20 stycznia wyznacza początek kadencji 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena. 78-letni demokrata to najstarszy polityk obejmujący ten urząd. Zobacz także: Co zrobi Joe Biden w pierwszych dniach urzędowania "Jąkała" ze Scranton Biden dorastał w mieście "niebieskich kołnierzyków" - Scranton w stanie Pensylwania. Jego ojciec, Joseph Biden senior, czyścił piece i sprzedawał używane samochody. Jako dziecko Joseph Biden junior miał poważne problemy z jąkaniem, przez co szybko stał się obiektem drwin rówieśników. Trudności przezwyciężył, zapamiętując wiersze i recytując je przed lustrem. Czasem da się zauważyć echa tych problemów, gdy Biden "zacina się" podczas wypowiedzi. Jest jednak bohaterem dla wielu osób zmagających się z jąkaniem i chętnie ich wspiera. Miłość na basenie Biden studiował prawo na Syracuse University. W nauce był przeciętny, ale za to zakochał się. Neilia Hunter to, wedle słów samego Bidena, była miłość od pierwszego wejrzenia. Pobrali się w 1966 roku. Po raz pierwszy poznał ją jednak nie na uczelni, gdzie razem studiowali, ale przy basenie na Bahamach, gdy Neilia się opalała. "Kiedy się odwróciła w moim kierunku, zobaczyłem jej piękny uśmiech i obłędne zielone oczy. Oświetlało ją pełne popołudniowe słońce, a ja nie byłem w stanie dostrzec w niej żadnej skazy" - pisał w swoich wspomnieniach. Dwa lata później, po zakończeniu studiów, przeprowadzili się do Wilmington w stanie Delaware. Joe Biden mieszkał tam do wtorku. Nowy prezydent USA, parafrazując irlandzki wiersz dzień przed zaprzysiężeniem, pożegnał się ze swoim stanem tymi słowami: - Kiedy umrę, Delaware będzie zapisane na moim sercu. Tragedia tydzień przed świętami Dzieci Bidenów przychodziły na świat rok po roku: Beau w 1969, Hunter w 1970, Amy w 1971. W tym czasie Joe otworzył kancelarię prawną, jednak już w 1972 roku został namówiony przez Partię Demokratyczną do wystartowania w wyborach przeciwko republikańskiemu senatorowi. Choć miał dopiero 29 lat, a kampanię organizowała mu rodzina - przede wszystkim żona - zdołał pokonać konkurenta. Został piątym najmłodszym senatorem w historii. Jednak chwilę później euforię zastąpiła rozpacz. 18 grudnia 1972, około godziny 14.30, samochód prowadzony przez Neilę Hunter został staranowany przez ciężarówkę pędzącą drogą numer 7 do Pensylwanii. W samochodzie, oprócz Hunter, znajdowało się także troje dzieci Bidenów. Kiedy siostra Joe Bidena, Valerie, odebrała w biurze senatora elekta telefon i przekazała mu, że powinni udać się do szpitala z powodu wypadku, młody polityk od razu zapytał: - Ona nie żyje, prawda? Służby wyciągnęły rodzinę z wraku samochodu i przewiozły całą czwórkę do szpitala. Tam stwierdzono zgon Neilii i 13-miesięcznej Amy. Biden nie miał czasu, by pogrążyć się w żałobie, bo o życie walczyli poważnie ranni synowie. Senacką przysięgę Biden składał w szpitalu. Śmierć Beau Bidena 43 lata później los znów przypomniał Bidenowi, jak potrafi być okrutny. W 2015 roku, w wieku 46 lat, na raka mózgu zmarł jego syn Beau - weteran wojny w Iraku, były prokurator generalny Delaware, któremu wróżono wielką polityczną karierę. - Beau był po prostu najlepszym człowiekiem, jakiego wielu z nas miało okazję poznać - mówił Biden. W żałobie ówczesnego wiceprezydenta wspierała Jill Biden, jego druga i obecna żona, z którą wziął ślub w 1977 roku i z którą ma córkę Ashley. To właśnie te dwie tragedie miały sprawić, że Joe Biden stał się człowiekiem pokornym i empatycznym, co podkreślają jego konkurenci - zarówno z Partii Republikańskiej, jak i Partii Demokratycznej. Bernie Sanders, choć całą karierę walczył z takimi establishmentowymi, powiązanymi z biznesem politykami jak Biden, nie potrafił ostro atakować swojego przyjaciela w ubiegłorocznych prawyborach. Miał w pamięci, że gdy wszyscy traktowali go w Senacie jak ciało obce ("oszalały socjalista z Vermont"), to właśnie Biden wyciągnął do niego rękę. Polityk głównego nurtu Jako senator w latach 1973-2009 Joe Biden płynął w głównym nurcie Partii Demokratycznej, co wiąże się też z częstymi zmianami poglądów (lub, jak by ujęli jego zwolennicy - ewolucją tychże). Głosował za wojną w Iraku, opowiadał się za cięciami świadczeń społecznych czy bardzo ostrą polityką karną, sprzeciwiał się małżeństwom homoseksualnym. Gdy Anita Hill zarzuciła nominatowi do Sądu Najwyższego molestowanie seksualne, jako przewodniczący senackiej komisji traktował ją obcesowo i podważał jej wiarygodność. Reprezentując amerykański miniraj podatkowy, stan Delaware, forsował projekty antykonsumenckie, w interesie wielkiego biznesu - m.in. przepisy utrudniające rodzinom ogłaszanie bankructwa. Obficie chłonął dotacje koncernów i amerykańskich oligarchów, co się nie zmieniło do dziś. Był wszystkim, czym była wówczas mainstreamowa amerykańska polityka. Wiceprezydent i mistrz wpadek Gdy Barack Obama wybrał go na swojego wiceprezydenta, poszedł ścieżką wytyczoną przez Dicka Cheneya, wiceprezydenta u George’a W. Busha. Był więc zastępcą aktywnym, wpływowym, zajmował się m.in. misjami wojskowymi w Iraku i Afganistanie czy negocjowaniem kompromisów w Kongresie. A przy okazji zaprzyjaźnił się z Barackiem Obamą, który zaczął go traktować wręcz jak brata. Ambicje prezydenckie miał od zawsze. W 1987 roku poległ w prawyborach, gdy wyszło na jaw, że dopuścił się plagiatu w przemowie. W 2007 roku spróbował jeszcze raz, ale zupełnie nie odcisnął piętna na wyścigu zdominowanym przez Baracka Obamę i Hillary Clinton. Kariery nie ułatwiały mu notoryczne wpadki - "wujek Joe" miał wyjątkową skłonność do lapsusów. W 2007 roku w ten sposób zachwalał Baracka Obamę: "Macie tu pierwszego Afroamerykanina, który jest elokwentnym, bystrym, czystym, dobrze wyglądającym facetem". Rok później, na swoim wiecu, zachęcał stanowego senatora, Chucka Grahama: "Wstań, Chuck, niech wszyscy cię zobaczą!". Niestety, Graham nie mógł wstać, ponieważ porusza się na wózku inwalidzkim. Tym razem się udało W 2020 roku spróbował jeszcze raz, ale znów szło jak po grudzie. W pierwszych prawyborach, w stanie Iowa, zajął czwarte miejsce, a w kolejnych, w New Hampshire, piąte, z wynikiem 8,4 proc. A jednak odbudował się w Karolinie Południowej - dzięki wsparciu wpływowego kongresmena Jima Clyburna i afroamerykańskiego elektoratu. Później dokończył dzieła w Superwtorek. Wówczas wszyscy liczący się centrowi kandydaci zrezygnowali i poparli Bidena. Mobilizacja partii wokół byłego wiceprezydenta dała jego kampanii ogromną siłę. Pojedynek z Berniem Sandersem był już dla niego spacerkiem. Wyborcy dali się przekonać, że tylko demokrata o umiarkowanym, centrowym charakterze będzie w stanie pokonać Donalda Trumpa. Dwie natury Wydaje się, że w Białym Domu będą ścierały się dwie natury Joe Bidena: z jednej strony empatyczna, wrażliwa na ludzką krzywdę osobowość, a z drugiej strony niezaprzeczalne związki z "korporacyjnym" skrzydłem demokratów i z wielkim biznesem. Lewicowy publicysta David Sirota już alarmuje, że zdrowotny plan Bidena ma być mocno "podredagowany" przez lobbystów sektora ubezpieczeń zdrowotnych. Komentatorzy z lewa i prawa zgadzają się natomiast, że to będzie zupełnie inna prezydentura niż w przypadku jego poprzednika. Michał Michalak