Jakub Szczepański, Interia: Byłem przekonany, że pani zrezygnuje z rozmowy ze mną. Przełożyła pani wywiad, a przy okazji została polityczną gwiazdą mediów publicznych. Aleksandra Wiśniewska, łódzka kandydatka KO do Sejmu: - Nie jest to pewnie pierwszy ani ostatni raz, kiedy machina, głównie mediów związanych z PiS, próbuje podważyć osobę, która jest niewygodna. Nie biorę tego osobiście, chociaż odbieram jako próbę neutralizacji mojej postawy obywatelskiej. Ledwie kilka miesięcy temu dziennikarze tych mediów zapraszali mnie w roli eksperta ds. humanitarnych. Obecnie piszą pomówienia, które można zdementować po krótkim researchu w sieci. Popularność męczy? - Faktycznie, przez kilka ostatnich dni stałam się obiektem linczu. Pewnie jest to w jakiś sposób zasmucające. Powinna to być dodatkowa motywacja do działania, obrazuje potrzebę zmian. Widać, jak w prosty, zorganizowany sposób, można spróbować zniszczyć człowieka. Ku mojemu zaskoczeniu, w takich mediach jak TVP, jestem jedną z osi kampanii nienawiści. Wszystko zaczęło się, kiedy pojawiła się pani tuż za plecami Donalda Tuska podczas prezentacji kandydatów PO? - Zgoda. Co trzeba zrobić, żeby znaleźć się tuż za liderem, bez doświadczenia w polityce? Działacze Platformy zabijają się dla takiego zdjęcia, zwłaszcza w kampanii wyborczej. - Nie chodzi o pokazanie się. Na scenie było nas bardzo dużo, kilkadziesiąt osób. Jak rozumiem, debiutantów. Otrzymałam zaproszenie na Radę Krajową PO. Sam fakt, że zaufano mi jako kandydatce niezależnej, traktuję jak wyróżnienie, którego nie zamierzam sprzeniewierzyć. Odbieram to jako symbol pozytywnej chęci zmiany i otwarcia się na inne środowiska. Jak zaskarbiła sobie pani zaufanie ścisłych władz PO? Ktoś chyba na panią postawił, pani gdzieś zadzwoniła? - Czułam, że to krytyczny moment, żeby się zaangażować. Czułam odpowiedzialność za miasto i kraj, które mnie wychowały. Nadchodzące wybory są bardzo ważne. Odbyłam szereg spotkań na temat tego, jak moje doświadczenie może się przydać. Moja kandydatura była debatowana na Zarządzie Łódzkiego Regionu Platformy Obywatelskiej i otrzymała pozytywną rekomendację. Jeżeli na coś postawiono, to na merytorykę i różnorodność doświadczeń: obok siebie stali zarówno mój absolutny autorytet prof. Adam Bodnar oraz 22-letnia Olivia Aziz, szefowa Fundacji #niezamłodzi. Ja nie mam 22 lat, bliżej mi do 30. To co łączy wszystkich stojących na tamtej scenie, to chęć przekucia naszej energii, naszych dotychczasowych doświadczeń we wspólne działanie i wizję Polski po 15. października. Proszę nie przesadzać, urodziła się pani w 1994 r. Do trzydziestki jeszcze chwila. - Część atakujących w internecie dyskredytuje mnie poprzez zaniżanie mojego wieku. Dlatego to istotne. Młodzi ludzie walczą o demokrację, o Sejm, kosztem tysięcy innych spraw, którymi mogliby się zajmować w życiu. Dołożymy wszelkich starań, żeby zwyciężyć. Choć z zasady walka nie musi być skazana na zwycięstwo, żeby miała głęboki sens. Zaraz, zaraz. Liczy pani, że nie dostanie mandatu z 5. miejsca na liście? Przy takiej kampanii? - Cieszę się pozytywną postawą obywatelską wielu osób, chociaż walka nie jest równa. Wielu kandydatów zgadza się startować kosztem komfortu czy ataków. Bo chcą lepszej Polski. Nie jestem złośliwy, rozmawiałem z pani kolegami z łódzkiej listy KO. Wiele osób tam pani zupełnie nie zna. Są zaskoczeni, że młoda dziewczyna dostała tak wysokie miejsce. - Przede mną na liście są aktualni posłowie i posłanki. Uważam, że w Łodzi mamy mocne nazwiska. Szczególnie pod przywództwem posła Dariusza Jońskiego, który swoją merytorycznością i ciężką pracą wykazał wielką determinację w wykazywaniu różnych mechanizmów partii rządzącej. Cieszę się, że mogę dołożyć od siebie trochę inne wartości. Jestem kandydatką niezależną, świat polityki nie jest moim światem, odrzucam to, jak jest teraz skonstruowany. Tylko może to dobrze. Bo zupełnie inną ścieżką, dzięki różnym środowiskom, można wnieść nowe spojrzenie do polityki. Z etosem służby, a nie zdobywania stołków i budowania kariery. Marcin Gołaszewski, przewodniczący Rady Miejskiej Łodzi jest dopiero numerem siedem, dwie pozycje za panią. Jak stwierdził, "został wydymany". Chyba przez panią nerwy ludziom puszczają? - To społecznik, człowiek bardzo zaangażowany w politykę samorządową. Jest profesorem akademickim, ogromną wartością dla Łodzi. Dla mnie to zaszczyt znaleźć się w takim gronie. O ile się orientuję, Marcin Gołaszewski został wykreślony z list. Właśnie w związku ze swoją głośną wypowiedzią. - Taka informacja ukazała się dzisiaj rano (sobota 19.08 - red.), ale nie otrzymałam jej oficjalnie. Potrzeba pani polityki? - Szczególnie wobec nieszczęścia wojny w Ukrainie, pomoc humanitarna to kropla w morzu potrzeb. Chociażby w obliczu zmasowanego ataku rakietowego czy dronów. Oczywiście, ten konflikt ma zupełnie inne polityczne znaczenie niż inne konflikty zbrojne nad których konsekwencjami pracowałam, a Polska ma tu krytyczną rolę do odegrania. I stąd ta popularność? - Jestem dość wyrazistą kandydatką. Nie tylko oferuję inny zasób umiejętności czy doświadczeń, odstaję również etnicznie. Moja mama pochodzi z Tajlandii, to chyba oczywiste jak się na mnie patrzy? Nie wyglądam jak słowiańska Madonna, chociaż nazywam się Ola Wiśniewska. Moje nazwisko jest najpopularniejsze w Polsce i dobrze mi z tym. Wydaje mi się jednak, że na tle polskiego parlamentu rzucam się w oczy. Za pewne moja dotychczasowa ścieżka zawodowa nie była zbyt popularna w Polsce, więc może budzić ciekawość. Moi polityczni adwersarze chcą uderzyć, więc próbują podważyć moją wiarygodność, uczciwość, etos pracy, środowisko rodzinne. Metryka pomaga czy przeszkadza? - Na pewno wielu osobom nie pasuje do moich doświadczeń życiowych. Pierwsze zdobyłam w 2015 r. Wydaje mi się, że widziałam więcej cierpienia niż powinien przeciętny człowiek w moim wieku. Zostałam odarta z naiwności, nie mogłam być obojętna. Działałam bo tego wymagała sytuacja. Pochwaliła się pani, że w okolicach Lesbos, jako 21-latka, nurkowała pani i w niebezpiecznym miejscu podtrzymywała przed skałami łódź pełną imigrantów. Ktoś pani rzucił niemowlaka. Jestem dość silny, ale nie wiem czy poradziłbym sobie z takim zadaniem na morzu. Może pani trochę koloryzuje? - Proszę sobie wyobrazić: stoi pan na brzegu, jakieś 30 metrów dalej tonie ponton zupełnie nieprzystosowany do podróży morskiej. Na jego pokładzie 40-50 osób. Na miejsce rzuca się grupa ludzi, stara się stabilizować ponton albo ratować ludzi. Ktoś rzuci z łodzi dziecko, mnie taka sytuacja zdarzyła się dwukrotnie. W kwietniu 2018 r. powiedziała pani "Tygodniowi Polskiemu", że chodziło o "150, może 200 m". "Było nas za mało, aby wyławiać pojedynczo ludzi, naszym zadaniem było zanurkować pod łódź, ustabilizować ją od dołu i bezpiecznie doprowadzić do brzegu" - to też pani słowa. - To nie Titanic, który nagle pada, ale pontony tonęły w różnych odległościach. Mówimy o pontonach, które na przykład rozdzierają się niedaleko od brzegu. Ludzie wyskakują, dotyka ich hipotermia. W pierwszej kolejności umierają kobiety i dzieci. Prywatni nurkowie rzucają się w płetwach, bez akwalungów, aby im pomóc. Dzieje się tak, bo służby nie mogą tego robić ze względu na unijną dyrektywę. Chociaż byłam bardzo młoda, nie miałam doświadczenia w ratownictwie czy zarządzaniu misjami, chciałam po prostu ratować ludzkie życie. Najlepiej jak potrafiłam. Tej samej gazecie opowiedziała pani o fałszywych dokumentach, które pomogły pani dotrzeć do Mosulu. Skąd je wziąć? - Mówimy o roku 2017. Udało mi się tam przedostać z tzw. fixerem, czyli jedną z prywatnych osób zaangażowanych w nieformalną pomoc organizacjom pozarządowym, dziennikarzom i osobom przyjezdnym podczas wojen. Miał ze sobą pozwolenie na wjazd z irackiego Kurdystanu do Mosulu. Otrzymałam dokumenty, które na to pozwoliły jako pracowniczce humanitarnej. To był lipiec, ostatnie dni bitwy. Działalność humanitarna otworzyła pani drzwi do polityki, skoro w 2019 r. zajęła się pani kampanią wyborczą Janiny Ochojskiej? To wtedy zbliżyła się pani do PO? - Janka Ochojska zawsze była dla mnie wielkim autorytetem moralnym, chociaż nie znałam jej wcześniej osobiście. Kiedy dowiedziałam się, że będzie startować do Parlamentu Europejskiego, jako politolog i osoba, która uczyła się w Oxfordzie i Londynie, chciałam się jej przydać. Nie miało dla mnie znaczenia czy będę Jance pisać strategię, otwierać drzwi do samochodu czy robić cokolwiek innego. Chciałam jej pomóc. W 2019 była Janina Ochojska, a w 2023 r. jest pani bliską współpracowniczką prezydent Łodzi, Hanny Zdanowskiej z PO. Jak do tego doszło? - W końcu jestem łodzianką, to moje rodzinne miasto. Przez cztery lata sporo się wydarzyło. Byłam koordynatorką projektu wychodzącego naprzeciw epidemii cholery podczas wojny w Jemenie, potem zostałam szefową misji... ...pani czy Paulina Gierak z Polskiej Akcji Humanitarnej? - Na samym początku pojechała na misję, żeby ją założyć. Po krótkim czasie wróciła do Warszawy, a ja poleciałam. Spędziłam tam później prawie dwa lata. Wróćmy do Hanny Zdanowskiej. Rozumiem, że nie każda łodzianka może dostąpić zaszczytu współpracy z panią prezydent? - Pani prezydent bardzo wspiera młodych, co wyróżnia ją na scenie wśród eksponowanych figur na politycznej szachownicy. Wierzy w młodzież, kobiety. Dla mnie to pozytywne wsparcie między kobietami, wspólny mentoring, siostrzeństwo, których brakuje w Polsce. Wsparcie ze strony Hanny Zdanowskiej, możliwość współpracy, są dla mnie bardzo ważne. Najpierw ktoś namawia do głosowania w wyborach, a potem zostaje kandydatem i można go poprzeć. Jak pani to widzi? - Nie jestem posłanką, moja ścieżka na listy nie jest w żaden sposób oczywista. Decyzja była dla mnie trudna. Jako pełnomocniczka prezydent Łodzi ds. zaangażowania obywatelskiego, jednym z kluczowych wyzwań jest zwiększenie frekwencji wyborczej. Zostałam pierwszą twarzą akcji "Odważysz się?". Jest skierowana nawet do osób jeszcze młodszych ode mnie, które są alienowane w dzisiejszej polityce. Chcemy wziąć sprawy w nasze ręce, wezwać do odwagi w naszych lokalnych środowiskach. Kręciliśmy spot na przykład ze studentami łódzkiej filmówki. Akcja jest w porządku, nie musi mnie pani przekonywać. Będzie pani uprzejma w końcu zdradzić, czy pani uczestnictwo też? - Nie jestem już twarzą akcji. Kampania idzie dalej ze wspaniałym zespołem młodych ludzi. Cieszę się, jestem dumna, że mogłam coś uwiarygodnić. Wydaje mi się, że ta akcja ma głęboki sens. Pani buzia zniknie z autobusów w Łodzi? - Zniknęła już. To Hanna Zdanowska jest pani politycznym patronem w PO? A może Janina Ochojska? W końcu nikt nie trafia na listę Donalda Tuska z przypadku, mam rację? - Od lat działam społecznie, zawsze miałam ręce pełne roboty. Nie dbałam o komunikację, bo chciałam pracować. Na pewno, w pewnych kręgach, ze względu na swoją działalność... ...oni przyszli do pani, a nie odwrotnie? - Wielu moich przyjaciół z pracy czy studiów namawiało mnie do startu w wyborach, ale nie zgodziłam się od razu. Polityka to nie jest mój świat, choć nie wykluczałam, że się zaangażuję. Po rosyjskim ataku rakietowym z 14 stycznia, obok naszego biura w Dnipro, zniszczono ponad dwieście mieszkań. Byłam bezsilna. Miałam poczucie, że być może ktoś inny mógłby zarządzać operacyjnie misją. Że jako Polka powinnam zacząć walczyć z symptomami, a nie przyczyną. Dlatego zdecydowałam się wrócić do kraju i pozytywnie zaangażować. Wiedziałam, że są ludzie, którzy widzą we mnie mentora, kogoś, za kim pójdą w ogień. Chcę po prostu zdobyć nowe narzędzia. Odpowie pani na pytanie? Platforma przyszła do pani czy pani do Platformy? - Odbyłam serię spotkań. Cieszę się, że wspólnie z KO mogę walczyć o inną wizję Polski. Nie boi się pani kolegów i koleżanek z własnej listy? Za wiele o pani nie wiedzą, poza tym, że jest pani aktywistką i pomaga innym. Przecież w polityce nie zawsze chodzi o pomoc. - Cieszę się, że wiedzą o mojej pracy. Przecież to już bardzo dużo! Nie znam wielu osób, które znajdują się na łódzkiej liście. Na pewno Dariusz Joński, Krzysztof Piątkowski, Paweł Bliźniuk czy Marcin Gołaszewski to wspaniałe grono. Rozumiem oczywiście, że polityka rządzi się swoimi prawami, ale jestem przekonana: nie trzeba odpowiadać pięknym za nadobne. Trzeba po prostu robić swoje. Na pewno nie jestem jednak naiwna. Chcę zwyczajnie skupić się na zadaniu. Jakub Szczepański Redakcja otrzymała wgląd do dokumentów dot. wykształcenia oraz zagranicznych misji (umów, zdjęć, wiz) potwierdzających ścieżkę akademicką i zawodową Aleksandry Wiśniewskiej.