Putin przeciągnął strunę. Trump ma w ręku narzędzie ostatecznej pacyfikacji
Przełom w wojnie jest na wyciągnięcie ręki. Nie chodzi jednak o zawieszenie broni czy pokój między Rosją i Ukrainą, a o koniec złudzeń Donalda Trumpa wobec Władimira Putina. Przed amerykańskim prezydentem trudny wybór. W zależności od tego, jaki on będzie, Rosja może mieć problemy, jakich nie doświadczyła jeszcze po swojej agresji na Ukrainę.

"Wkurzony" i "bardzo rozgniewany" - takimi słowami w rozmowie z telewizją NBC Donald Trump określił swoje odczucia wobec Władimira Putina. Powód: rosyjski dyktator stwierdził, że Ukraina powinna przejść pod zarząd ONZ w celu zorganizowania tam nowych wyborów prezydenckich. Putin ponownie próbował narzucić swoją narrację, że prezydent Wołodymyr Zełenski utracił demokratyczną legitymację, a ponieważ jego kadencja dobiegła końca w zeszłym roku, to rządzi bezprawnie.
Rzecz w tym, że wskutek rosyjskiej agresji na terenie całej Ukrainy obowiązuje stan wojenny. W trakcie jego trwania ukraińska konstytucja zabrania przeprowadzania wyborów i automatycznie wydłuża kadencję urzędującej głowy państwa. Demokratyczna legitymacja Zełenskiego jest więc bardzo konkretna.
To zresztą nie pierwsza próba opóźnienia procesu pokojowego przez Kreml, co po niemal dwóch miesiącach w końcu zaczął zauważać Trump. Jemu z kolei zależy na jak najszybszym zakończeniu wojny, bo swoim wyborcom obiecał, że dokona tego w trakcie pierwszych 100 dni drugiej kadencji, czyli do 1 maja. Trump dąży do tego stanowczo, ponieważ potrzebuje wielkiego politycznego i osobistego sukcesu. Aczkolwiek do tej pory swoją krytykę skupiał na stronie ukraińskiej, więc ostre słowa pod adresem Putina są pewnym novum ze strony amerykańskiego polityka.
- Jeśli nie będę w stanie dojść do porozumienia z Rosją w kwestii zatrzymania rozlewu krwi w Ukrainie i jeśli uznam, że jest to wina Rosji - nie musi to być ich wina, ale jeśli tak uznam - to nałożę cła wtórne na ropę, na całą ropę pochodzącą z Rosji - zagroził Trump. I doprecyzował: - Oznaczałoby to, że jeśli kupujesz ropę od Rosji, nie możesz handlować ze Stanami Zjednoczonymi. To byłyby 25-procentowe cła, od 25 do 50-procentowych ceł na ropę.
Wojna w Ukrainie. Putin wkłada Trumpowi kij w szprychy
Żeby lepiej zrozumieć, co tak poirytowało Donalda Trumpa, musimy cofnąć się do końcówki marca i trzydniowych negocjacji między Stanami Zjednoczonymi, Rosją i Ukrainą. Rozmowy w Rijadzie dotyczyły zawieszenia broni na Morzu Czarnym, a także całkowitego zaprzestania ataków na infrastrukturę energetyczną Rosji i Ukrainy.

Nie potoczyły się jednak całkiem po myśli Amerykanów. Zresztą już sam zakres rozmów był wyraźnym ustępstwem Waszyngtonu wobec Kremla. Rosjanie wcześniej z miejsca odrzucili bowiem propozycję Amerykanów, dotyczącą zawarcia całkowitego zawieszenia broni na 30 dni (dla porównania: Ukraina zgodziła się na to od razu). Władimir Putin postanowił jednak jeszcze mocniej zagrać na czas i sprawdzić, na ile może pozwolić sobie z administracją Trumpa.
Dlatego, chociaż w Rijadzie strony doszły do porozumienia - ustalono m.in. że zapewniona zostanie bezpieczna żegluga na Morzu Czarnym, Rosja i Ukraina zaprzestaną stosowania siły na tym akwenie i będą zapobiegać wykorzystywaniu statków handlowych do celów militarnych; ponadto strony potwierdziły całkowite wstrzymanie ataków na infrastrukturę krytyczną obu państw - to już po rozmowach nie opublikowano wspólnego oświadczenia. Każda ze strony wydała swoje oświadczenie, które inaczej rozkłada akcenty w kwestii faktycznego dorobku trzydniowych negocjacji w Arabii Saudyjskiej.
Bezsporne jest jednak to, o czym pisaliśmy w Interii pod koniec marca, a mianowicie, że Kreml stawia coraz to nowe warunki, od spełnienia których uzależnia wywiązanie się z podjętych w trakcie rozmów w Rijadzie zobowiązań. Chodzi o zniesienie rozległej grupy sankcji prawnych i gospodarczych, które utrudniają Rosji dostęp do globalnych rynków produktów rolnych, ryb i nawozów - m.in. ponowne podłączenie Rosji do systemu bankowego SWIFT, wznowienie dostaw maszyn rolniczych oraz produktów niezbędnych do produkcji żywności i nawozów czy ponowna obsługa w zagranicznych portach rosyjskich statków, zajmujących się handlem produktami spożywczymi i nawozami.
Trump mógłby zagrozić Rosji, gdyby zmontował globalną koalicję zdolną wpływać na światowe ceny ropy i światowy handel tym surowcem. Tyle że to wymagałoby ułożenia się z Arabią Saudyjską i wieloma innymi państwami
Już po tej liście żądań Kreml wystosował apel o wzięcie Ukrainy pod zarząd ONZ, czym mocno naraził się Trumpowi. Amerykański prezydent najwyraźniej zauważył, że gra na czas Putina nie ma końca. W rozmowie z dziennikarzami na pokładzie Air Force One zapewnił jednak, że jego złość na rosyjskiego dyktatora minie tak szybko, jak tylko ten "zrobi to, co należy".
To jednak przed Trumpem stoi ważny i trudny wybór. Musi bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie: czy bardziej zależy mu na resecie z Rosją i wspólnej zmianie ładu międzynarodowego, czy na zakończeniu wojny w Ukrainie i wielkim osobistym sukcesie politycznym. Jeśli Trump postawi na zakończenie wojny, dla Kremla będzie to oznaczać niespotykane dotąd problemy.
Doktryna sprzed 200 lat. Przemeblować światowy porządek
Dylemat Trumpa polega na tym, że Rosja jest mu potrzebna. Władimir Putin jest mu potrzebny. Tylko wespół z Rosją i Chinami Trump jest w stanie wskrzesić geopolityczny koncept tzw. koncertu mocarstw, a więc międzynarodowego ładu, w którym to wielcy i potężni decydują o wszystkim, dzieląc się strefami wpływów i decydując o losach mniejszych, słabszych, bezbronnych.
W historii Stanów Zjednoczonych był już podobny okres, ale rozpoczął się ponad 200 lat temu. Z krótszymi bądź dłuższymi przerwami trwał do końca "zimnej wojny". Zapoczątkowała go tzw. doktryna Monroe'a, którą w 1823 roku zaprezentował ówczesny amerykański prezydent James Monroe.
O wspomnianej doktrynie można by pisać długo, ale dość powiedzieć, że sprowadza się do amerykańskiej kontroli nad zachodnią półkulą. Waszyngton uznał ją za swoją strefę wpływów, rościł sobie prawa do rozmaitych zagranicznych interwencji i bronił jej przed zakusami europejskich mocarstw. To w ramach tej doktryny Amerykanie m.in. odkupili od Francuzów Luizjanę, od Rosjan Alaskę, a Meksykowi odebrali siłą połowę jego terytorium (chociaż po fakcie zapłacili za nie 15 mln dol.).
Brzmi znajomo? Snute przez Trumpa plany przejęcia Grenlandii i Kanału Panamskiego, a także podporządkowania sobie Kanady, to bezpośrednie nawiązanie do doktryny, która położyła fundamenty pod mocarstwowy status Stanów Zjednoczonych. Nawet jeśli w wykonaniu Trumpa to tylko i aż strategia negocjacyjna.

Dzisiaj Trump chce odkurzyć koncepcję "koncertu mocarstw", żeby wraz z Rosją i Chinami - co ciekawe, oba państwa Waszyngton określa jako rywali, a Chinom bliżej już chyba nawet do statusu wroga - na nowo narysować mapę świata.
Reset z Rosją, jakiego jeszcze nie było
Mówi dr Marcin Fatalski, amerykanista z Uniwersytetu Jagiellońskiego: - W oczach Trumpa ten "koncert mocarstw" opłaci się wszystkim biorącym w nim udział, bo opłacał się im historycznie. Chociaż akurat Trump patrzy raczej na motywację biznesową, stricte transakcyjną, a nie historyczną. Niemniej tok rozumowania jest ten sam.
W tym kontekście należy odczytywać również deklarację gen. Keitha Kellogga z początku marca. - W podejściu prezydenta Trumpa do tej wojny istnieje również szersza strategia, która opiera się na uświadomieniu sobie, że Stany Zjednoczone muszą zresetować stosunki z Rosją - stwierdził wówczas emerytowany wojskowy w rozmowie z telewizją CBS. Cel takiej "szerszej strategii" to, przynajmniej oficjalnie, rozbicie "globalnej osi" składającej się z Chin, Rosji, Iranu i Korei Północnej.
Jeśli nie będę w stanie dojść do porozumienia z Rosją w kwestii zatrzymania rozlewu krwi w Ukrainie i jeśli uznam, że jest to wina Rosji - nie musi to być ich wina, ale jeśli tak uznam - to nałożę cła wtórne na ropę, na całą ropę pochodzącą z Rosji. Oznaczałoby to, że jeśli kupujesz ropę od Rosji, nie możesz handlować ze Stanami Zjednoczonymi. To byłyby 25-procentowe cła, od 25 do 50-procentowych ceł na ropę.
Właśnie dlatego reset sygnowany przez Trumpa jest inny niż ten proponowany przez George'a Busha juniora czy Baracka Obamę. Nie opiera się bowiem na chęci ucywilizowania i demokratyzacji Rosji, ale na dążeniu do wspólnego przemodelowania światowego porządku. - To nie jest tak, że Trump uważa Putina za sojusznika. On uważa go za partnera i za rywala - wyjaśnia dr Fatalski, przypominając przy tym jedną z konferencji prasowych w Białym Domu, gdy właśnie jako rywala określono rosyjskiego dyktatora. - Tyle że rywal może być partnerem w budowaniu pewnego porządku w ramach określonych porozumień. To jest do wyobrażenia - dodaje rozmówca Interii.
Rzecz w tym, że właśnie to wyobrażenie Trumpa zawodzi w tym momencie Putin. Amerykanin myślał, że kremlowskiego dyktatora skusi wizja powrotu na światowe salony, ożywienia rosyjskiej gospodarki, a na końcu wspólnego rozrysowania nowej mapy globalnych wpływów. Tymczasem Putin wszystkie koncesje negocjacyjne ze strony Waszyngtonu, komplementy pod adresem swoim i Rosji oraz gesty dobrej woli wykorzystał, ale sam nie ustąpił nawet na centymetr.
Trump widzi teraz dwie rzeczy. Po pierwsze, że zainwestował w reset z Rosją politycznie i wizerunkowo tak dużo, że nie bardzo jest jak się z tego wycofać (chociaż Trump niejednokrotnie już udowodnił, że potrafi zmienić zdanie o 180 stopni w ciagu jednego dnia). Po drugie, że Putin grając na czas, zwodząc go i kontynuując wojnę w Ukrainie oddala go od wymarzonego wielkiego, osobistego sukcesu politycznego (a w sferze marzeń: także Pokojowej Nagrody Nobla).
Efektem tych rozmywających się iluzji jest wściekłość, o której Trump bardzo otwarcie powiedział w rozmowie z telewizją NBC. Tylko, czy wściekłość jest zwykłą wściekłością, czy może oznacza polityczny przełom i zmianę planów wobec Rosji? - Trump może poczuć rozczarowanie, że jego projekt napotyka na opór - uważa dr Fatalski. I dodaje: - Tutaj pojawia się pytanie, na które Trump sam będzie musiał sobie odpowiedzieć za jakiś czas: czy to jest opór trwały, wynikający z imperialnych dążeń Rosji i z tego, ile Rosja chce ugrać, czy jest to opór, który jest on w stanie swoim naciskiem przełamać.
Wojna w Ukrainie. Jak Amerykanie i UE odpuścili Rosji
Tu dochodzimy do clou całej sprawy, a mianowicie pytania: czy jeśli Trump zdecyduje się uderzyć w Rosję gospodarczo i siłą złamać opór Putina, to ma szanse na sukces.
- Tak, Putin prędzej czy później wkurzy Trumpa. I co z tego? Rosja to nie Ukraina, Stany Zjednoczone nie mają narzędzi wpływu, żeby docisnąć Kreml do ściany -mówił niedawno w wywiadzie dla Interii Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu i ekspert od polityki wschodniej. Jego zdaniem, Stany Zjednoczone są dużo słabiej od Unii Europejskiej powiązane gospodarczo z Rosją, co ogranicza możliwość oddziaływania na Kreml.

Kacewicz przypomniał, że Amerykanie uderzyli już Rosję tam, gdzie mogli, a więc w sektor bankowy i finansowy, ale wiele więcej bez szkód dla własnej gospodarki nie są w stanie zrobić. - Trump mógłby zagrozić Rosji, gdyby zmontował globalną koalicję zdolną wpływać na światowe ceny ropy i światowy handel tym surowcem. Tyle że to wymagałoby ułożenia się z Arabią Saudyjską i wieloma innymi państwami - ocenił Kacewicz.
Tej oceny sytuacji nie podziela prawnik Tomasz Włostowski, ekspert od sankcji oraz polityki handlowej Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Jego zdaniem właśnie w sektorze energetycznym wciąż tkwi największa słabość Kremla, bo wciąż to sprzedaż surowców energetycznych jest tym, co ratuje rosyjski budżet. - To główny potencjalny cel Trumpa. Gdyby uderzył tam, to byłby druzgocący cios dla Kremla - ocenia Włostowski.
Dotychczas Amerykanie nie tylko nie dokręcili w tym obszarze Rosjanom śruby, ale wręcz doprowadzili do tego, że Unia Europejska złagodziła swoje sankcje. Te, w ramach szóstego pakietu unijnych sankcji z czerwca 2022 roku, obejmowały embargo na zakup rosyjskiej ropy i produktów ropopochodnych, a także zakaz dla firm europejskich świadczenia usług wobec eksportu rosyjskiej ropy (m.in. usługi logistyczne, transportowe, ubezpieczeniowe). Ponieważ rosyjski eksport ropy opierał się głównie na współpracy z europejskimi firmami, sytuacja Kremla była podbramkowa.
Mówiąc wprost: pod naciskiem Stanów Zjednoczonych pozwoliliśmy Rosji na eksport ropy naftowej i produktów ropopochodnych, ale pod warunkiem, że nie zarobią za dużo na tych transakcjach
Wyeliminowanie rosyjskiej ropy z rynku oznaczałoby jednak gwałtowny wzrost cen samej ropy oraz produktów ropopochodnych. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych administracja Joe Bidena szykowała się już do zaplanowanych na jesień 2024 roku wyborów prezydenckich i chciała za wszelką cenę uniknąć skokowego wzrostu kosztów życia. Politycznie byłby to bowiem gwóźdź do trumny demokratów.
Rozpoczął się zakulisowy lobbing w rozmowach z UE, którego efektem było wprowadzenie tzw. pułapu cenowego (ang. price cap). W telegraficznym skrócie: Rosjanie mogli sprzedawać swoje surowce energetyczne, ale do ceny ustalonej przez UE. Tylko wtedy rosyjskiego eksportu nie obejmowały unijne sankcje.
- Osłabiliśmy tamten reżim sankcyjny pod naciskiem Amerykanów - mówi w rozmowie z Interią mecenas Włostowski. Przypomina też, że "jedynym celem tzw. pułapu cenowego było osłabienie sankcji europejskich, tzn. stworzenie w nich wyłomu na rosyjski eksport na rynki światowe". - Ludzie tego dzisiaj już nie pamiętają, a to był wynik wyłącznie amerykańskiego lobbyingu - kontynuuje prawnik. Na koniec dodaje: - Mówiąc wprost: pod naciskiem Stanów Zjednoczonych pozwoliliśmy Rosji na eksport ropy naftowej i produktów ropopochodnych, ale pod warunkiem, że nie zarobią za dużo na tych transakcjach.
Dzisiaj powrót do tamtych rozwiązań jest już niemożliwy. Rosjanie wykorzystali szansę, jaką otrzymali od Amerykanów i UE. Odcięli się od europejskich firm, stworzyli niesławną "flotę cieni", alternatywny system finansowania i ubezpieczania swojego eksportu ropy. Dzięki temu eksport surowców energetycznych pozostał dominującym źródłem dochodów rosyjskiego budżetu i pozwolił Kremlowi kontynuować działania wojenne w Ukrainie. - Moment, gdy UE trzymała w tym względzie Rosję za gardło, bo cały rosyjski eksport obsługiwały europejskie firmy, już minął i nie wróci - wzrusza ramionami mecenas Włostowski.
USA a Ukraina. Czy Trump zagra va banque?
Ten rys historyczny jest ważny, bo pozwala zrozumieć, gdzie Zachód, a zwłaszcza Amerykanie, odpuścił Rosji, żeby samemu za mocno nie ucierpieć w efekcie nałożonych sankcji. Pokazuje też, gdzie obecnie jest duże pole manewru i szansa zadania Władimirowi Putinowi bolesnego ciosu.
Ogłoszona przez Donalda Trumpa groźba nowych ceł wobec sektora energetycznego Rosji nie skupia się na sankcjach wobec firm, które złamią amerykańskie zakazy. Nie skupia się nawet na samej Rosji. Sankcje, o których mówi Trump, mają uderzyć w każde państwo, którego firma przyłoży rękę do eksportu rosyjskich surowców energetycznych. I byłoby to uderzenie nie tylko w handel ropą czy produktami ropopochodnymi, ale w cały eksport z tych krajów do Stanów Zjednoczonych. Dopiero co podobne rozwiązanie administracja Trumpa zastosowała wobec wenezuelskiej ropy.

- To jest wyjście całkowicie poza rynek ropy i produktów ropopochodnych. Trump mówi dzisiaj: jeśli sprzeciwicie się, kupując wenezuelską lub rosyjską ropę, to zamkniemy całą wymianę handlową z wami. Nikomu taka konfrontacja z Amerykanami się nie opłaca - tłumaczy mechanizm sankcyjny Tomasz Włostowski, ekspert od sankcji oraz polityki handlowej Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.
Celem takich sankcji byłoby wprowadzenie "efektu mrożącego". Handlujące z Ameryką państwa nie tylko musiałyby same zakazać importu rosyjskiej ropy, a najpewniej również produktów ropopochodnych. Musiałyby również same tropić i karać swoje firmy, ułatwiające Rosji obchodzenie zachodnich sankcji, żeby nie narazić się na gniew Białego Domu i zagrozić swoim stosunkom handlowym ze Stanami Zjednoczonymi.
To nie jest tak, że Trump uważa Putina za sojusznika. On uważa go za partnera i za rywala
- Inaczej ochronić się przed tym nie da. Bo wybór zostaje prosty: albo kupujemy rosyjską ropę, ale mamy zaporowe cła na cały nasz eksport do Stanów Zjednoczonych, albo rezygnujemy z rosyjskiej ropy, ale dobrze żyjemy z Amerykanami w kwestiach handlowych - mówi Interii mecenas Włostowski.
Na celowniku Trumpa Rosja... i Chiny
Chociaż Donald Trump zagroził Kremlowi uderzeniem w eksport ropy i produktów ropopochodnych, to nie tylko w tę gałąź rosyjskiej gospodarki Waszyngton może uderzyć. Drugim bolesnym ciosem, który Amerykanie mogą wymierzyć Władimirowi Putinowi, są tzw. sankcje drugiego rzędu na firmy pomagające obchodzić Rosji zachodnie restrykcje. Dotyczy to zwłaszcza sektorów obronnego i technologicznego, w których Rosja od czasu agresji na Ukrainę polega przede wszystkim na pomocy płynącej z Chin.
- Chodziłoby tu o obostrzenia wobec tych wszystkich firm, które na przykład pomagają Rosji zdobywać produkty podwójnego zastosowania, technologię i broń - przybliża koncepcję takiego posunięcia Tomasz Włostowski. Specjalizujący się w sankcjach i polityce handlowej prawnik przypomina, że do tej pory Amerykanie bardzo łagodnie obchodzili się z zagranicznymi firmami, które współpracują z rosyjskimi gigantami zbrojeniowymi, obronnymi i technologicznymi - m.in. Gazpromem, Novatekiem, Rosnieftem czy Rostiechem. Skończyło się na pomniejszych sankcjach finansowych i technologicznych, żeby nie destabilizować globalnego rynku. - Uderzenie w rosyjski sektor zbrojeniowy i technologiczny również byłoby bolesne - diagnozuje mecenas Włostowski.
W tym przypadku na ewentualny ruch Trumpa - równie nerwowo co Rosjanie - czekają również Chińczycy. To bowiem głównie ich firmy znalazłyby się pod amerykańską lupą. W ramach strategicznego sojuszu z Moskwą Pekin robił, co mógł, żeby pomóc Rosji obchodzić zachodnie sankcje na sektor technologiczny i zbrojeniowy, a jednocześnie nie dać się złapać na gorącym uczynku i nie narazić się Amerykanom, z którymi relacje i tak są bardzo napięte.
- Dzisiaj Chińczycy czują się zagrożeni. Rozumieją, że Trump naprawdę ma ich na celowniku - nie ma wątpliwości mecenas Włostowski.
Łukasz Rogojsz
Zobacz również:
- Biały Dom ujawnia: Trump sfrustrowany. "Trwa to już o wiele za długo"
- Trump wylatuje za ocean. Wspomniał o Putinie
- Amerykanie punktują działania Trumpa. Nowy sondaż z USA ujawnia podziały
- Trump ostrzega Zełenskiego. "Będzie miał duże problemy"
- Spór o Grenlandię eskaluje. Donald Trump nie wyklucza użycia siły
- Trump idzie w zaparte. Zdecydowanie odrzuca potwierdzone ustalenia mediów
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!