Kijowowi Tomahawków oznaczałoby eskalację konfliktu i zmniejszyło szanse na zawarcie porozumienia pokojowego. Trump najwyraźniej przyjął tę argumentację.

Wołodymyr Zełenski pozostaje jednak dobrej myśli. - Słyszeliście od prezydenta Trumpa, że to bardzo delikatna decyzja - powiedział dziennikarzom podczas swojej wizyty w Brukseli przy okazji październikowego szczytu unijnych przywódców. - Ale to jak z sankcjami wcześniej. To było niewiarygodne, ale teraz widzimy decyzje dotyczące tych sankcji energetycznych, które są bardzo ważne. I dlatego myślę, że w dłuższej perspektywie będziemy musieli podjąć taką samą decyzję w przyszłości, ale to zależy od strony amerykańskiej - zaznaczył ukraiński prezydent.
Punkt czwarty: (Skromna) odpowiedź Kremla
Rosja najwyraźniej jest mocno zaskoczona tak niekorzystnym obrotem spraw. Zwłaszcza po tym, jak przez miesiące udawało jej się trzymać Donalda Trumpa po swojej stronie. Kreml próbuje jakoś na kolejne naciski odpowiadać. Rzecz w tym, że w swoim arsenale nie ma narzędzi, które pozwalałyby porównywalnie dotknąć Stany Zjednoczone.
Dlatego Władimir Putin i jego otoczenie ograniczają się do buńczucznej retoryki rodem z "zimnej wojny" i symbolicznych gestów. Takich jak testy pocisku manewrującego z napędem jądrowym Burewiestnik. To swoisty "straszak" Kremla wobec Zachodu, odpowiedź na realną groźbę przekazania Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu Tomahawk.
Za każdym razem, gdy rozmawiam z Władimirem, prowadzimy dobre rozmowy, ale one do niczego nie prowadzą. Po prostu do niczego nie prowadzą. Po prostu poczułem, że nadszedł czas. Czekaliśmy bardzo długo
- To unikalna broń, jakiej nikt inny na świecie nie posiada. Nowoczesność naszych sił odstraszania nuklearnego jest na najwyższym poziomie - wyższym niż jakiekolwiek inne mocarstwo nuklearne - zachwalał testowany pocisk Putin. Według rosyjskich agencji, Burewiestnik jest "zdolny do przebicia każdej tarczy obronnej" i niezniszczalny dla obrony przeciwrakietowej.
Innym ciosem na miarę aktualnych możliwości Kremla było jednostronne wycofanie się Rosji z porozumienia o utylizacji plutonu. Zawarty w 2000 roku, a zaktualizowany dekadę później, dokument miał ograniczyć potencjał nuklearny obu państw. Zobowiązywał zarówno Rosję, jak i Stany Zjednoczone do utylizacji 34 ton plutonu. Porozumienie miał ograniczyć ryzyko proliferacji broni jądrowej i stanowić ważny krok w kierunku budowania zaufania między Ameryką i Rosją po epoce "zimnej wojny".
Punkt piąty: Trump wkracza na podwórko Putina
Kolejnym bolesnym ciosem dla Kremla będzie, a w zasadzie już jest, polityczne tournée Donalda Trumpa po Azji. W jego ramach amerykański przywódca weźmie udział w Forum Współpracy Gospodarczej Azji i Pacyfiku oraz szczycie Stowarzyszenia Państw Azji Południowo-Wschodniej. Przy okazji prowadzi też jednak negocjacje i podpisuje nowe umowy handlowe z państwami regionu - m.in. Wietnamem, Tajlandią, Malezją i Japonią.
Strategicznie kluczowe będą jednak rozmowy z przywódcami Indii i Chin. W przypadku pierwszego z tych państw ma dojść do przypieczętowania porozumienia, na mocy którego Indie bardzo mocno (albo wręcz całkowicie) ograniczyłyby import rosyjskiej ropy naftowej. Z Chinami Trump będzie rozmawiać przede wszystkim o dwustronnych relacjach handlowych i wypracowaniu porozumienia, które pozwoliłoby uniknąć eskalacji wojny handlowej między obiema potęgami. Zamierza jednak również rozmawiać z Xi Jinpingiem o Rosji i wojnie w Ukrainie. - Chciałbym, aby Chiny pomogły nam w sprawie Rosji - powiedział Trump dziennikarzom na pokładzie Air Force One.
Tajemnicą poliszynela jest, że to właśnie Chiny utrzymują Rosję na powierzchni zarówno gospodarczo, jak i przemysłowo czy militarnie. Bez chińskiej pomocy materialnej, technologicznej i finansowej Kreml nie byłby w stanie znieść zachodnich sankcji gospodarczych. Celem Trumpa będzie próba rozluźnienia sojuszu chińsko-rosyjskiego przynajmniej na tyle, żeby udało mu się zmusić Putina do faktycznych negocjacji pokojowych z Ukrainą. Nie jest to co prawda po drodze ze strategicznymi interesami Chin, ale argumenty ekonomiczne i wymierne zyski z handlowego rozejmu ze Stanami Zjednoczonymi mogą skłonić Pekin do poświęcenia swojego rosyjskiego sojusznika.
















