Zmień miejscowość
Popularne miejscowości
- Białystok, Lubelskie
- Bielsko-Biała, Śląskie
- Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
- Gdańsk, Pomorskie
- Gorzów Wlk., Lubuskie
- Katowice, Śląskie
- Kielce, Świętokrzyskie
- Kraków, Małopolskie
- Lublin, Lubelskie
- Łódź, Łódzkie
- Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
- Opole, Opolskie
- Poznań, Wielkopolskie
- Rzeszów, Podkarpackie
- Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
- Toruń, Kujawsko-Pomorskie
- Warszawa, Mazowieckie
- Wrocław, Dolnośląskie
- Zakopane, Małopolskie
- Zielona Góra, Lubuskie
"Groźby śmierci to dla nas codzienność". Ratownicy zabierają głos
Wyzwiska, grożenie śmiercią, popychanie, uderzenia - to chleb powszedni w pracy ratowników medycznych. W każdym tygodniu zdarza im się wyjazd do osób pod wpływem alkoholu lub narkotyków. - Pijany mężczyzna chciał nas staranować swoim samochodem. Właściwie w ostatniej chwili udało nam się przeskoczyć za barierkę i uniknąć tragedii - opowiada w rozmowie z Interią Ariel Szczotok, ratownik medyczny z 17-letnim stażem. I dodaje: - Żadne przepisy prawa nas nie ochronią.
![Ratownicy podkreślają, że wobec personelu medycznego jest bardzo dużo agresji](https://i.iplsc.com/-/000KIGKM7FMTB3IC-C461-F4.webp)
- Nasłuchałam się na swój temat ciekawych epitetów: "j.... k..., sz..., dowiem się, gdzie mieszkasz, zniszczę ci rodzinę". Na początku bardzo to przeżywałam i bałam się, że ktoś będzie zdolny do zrobienia krzywdy moim bliskim, ale koledzy z zespołu mnie uspokajali, mówili, że to tylko takie gadanie pijanych ludzi - mówi w rozmowie z Interia Małgorzata Michnowska, ratowniczka medyczna.
Przyznaje, że w pewnym momencie przestała się przejmować. Dziś wszystko bierze "na klatę".
Ratownictwo medyczne. Wyzwiska i groźby śmierci
Kobieta od czterech lat pracuje w pogotowiu, od dwóch miesięcy dodatkowo na SOR-ze. Opowiadając o swoich doświadczeniach, wspomina jedną z interwencji, podczas której czuła, że jej życie może być zagrożone. - Wezwano nas do mieszkania i zauważyliśmy, że na fotelu pod poduszką jest schowany przedmiot, przypominający pistolet - mówi.
W zgłoszeniu ratownicy mieli adnotację o potencjalnych zaburzeniach psychicznych u chorego i groźbach kierowanych w kierunku dyspozytora. - Staraliśmy się załagodzić sytuację do czasu przyjazdu policji, żeby nieświadomie nie sprowokować tego człowieka do sięgnięcia po broń. Potem się okazało, że to był pistolet gazowy, ale całe zdarzenie było mocno stresujące - nie kryje.
Michnowska zauważa, że ratownicy najczęściej spotykają się z agresją słowną, kierowaną do konkretnych członków zespołu. - Wyzwiska i grożenie pozbawieniem życia są na porządku dziennym. Zdarza się też popychanie, uderzanie ratowników - wylicza.
Z jej doświadczenia wynika też, że w stosunku do ratowniczek zdecydowanie bardziej agresywne są pijane kobiety, niż mężczyźni. - Kiedy w zespole ratowniczym jest jedna dziewczyna, to właśnie ją sobie upatrują i wyzywają. Mężczyźni za to łagodnieją na nasz widok - stwierdza.
Zdaniem ratowniczki największym problemem jest poczucie bezkarności wśród agresorów. - Dostając pouczenie od policji tylko je wyśmiewają, to nie jest dla nich żadna kara. Ludzie powinni czuć, że takie zachowanie wiąże się z konsekwencjami, bo zaczyna się od agresji słownej, a może skończyć na nożu - podkreśla.
Podobne zdanie mają inni ratownicy, z którymi rozmawiamy.
Historie ratowników medycznych. Mężczyzna z nożem na SOR-ze
Adrian Cichawa, ratownik medyczny z Pomorza, w zawodzie pracuje od 15 lat. Podkreśla, że wobec personelu medycznego jest bardzo dużo agresji. - Incydenty mają miejsce w każdym tygodniu, ale mówi się tylko o tych najgłośniejszych medialnie. Nie znamy ich prawdziwej skali, bo nikt w Polsce tego nie monitoruje - mówi Interii.
Zazwyczaj wspólnym mianownikiem niebezpiecznych sytuacji jest alkohol albo środki psychoaktywne - to one najbardziej napędzają ludzi. - Sam przerabiałem wiele takich sytuacji, ale nigdy nie zostałem ranny. Zawsze staram się minimalizować ryzyko, miałem też pewnie szczęście. Kiedy czuliśmy, że sytuacja jest niebezpieczna, to na miejscu szybko zjawiał się też patrol policji, który pacyfikował agresora. Wtedy my mogliśmy podjąć działania - dodaje.
W opinii ratownika najwięcej niebezpiecznych sytuacji zdarza się jednak na SOR-ach, bo tam frustracja pacjentów jest potęgowana czasem oczekiwania. - Właśnie na oddziale ratunkowym miałem przypadek agresywnego człowieka, który biegał z nożem. Pan był pijany, rano trochę wytrzeźwiał, ale nie do końca, coś mu się nie spodobało i wyciągnął nóż. Było bardzo niebezpiecznie, na szczęście w szpitalu była ochrona i udało się tego mężczyznę okiełznać do momentu przyjazdu policji - wspomina.
O tym, że agresja to codzienność każdego dyżuru, mówi też Ariel Szczotok, ratownik medyczny z 17-letnim stażem. Podkreśla, że jest tak na całym świecie, nie tylko w Polsce.
Medyk wskazuje, jakie są najczęstsze czynniki, które prowadzą do przemocy. - Ludzie, wzywający zespół ratownictwa medycznego, na wejściu są pod bardzo dużą presją, to są ogromne emocje, kiedy ktoś potrzebuje pomocy - mówi.
Dodaje, że w takich sytuacjach percepcja czasu jest zaburzona, ludziom wydaje się, że czekają na karetkę wieczności, a później okazuje się, że czas faktycznego dotarcia to było 10-12 minut, czyli idealnie zgodnie ze standardami. Ale kiedy ktoś jest pod wpływem alkoholu czy środków odurzających to takie oczekiwanie wzbudza w nim dodatkową wściekłość. - To taki najczęstszy scenariusz - przyznaje Szczotok.
Ucieczka w ostatniej chwili
Z obserwacji ratownika również wynika, że najczęściej agresywni się ludzie pod wpływem alkoholu czy narkotyków. - Obserwujemy jednak, że coraz więcej młodych osób ma roszczeniową postawę wobec nas. To bardzo przykre, bo my niesiemy im pomoc, a nie przyjeżdżamy dlatego, że nie mamy nic lepszego do roboty - mówi.
Ratownik wspomina też sytuację, która najbardziej utkwiła mu w pamięci. Kilka lat temu w noc sylwestrową na warszawskiej Ochocie razem z kolegą z karetki zauważyli kierowcę, który ewidentnie był pod wpływem alkoholu. Postanowili go zatrzymać w oczekiwaniu na policję.
- Mężczyzna chciał nas staranować swoim samochodem. Właściwie w ostatniej chwili udało nam się przeskoczyć za barierkę i uniknąć tragedii. Niebezpiecznych sytuacji było wiele, ale ta była najbardziej groźna - przyznaje.
Inny razem zostali wezwani z kolegą na parking pod nieistniejące już centrum handlowe na Gocławiu. - Leżał tam pijany mężczyzna, który od razu brutalnie nas zaatakował. Kolega przyjął pierwszą falę jego agresji, zanim mi udało się sięgnąć po gaz pieprzowy i wezwać wsparcie - mówi Szczotok.
Podkreśla, że gdyby ratownicy mieli zgłaszać każdy przejaw agresji werbalnej czy fizycznej to sądy i policja w Polsce nie zajmowałyby się niczym innym.
Siedlce. Śmierć ratownika na dyżurze
25 stycznia w Siedlcach doszło do tragedii, która wstrząsnęła nie tylko środowiskiem medyczny, ale całą Polską. 62-letni ratownik został ugodzony nożem w czasie interwencji. Mężczyzna zmarł.
- To pierwszy taki przypadek od wielu lat. Ratownik medyczny wchodzi do domu i momentalnie jest dźgnięty nożem w klatkę piersiową. Mówimy o tym, że zginął, ale nie, on został zamordowany na dyżurze przez pijanego człowieka. To trzeba sobie powiedzieć wprost, to nie był wypadek. To było zabójstwo - podkreśla w rozmowie z Interią Ariel Szczotok.
Dramatyczne zdarzenie zapoczątkowało po raz kolejny dyskusję nad sytuacją ratowników medycznych. - Teraz stoimy przed pytaniem, co chcemy zmieniać - zastanawia się medyk.
Jego zdaniem nie ma możliwości, żeby do każdego zdarzenia z karetką od razu jechała policja. Zespoły ratownictwa medycznego realizują rocznie około pięciu milionów interwencji. Nie ma tylu policjantów, którzy mogliby z nimi jeździć. - Prawda jest taka, że nie ma rozwiązania, które by nas ochroniło - ocenia. Wskazuje, że można próbować wprowadzić do systemu wspomagania dowodzenia (SWD), czyli systemu powiadamiania zespołu ratownictwa medycznego, ostrzeżenia o tym, że pod danym adresem jest możliwe niebezpieczeństwo, tak jak w pandemii oznaczana była kwarantanna.
- To mogłyby być adresy, pod którymi zespoły doznały już fizycznie przemocy, tak aby dyspozytor wiedział, że tam zawsze należy wejść z policją. To rozwiązanie, które można wprowadzić systemowo i jest do tego narzędzie, potrzebna jest tylko wola - proponuje Szczotok.
Ataki na ratowników. Sytuacja bez wyjścia?
Na tragedię w Siedlcach zareagowała też minister zdrowia, Izabela Leszczyna. "Ta zbrodnia musi być dla nas dzwonkiem alarmowym i zapoczątkować konieczne zmiany legislacyjne, zapewniające bezpieczeństwo ratownikom" - napisała w swoich mediach społecznościowych.
Ariel Szczotok twierdzi jednak, że "żadne przepisy prawa nie ochronią ratowników". Tłumaczy, że osoby, które dopuszczają się agresji w stosunku do medyków i są pod wpływem alkoholu czy substancji odurzających, są w pewnym stopniu niepoczytalne i nie działają racjonalnie. Dotkliwsze sankcje za atak na ratownika nie będą ich obchodzić.
- Jeżeli ktoś ma 2,5 promila i do tego jest naszprycowany wszystkim, co mu tylko wpadło w ręce na imprezie, to nie będzie myślał o zmianach w prawie i ewentualnych karach. W dodatku każdy biegły udowodni, że ktoś taki działał w sposób niepoczytalny i był absolutnie niezdolny do podejmowania racjonalnych decyzji - mówi.
Kwituje, że każdy, kto chce pracować, jako ratownik, musi być tego świadomym. - Stoimy przed pytaniem, czy mamy iść za przykładem ratowników medycznych z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kanady czy Izraela i jeździć w kamizelkach kuloodpornych? To jest jedyne, co by nas tak naprawdę chroniło. Ale czy rzeczywiście to jest rozwiązanie, którego potrzebujemy? - zastanawia się medyk.
Dodaje: - W moim odczuciu nie. Jedyne rozwiązanie problemu, które widzę, to rzeczywiście budowanie świadomości społecznej, że trzeba brać odpowiedzialność za swoje postępowanie. O to trzeba zawalczyć i mówić o tym nie tylko wtedy, kiedy wydarza się tragedia.
Paulina Sowa (paulina.sowa@firma.interia.pl)
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!