Joe Biden nie jest charyzmatycznym, naturalnym przywódcą porywającym tłumy. W prawyborach demokratów wskaźniki "entuzjazmu" przy nazwisku Bidena wyglądały mało imponująco. To rozum, nie serce, kazał im głosować na 77-letniego byłego wiceprezydenta. Co więcej, demokraci nie popierali też masowo jego programu. Ale pytani, dlaczego w takim razie głosują na Bidena, odpowiadali chórem: bo ma największe szanse na pokonanie Donalda Trumpa. Dziś, gdy znamy już nieoficjalny wynik wyborów prezydenckich w USA (czytaj więcej na ten temat), należy przyznać im rację. Nigdy nie dowiemy się, co by było, gdyby zamiast Bidena wystartowali Bernie Sanders, Elizabeth Warren, Pete Buttigieg, Michael Bloomberg, Kamala Harris, Amy Klobuchar itd. Ale Biden zrobił to, czego od niego oczekiwano. Wygrał z Trumpem. Jak to zrobił? Pomijając kwestie osobowościowe, charakterologiczne, jego strategię można ująć w trzech punktach. 1. Utrzymał więź z mniejszościami Demokraci w ostatnich dekadach stali się ugrupowaniem mniejszości etnicznych, podnoszą kwestie ich praw, uczestniczą w ich życiu społecznym na poziomie lokalnym. Gdy republikanie dystansują się od Black Lives Matter, demokraci stawiają się na marszach. Joe Biden pamiętany jest jako wiceprezydent w administracji pierwszego czarnoskórego prezydenta w historii USA i - co nie mniej istotne - jego przyjaciel. Poparcie niezwykle wpływowego afroamerykańskiego członka Izby Reprezentantów Jima Clyburna umożliwiło triumf Bidena w prawyborach w Karolinie Południowej. Później już utrzymywał ogromną przewagę nad konkurencją w tej grupie etnicznej. Owszem, Biden stracił część latynoamerykańskich wyborców na rzecz Donalda Trumpa, jednak w ogólnym rozrachunku mniejszości etniczne "dowiozły" Joe Bidena do Białego Domu. Ale nie tylko one. 2. Obłaskawił progresywne skrzydło Amerykańska lewica z dużym dystansem podchodziła do Joe Bidena. To polityk, który w przeszłości głosował za wojną w Iraku, opowiadał się za cięciami świadczeń i zaostrzaniem przepisów karnych. I wcale nie przeszedł na stronę progresywną. Nie popiera sztandarowych lewicowych projektów, takich jak Green New Deal czy Medicare For All (publiczna ochrona zdrowia). Dobrze też żyje z wielkim biznesem. Udało mu się natomiast wynegocjować taki pakiet obietnic (płatny urlop macierzyński, płatny urlop zdrowotny, program zwalniania z opłat za studia, inwestycje klimatyczne, podniesienie federalnej płacy minimalnej), że gwiazdy lewicy - Bernie Sanders, Elizabeth Warren i Alexandria Ocasio-Cortez - choć dalekie od satysfakcji to jednak intensywnie agitowały na rzecz Bidena. Nawet jeśli nie mają złudzeń, że w nowej administracji miejsca dla lewicy może zabraknąć. 3. Mrugał do republikanów Joe Biden od początku miał koncepcję odwoływania się do umiarkowanych republikanów. Wyciągnął rękę do tych konserwatystów, którym nie podobał się sposób sprawowania władzy przez Trumpa. Co więcej, Bidena przedstawiał się jako ktoś, kto wręcz daje odpór "tym socjalistom" w Partii Demokratycznej. Te zabiegi doprowadziły m.in. do powstania The Lincoln Project - organizacji założonej przez republikanów, która zebrała miliony dolarów, by uniemożliwić wybór Donalda Trumpa na drugą kadencję. Ich spoty należały do najlepszych w tej kampanii. Wśród najważniejszych mówców na krajowej konwencji demokratów znalazł się były republikański gubernator Ohio - John Kasich. Co więcej, jak podawało "Politico", to właśnie Kasich i inni umiarkowani republikanie mogą prędzej liczyć na miejsce w administracji Bidena niż lewica. Obrana przez Bidena "droga środka", pełna ideowych kompromisów, obniżała wspomniany poziom entuzjazmu (nie wprowadził do debaty publicznej żadnego wielkiego postulatu i żadnego programu, który działałby na masową wyobraźnię). Krytykom może jednak dziś pokazać mapę wyborczą. Narracja epidemiczna okazała się pudłem Joe Biden znaczną część kampanii wyborczej poświęcił kryzysowi przywództwa w obliczu epidemii koronawirusa. Badania przeprowadzone wśród wyborców wykazały jednak, że ten temat nie był dla nich najważniejszy i nie determinował ich decyzji. Dla wyborców Donalda Trumpa tematem numer jeden była gospodarka, natomiast dla elektoratu Joe Bidena - kwestie nierówności rasowych. Jednocześnie kandydat demokratów słabiej niż przypuszczano wypadł wśród latynoskich wyborców na Florydzie, zwłaszcza tych pochodzenia kubańskiego i wenezuelskiego. Demokraci i republikanie wnioski z tej kampanii muszą wyciągnąć jak najszybciej, bo już w styczniu dogrywka - walka w stanie Georgia o dwa miejsca w Senacie. To właśnie w Georgii rozstrzygnie się, czy będzie pracował z republikańskim, czy też z demokratycznym Senatem.