"The Spectator": Efekt Franciszka
Jako skomplikowany człowiek papież Franciszek pozostawił po sobie równie niejednoznaczne dziedzictwo. Jego projekty jeden po drugim popadały w tarapaty. Nieformalne podejście pomagało mu unikać oporu, ale często zmuszało go do biegania i gaszenia pożarów.

Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Brytyjski, konserwatywny "The Spectator", z którego pochodzi poniższy artykuł, ukazuje się nieprzerwanie od 1828 r., co czyni go najstarszym tygodnikiem na świecie.
Papież Franciszek był niezwykle złożonym człowiekiem, który kultywował wizję najwyższej prostoty. Zaczął w momencie, gdy po raz pierwszy wyszedł na balkon z widokiem na Plac św. Piotra, ubrany w zwykły biały strój papieski, bez tradycyjnego czerwonego mucetu (sięgająca łokci narzuta, tradycyjny element stroju duchownych katolickich - red.), i powitał zgromadzonych swojskim "buona sera".
Franciszek. Historia pierwszego papieża z Argentyny
Następnego dnia został sfotografowany, gdy akurat płacił rachunek za hotel. Zamiast przenieść się do Pałacu Apostolskiego, zdecydował się zamieszkać w watykańskim pensjonacie Dom Świętej Marty - co również było postrzegane jako znak skromnego stylu nowego papieża. Decyzja była jednak bardziej złożona, niż się wydawało: pokoje Domu Świętej Marty nie są przewiewnymi celami klasztornymi; a Pałac Apostolski to nie Hotel de Russie.
Życie Franciszka - aż do jego wyboru na papieża - również nie było proste. Urodził się w 1936 roku w tętniącej życiem, kosmopolitycznej stolicy Argentyny, Buenos Aires, jako pierwsze z pięciorga dzieci włoskich imigrantów. Młodego Jorgego Marię Bergoglię początkowo bardziej pociągała chemia niż kapłaństwo. W 1953 r. poszedł jednak do spowiedzi u pewnego nieznajomego księdza w rodzinnej parafii, z której wyszedł (nieco tajemniczo) przekonany o swoim kapłańskim powołaniu. Po tym, jak prawie umarł z powodu infekcji płuc, wstąpił do zakonu jezuitów.
Wywarł tam silne wrażenie na swoich rówieśnikach, którzy - ze względu na jego nieodgadnioność i podobieństwo do Mona Lisy - nadali mu ksywkę "La Gioconda".
W 1973 r., po zaledwie czterech latach kapłaństwa, stanął na czele argentyńskich jezuitów, którzy po drugim Soborze Watykańskim pogrążyli się w chaosie. Jego zdolności przywódcze zostały wystawione na próbę również przez wybuch tzw. brudnej wojny (okres terroru rządowego w Argentynie w latach 1976-1982 - red.), w której to jezuici byli porywani i torturowani.
Z pustkowia do Buenos Aires
Po tym, jak w 1979 r. zakończyła się jego burzliwa kadencja jako przywódcy, kariera kościelna Bergoglia utknęła w martwym punkcie. Zgodził się na wyjazd do Niemiec na studia doktoranckie, ale tęsknił za domem. Podobno kręcił się po lotniskach, z nostalgią obserwując odlatujące samoloty. Po powrocie do Argentyny został wysłany do miasta Kordoba, około 400 mil (ponad 644 km) od Buenos Aires, gdzie przeżył - jak to określił - "czas wielkiego kryzysu wewnętrznego".
Franciszek stwierdził później, że ten okres "wygnania" pomógł mu uświadomić sobie, że jego problemy wynikały z jego "autorytarnego i szybkiego sposobu podejmowania decyzji". Postanowił też, że jeśli kiedykolwiek ponownie znajdzie się na odpowiedzialnym stanowisku, przyjmie bardziej konsultacyjny styl.
W 1992 r. papież Jan Paweł II wydobył go z pustkowia, ustanawiając biskupem pomocniczym Buenos Aires. Jego kariera znów nabrała tempa: został mianowany arcybiskupem Buenos Aires, otrzymał czerwony kapelusz kardynalski i został wybrany na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Argentyny.
Jego zachowanie w stolicy robiło piorunujące wrażenie: ubierał się w prostą czerń, podróżował metrem i popijał mate w zrujnowanych slumsach, gdzie w Wielki Czwartek mył stopy chorym na AIDS.
Drugi za Ratzingerem
Na konklawe w 2005 roku, które odbyło się po śmierci Jana Pawła II, kardynał Bergoglio miał zająć drugie miejsce za łagodnym i uczonym Josephem Ratzingerem, który przyjął imię Benedykt XVI.
Kiedy w 2013 roku niemiecki papież zerwał z wielowiekowym zwyczajem i zrezygnował ze stanowiska, Bergoglio został szybko wybrany na jego następcę. Wkrótce stało się jasne, że nie była to jedynie zmiana pontyfikatu: to była kościelna rewolucja. Era Jana Pawła II i Benedykta XVI, czyli 35-letnie wysiłki na rzecz stabilizacji Kościoła posoborowego, dobiegła końca. Teologowie, którzy wcześniej byli marginalizowani, nagle wrócili do łask. Pozornie zamknięte debaty doktrynalne zostały ponownie otwarte. Z Domu Świętej Marty dochodziły pogłoski o kościelnej rewolucji.
Zdeklarowani zwolennicy Jana Pawła II i Benedykta XVI znaleźli się w nieznanej im sytuacji papieskich krytyków, zaś przeciwnicy poprzedników Franciszka zmienili się w zagorzałych ultramontanistów (czyli katolików, którzy podkreślają papieską władzę i prymat).
Skazany na rewolucję. Poważne wpadki
Franciszek został wybrany z dorozumianym mandatem do zreformowania zrujnowanej watykańskiej biurokracji, postawienia Stolicy Apostolskiej na solidnych podstawach finansowych i oczyszczenia ze skandali, z którymi Kościół był wówczas utożsamiany. A on, niczym rasowy menedżer z Doliny Krzemowej, poruszał się szybko i podejmował radyklane kroki.
Utworzył konsultacyjną Radę Kardynałów i poprosił ją o opracowanie nowego wzorca dla Kurii Rzymskiej (papieskiej służby cywilnej). Wezwał byłego australijskiego piłkarza, kardynała George'a Pella, aby rozprawił się z gospodarczymi lennami Watykanu. Ustanowił Papieską Komisję ds. Ochrony Nieletnich, a na jej czele postawił bostońskiego kardynała Seána O'Malleya - jednego z niewielu kardynałów wyróżniających się znacznymi osiągnięciami na tym polu.
Ale jeden po drugim jego projekty popadały w tarapaty. Rada Kardynałów potrzebowała aż dziewięciu lat na stworzenie nowej konstytucji watykańskiej, która następnie została opublikowana w pośpiechu wraz z literówkami. Potężny watykański Sekretariat Stanu przekonał Franciszka, by ukrócił "Muskowskie" dążenia Pella do uzyskania efektywności. Papieska Komisja ds. Ochrony Nieletnich była zaś niedostatecznie obsadzona, niedofinansowana i ostatecznie wymanewrowana przez urzędników kurii, którzy postrzegali ją jako początkujący organ.
Było nawet gorzej: Sekretariat Stanu stracił dziesiątki milionów euro na nieprzemyślanej transakcji dotyczącej nieruchomości w Londynie, która doprowadziła do tego, co dziennikarze okrzyknęli watykańskim "procesem stulecia". Podczas katastrofalnej podróży do Chile Franciszek otwarcie bronił biskupa oskarżonego o tuszowanie nadużyć, po czym przeprosił i wezwał wszystkich biskupów tego kraju do Rzymu, gdzie ci złożyli zbiorową rezygnację. Sam papież spotkał się wówczas z oskarżeniami o nadmierną pobłażliwość wobec współpracowników oskarżanych o nadużycia.
Kwestia charakteru
To wszystko było funkcją spontanicznych rządów Franciszka, omijającego tradycyjne watykańskie kanały i ustalone procedury. Nieformalne podejście pomagało mu unikać oporu, ale często zmuszało go do biegania i gaszenia jednego pożaru za drugim.
Podczas gdy osoby postronne często postrzegają Kościół katolicki jako monolityczne ciało, które porusza się na rozkaz papieża, rzeczywistość jest zupełnie inna. Oprócz Biskupa Rzymu istnieją bowiem inne, niezliczone ośrodki o różnym stopniu władzy i autonomii.
Franciszek interweniował w Zakonie Maltańskim, Opus Dei, Caritas Internationalis i diecezji rzymskiej - narzucając destrukcyjne zmiany.
Reformy niezmiennie wzmacniały jednak papieską kontrolę, co skłaniało krytyków do pytania: czy aby na pewno porzucił w Kordobie wszystkie swoje autorytarne instynkty.
Papież Franciszek. Pontyfikat synodalności
Jednak właśnie wtedy, gdy wydawało się, że pontyfikat Franciszka jest definiowany raczej przez to, czemu jest przeciwny (konserwatywnym amerykańskim katolikom, Donaldowi Trumpowi, liturgicznemu tradycjonalizmowi) niż przez to, za czym jest, Argentyńczyk ukuł nowy termin, który pozytywnie wyrażał jego wizję.
- Synodalność jest tym, czego Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia - oznajmił. Problem polegał na tym, że nikt inny nie wiedział dokładnie, co ten termin oznaczał.
W trakcie czteroletniego globalnego "procesu synodalnego" stało się to nieco jaśniejsze. Odnosił się on do bardziej konsultacyjnej formy zarządzania Kościołem, która nie opierała się już na odgórnym dyktacie, ale zamiast tego gromadziła biskupów i świeckich wokół okrągłych stołów, aby rozeznawać decyzje poprzez "duchową rozmowę".
Uczestnicy z bardziej hierarchicznych krajów katolickich, takich jak Polska, stwierdzili, że po raz pierwszy poczuli się autentycznie wysłuchani przez przywódców Kościoła. Jednak realne zaangażowanie w wielu miejscach było niskie. Księża parafialni, owi żołnierze katolicyzmu, byli wyraźnie niezaangażowani - być może dlatego, że proces był wymierzony głównie w biskupów i świeckich, a o duchowieństwie wspominano tylko wtedy, gdy organizatorzy projektu pomstowali na "plagę klerykalizmu".
Efekt Franciszka i dwie strony inkluzywności
W pierwszych latach zwolennicy papieża wskazywali na "efekt Franciszka": duchowy renesans wygenerowany przez niewybredny styl argentyńskiego papieża. Później papiescy krytycy używali tego sformułowania, aby ironicznie komentować kościelne niepowodzenia.
Ogólny bilans jest trudny do uchwycenia. Pod rządami Franciszka, wraz ze wzrostem liczby ludności na świecie, Kościół katolicki także odnotował stały globalny wzrost liczby wiernych. Czy to zasługa papieża? W tym samym czasie ogólna liczba księży nieuchronnie spadała. Czy to wina papieża?
A co z niedawnym wzrostem liczby chrztów osób dorosłych w Belgii i Francji lub rekordową liczbą odwiedzających sanktuaria, takie jak Santiago de Compostela w Hiszpanii? To, czy mówimy o znakach odnowy zainspirowanej przez Franciszka, czy też dokonujących się niezależnie, jest kwestią dyskusyjną. Nie jest również jasne, czy był on ojcem prawdziwych reform, czy raczej szalonych zmian - i tak może pozostać jeszcze przez wiele lat.
Ogólnie rzecz biorąc, z natury chaotyczny Kościół katolicki, pod koniec turbulentnej ery Franciszka stał się bardziej inkluzywny. Jednocześnie katolicy na różnych kontynentach (a nawet w sąsiednich krajach) oddalili się od siebie w takich kwestiach, jak moralność seksualna, celowość wyświęcania kobiet na diakonów oraz rola osób świeckich w zarządzaniu Kościołem.
Katolicyzm jest dziś mniej uniwersalny, a bardziej regionalny - a może i mniej wspólnotowy, bardziej dopasowany do jednostki.
Konklawe. Kto po Franciszku?
W miarę jak zbliżamy się do konklawe, katolicy mogą podzielić się na trzy grupy. Pierwsza będzie miała nadzieję, że kardynałowie wybiorą doskonałą replikę: Franciszka II. Druga będzie tęsknić za papieżem, który szybko rozmontuje dziedzictwo Franciszka. Trzecia - i zdecydowanie największa - po prostu odetchnie z ulgą, gdy zobaczy mężczyznę w bieli, wychodzącego na balkon Bazyliki św. Piotra - bez względu na jego ideologiczne preferencje.
Dwa pierwsze obozy są bardziej narażone na rozczarowanie. Franciszek był papieżem sui generis o wyjątkowo skomplikowanej osobowości. Następca zdeterminowany, by kontynuować jego dzieło, może mieć trudności z wyznaczeniem kierunków, poza mglistym "podążaniem ścieżką synodalności".
Wybór kandydata jawnie "antyfranciszkowego" jest również trudny do wyobrażenia, biorąc pod uwagę kulturę szacunku wśród kardynałów i katolickie nastawienie na ciągłość. Łatwiej wyobrazić sobie postać, która rutynowo wychwala Franciszka, podczas gdy po cichu pracuje nad naprawieniem tego, co uważa za jego błędy.
Innymi słowy, zasadnicze pytanie brzmi: czy będzie to kolejna rewolucja, czy - poprzez wybór kandydata związanego z Franciszkiem - przedłużenie tej ostatniej? Najbliższa przyszłość Kościoła katolickiego jest tak samo nieprzewidywalna, jak człowiek, który tak mocno ją kształtował w ciągu ostatnich 12 lat.
Tekst przetłumaczony z "The Spectator".
Autor: Luke Coppen
Tłumaczenie: Nina Nowakowska
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji