Prawo i Sprawiedliwość kontynuuje narrację nastawioną na bezpieczeństwo. W tym tygodniu premier Mateusz Morawiecki kilka razy mówił o zagrożeniu ze strony Grupy Wagnera, a w związku z nim udał się nawet na przesmyk suwalski, by spotkać się tam z prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą. Jednocześnie prezydent Andrzej Duda odwiedził Gdynię, bo na Bałtyku rozpoczęły się rosyjskie ćwiczenia. Równolegle do tych działań powstają spoty i grafiki, ściśle związane ze zbliżającą się kampanią wyborczą. Politycy Prawa i Sprawiedliwości, dotąd głównie szef MON Mariusz Błaszczak i premier Morawiecki, sugerowali, że Polska jest dziś bezpieczniejszym krajem niż za czasów rządów PO i PSL. Do tych polityków w sobotę dołączył Jarosław Kaczyński. - Platforma mówi coś o bezpieczeństwie. A za ich czasów znikały jednostki wojskowe i posterunki policji. W sumie ponad tysiąc. Dzisiaj je odbudowujemy. Do tego liczby. Za czasów PO w 2015 roku 37,5 mld zł na zbrojenia, dzisiaj 137 mld - mówi Kaczyński w krótkim spocie. Jego wypowiedź została uzupełniona słowami Donalda Tuska, który mówił, że "ten mur nie powstanie ani w ciągu roku, ani w ciągu trzech lat", odnosząc się do budowy zapory na granicy polsko-białoruskiej. Reklamówka posła Sterczewskiego - Powiedzieć można wszystko. Ale liczą się czyny a nie słowa. Więc PO, reklamówki w ręce i do biegania. Bezpieczeństwo to dla was zbyt poważna sprawa - zakończył prezes PiS. Nawiązał tym samym do sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy poseł KO Franciszek Sterczewski udał się na granicę, by przekazać migrantom jedzenie i ciepłe rzeczy. Wdał się tym samym w sprzeczkę ze Strażą Graniczną, która zakończyła się krótkim biegiem Sterczewskiego z niebieską reklamówką, który mimo zakazu chciał przekazać dary. Wideo ze zdarzenia krążyło później w sieci. Z tamtego obrazka skrzętnie skorzystali sztabowcy PiS, którzy w tle słów Kaczyńskiego umieścili nagranie ze Sterczewskim. Przewodów, Zamość i Bialowieża Tymczasem narracyjna ofensywa PiS dotycząca bezpieczeństwa ma miejsce w tym samym tygodniu, w którym w polską przestrzeń powietrzną wleciały dwa białoruskie śmigłowce, w tym jeden bojowy. Polska strona po tym incydencie długo wydawała sprzeczne komunikaty, sugerując że radary niczego nie wykryły, choć mieszkańcy Białowieży widzieli wrogie maszyny nad dachami swoich domów. To trzeci podobny incydent w ostatnich miesiącach. Zaczęło się jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, gdy dwie rakiety zabiły dwóch mężczyzn w Przewodowie. Wówczas również służby długo milczały na temat okoliczności tego zdarzenia. Inną historią jest ta dotycząca rakiety znalezionej w Zamościu pod Bydgoszczą. W kwietniu przypadkowa kobieta, jadąca konno, zauważyła w lesie dziwny obiekt i zaalarmowała służby. Tym obiektem okazała się rosyjska rakieta zdolna przenosić głowice jądrowe, która jeszcze w 2022 roku przeleciała pół Polski i runęła pod Bydgoszczą. Co najciekawsze, wojsko o tym wiedziało, ale zaniechało poszukiwań. Wciąż jednak nie wiadomo, czy z własnej woli, czy wynikało to z decyzji politycznej, bo szef MON Mariusz Błaszczak przerzucał się oskarżeniami z Dowódcą Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Tomaszem Piotrowskim.