Długi marsz
Jarosławowi Kaczyńskiemu powiódł się manewr podobny, jaki przed laty zastosował lider węgierskiej prawicy Victor Orban: przeprowadzenie partii rządzącej bez większych strat do opozycji.
W trzy miesiące po wyborach Jarosław Kaczyński skutecznie zmarginalizował wewnętrzną opozycję. Część wyprowadził poza partię (konserwatyści Kazimierza Michała Ujazdowskiego), część sprowadził do blogów internetowych (Ludwik Dorn). Podobnie jak wcześniejsza fronda grupy Marka Jurka, zbuntowani byli wiceprezesi zyskali oparcie większej liczby publicystów "Rzeczpospolitej", niż posłów. Nie tylko aparat PiS, ale również elektorat juz wybrał. Zwolennicy "partii zmiany" ufają przywódcy i nie zamierzają szukać nowego. Zresztą to PiS powstawało wokół programu braci Kaczyńskich, a nie odwrotnie.
Sześć tygodni po nokaucie
Bokser po nokaucie odpoczywa przez sześć tygodni. Tyle minęło od przegranych wyborów do kongresu PiS, który potwierdził jedność partii. Znów - jak przy konflikcie z fundamentalistami Jurka - mamy do czynienia z odpryskiem, nie rozłamem. Oponenci nie przedstawili spójnej programowej alternatywy, co w szeregowych działaczach umocniło przekonanie, że kontestatorom chodzi wyłącznie o stanowiska i wpływy.
Już w nowym roku wybór wiceprezesów PiS (wakowały trzy z czterech takich stanowisk, a jedynym zastępcą Kaczyńskiego pozostawał Adam Lipiński, co umacniało stereotyp rządów "zakonu PC", wedle określenia Kazimierza Marcinkiewicza) stał się sygnałem normalizacji.
To początek długiego marszu. Według koncepcji Kaczyńskiego skupi się przy nim nie tylko dotychczasowy elektorat "partii zmiany", ale wszyscy niezadowoleni z rządów PO, z wyjątkiem postkomunistów i ich sojuszników z dawnej Partii Demokratycznej. A liczba niezadowolonych powinna wzrastać, jak dowodzą konflikty w służbie zdrowia i górnictwie.
Bez rozpadu i demoralizacji
W nieuniknionej konkurencji z LiD o miano bardziej wyrazistego recenzenta ekipy Donalda Tuska, Kaczyński zaraz po starcie zyskał przewagę, twardo przeprowadzając powyborcze rozliczenia i równie zdecydowanie je zamykając. Postkomuniści dopiero wchodzą w tę fazę, a na czerwcowym kongresie opowiadającemu się za kontynuacją "miękkiej", koalicyjnej formuły LiD Wojciechowi Olejniczakowi przeciwstawi Grzegorz Napieralski koncepcję powrotu do bardziej rozpoznawalnego logo SLD. PiS promocję marki ma już za sobą.
Okazuje się pierwszą od 10 lat partią rządzącą, która nie rozpada się (jak AWS) ani nie ulega postępującej demoralizacji (jak SLD) po oddaniu władzy. Blogowe ekscesy Dorna trudno porównać z rozmową Józefa Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym. Fundamentaliści Jurka okazują się dla partii mniej niebezpieczni niż dla LiD "prawdziwa lewica" Leszka Millera.
Kaczyński jak Orban
Kaczyńskiemu już udało się - podobnie jak byłemu premierowi Węgier Victorowi Orbanowi - przy nikłych stratach własnych przeprowadzić prawicową partię rządzącą do opozycji.
Ale to dopiero początek jego planu. Azymut wyznaczają wybory prezydenckie (jesienią 2010), rodzące konieczność - jeśli poważnie traktować reelekcję Lecha Kaczyńskiego - "ucentrowienia" partii. Podczas kongresu PiS prezesowi Kaczyńskiemu zdarzyła się freudowska "pomyłka znacząca". Niespodziewanie powiedział z trybuny o "kongresie PC". To dowód podświadomego przekonania, że partyjny szyld jest wtórny, liczy się przyszłość "obozu zmiany". Partia musi przestać skupiać się na sobie, a jej stratedzy powinni wczytać się w wyniki badań opinii publicznej.
W październiku ub. r. wyborcy odrzucili styl sprawowania władzy przez PiS. Sondaże dokumentują jednak, że Polacy wciąż wskazują wśród głównych problemów kraju walkę z korupcją oraz wyrównywanie społecznych dysproporcji (pokazują to badania, ile powinni zarabiać nauczyciele czy pracownicy budżetówki) - flagowe tematy kampanii Prawa i Sprawiedliwości. Niełaska, w jaką podpadł Adam Bielan dowodzi, że liderzy szukają winnych wśród odpowiedzialnych za przekaz medialny, ale jego meritum nie zamierzają zmieniać. Kaczyński promuje działaczy, którzy kojarzą się z konkretnymi projektami programowymi: Zbigniewa Ziobrę (zaostrzenie polityki karnej) i Aleksandrę Natalli-Świat (prospołeczna polityka gospodarcza).Polska z umorzoną aferą Rywina staje się dogodnym miejscem do ponownego postawienia postulatów, które kilka lat temu legły u źródeł Prawa i Sprawiedliwości. Nie oznacza to wcale, że PiS jest skazane na sukces. Musi o niego powalczyć.
Kij i marchewka
Na razie system kar i nagród Jarosława Kaczyńskiego działa niezawodnie w jego partii. Wykluczeni zostali lub odsunięci na boczny tor blogowych rozważań politycy, kojarzeni z porażką: Kazimierz M. Ujazdowski (we Wrocławiu jako lider listy dostał trzy razy mniej głosów niż Bogdan Zdrojewski, prowadzący do sejmu kandydatów PO), Paweł Zalewski (osłabił formację publiczną krytyką szefowej MSZ Anny Fotygi) oraz Ludwik Dorn (gadaniną o wykształciuchach oraz rymowanką "pokaż lekarzu, co masz w garażu" zraził inteligencki elektorat). Dowartościowano Przemysława Gosiewskiego - pracowity były wicepremier powrócił na wcześniej pełnioną funkcję szefa klubu, zaś Ziobro został wiceprezesem partii. Obniżenie rangi dotknęło Marka Kuchcińskiego, bo jako przewodniczący klubu parlamentarnego po Gosiewskim okazał się mało medialny, więc w kolejnym rozdaniu zamiast rządzić posłami został wiceszefem partii. Dominuje dawne PC - a więc Gosiewski oraz zachowujący wiceprezesurę Lipiński. Jednak nie całkiem, bo gdy powoływano Porozumienie Centrum - Ziobro pobierał dopiero nauki na wydziale prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego i fascynował walką włoskiego sędziego Falcone z mafią. Trudno też uznać Natalli-Świat, choć była w PC, za eksponentkę partyjnego aparatu.
- Nominacje utrwalają osobiste przywództwo Kaczyńskiego, pod tym względem akurat zgadzam się z Dornem - podkreśla były poseł Artur Zawisza. - Opierają się też na systemie zamienników: za Ujazdowskiego Ziobro, który kiedyś przy nim stawiał w polityce pierwsze kroki. Za Dorna Kuchciński, też z PC. Eksportowy produkt, jakim był Zalewski, zastąpiła przyjazna twarz Natalli-Świat.
Za to zdaniem czołowego działacza PiS wiceprezesom brak realnej władzy: ta spoczywa w rękach samego Kaczyńskiego oraz komitetu politycznego. Funkcja wiceprezesa, ukoronowanie lojalności i bliskości, oznacza jednak szansę na karierę, bo pełniący ją politycy częściej błyszczą w mediach.
- Kaczyński stworzył idealną równowagę sił: ma Adama Bielana i Michała Kamińskiego z jednej a Zbigniewa Ziobry i Jacka Kurskiego z drugiej strony - relacjonuje czołowy działacz PiS, zastrzegający anonimowość: - Młodzi politycy walczą między sobą i nie potrafią wygenerować przywództwa, które stanowiłoby przeciwwagę dla kręgu dawnego PC. Co więcej, politycy wywodzący się z PC mogą w tej sytuacji występować jako uspokajający emocje młodych.
W opinii działaczy Kaczyński zlikwidował zaznaczającą się w kampanii przewagę Bielana i Kamińskiego, ale nie posłał ich na banicję, choć mu to podpowiadano. Równowaga pozostaje korzystniejsza dla lidera. Zarówno dawne PC, jak obie grupy młodych polityków, w odróżnieniu od Jurka i Ujazdowskiego pozostają wobec Kaczyńskiego lojalni. Jedyne zagrożenie niesie za sobą groźba utworzenia przez posłów, którzy trzymali z secesjonistami, ale z nimi nie odeszli - klubu parlamentarnego buforowego pomiędzy PiS a PO. Patronami staliby się Kazimierz Marcinkiewicz, Jan Rokita i Radosław Sikorski.
Na błędach i sukcesach innych
Jednak pozbawiony na razie konkurencji na prawicy Kaczyński ma sytuację komfortową, bo nawet Marian Krzaklewski po zwycięstwie AWS musiał liczyć się z usytuowanym na prawo od swojej formacji Ruchem Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. Dziś mecenas Olszewski doradza prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Zaś niedawni konkurenci do prawicowych głosów wrócili do niepolitycznych zawodów. Mecenas Roman Giertych reprezentuje żonę Janusza Palikota przeciwko posłowi.
Nie przesądza to o powodzeniu "długiego marszu" PiS ale niewątpliwie go ułatwia.
Właśnie losy Jana Olszewskiego mogą się okazać instruktywne dla PiS. Dopóki mecenas odwoływał się do nostalgii za swoim rządem i legendy "nocnej zmiany" - jego formacja notowała poparcie "w błędzie statystycznym" (na Koalicję dla Rzeczypospolitej padło w 1993 r. 2,7 proc głosów). Z chwilą, gdy wokół swojej kandydatury prezydenckiej skupił ruch społeczny na rzecz dokończenia rewolucji Solidarności - powrócił do politycznej pierwszej ligi i zajął w wyborach w 1995 r. czwarte miejsce za Aleksandrem Kwaśniewskim, Lechem Wałesą i Jackiem Kuroniem. To argument, że również PiS powinien patrzeć w przyszłość, nie w przeszłość, nawet jeśli wspomnienia o niedawnym sprawowaniu władzy przyjemnie się pielęgnuje.
Łukasz Perzyna
Szuflady nowej władzy są puste - ocenia Zbigniew Ziobro, wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości
- W jakiej fazie znalazło się PiS? Nie ma już wakatów, prowizorki. Czy to wychodzenie z kryzysu?
- PiS definiuje precyzyjnie swoje zadania w roli głównego recenzenta rządu Donalda Tuska. Widać jak na dłoni, że ta recenzja jest bardzo potrzebna, bo z jednej strony widzimy nieudolność rządu, z drugiej pobłażliwość ze strony części mediów. Opinia publiczna musi mieć gwarancję, że władza wykonawcza będzie w sposób należyty kontrolowana, zwłaszcza wtedy, gdy w sposób rażący nie wywiązuje się ze zobowiązań, które podjęła. Począwszy od zapowiedzi, które słyszeliśmy od Donalda Tuska i Ewy Kopacz, że po dojściu Platformy do władzy niezwłocznie zostaną wprowadzone podwyżki, żądane przez lekarzy i pielęgniarki. Nie ma pomysłu, skąd te pieniądze wziąć, ani pomysłów organizacji służby zdrowia. Tu jest miejsce na opozycję i kontrolę władzy, by opinia publiczna mogła wywierać nacisk, aby rządzący, nieprzygotowani - wbrew temu co mówili - nie doprowadzili do jeszcze gorszych napięć.
- Wybory dopiero w 2010, prezydenckie, czy nacisk społeczny nie jest więc iluzoryczny, skoro objawia się tylko w sondażach?
- Nacisk społeczny ma znaczenie, bez niego władza może zupełnie przestać się wywiązywać się z podstawowych zadań. Na horyzoncie są też wybory do europarlamentu za półtora roku...
- ...tyle, że frekwencja w poprzednich wyniosła 21 proc.
- Zgoda, ale one też są zwiastunem tendencji i próbą dla Platformy. Wiele wskazuje, że zamiast cudów - były pobożne życzenia. Nie ma cudów - są puste szuflady, brakuje projektów. Nasze zadanie to zgłaszać własne, których mamy niemało, mówić o patologiach, których wiele widać w sferze działania wymiaru sprawiedliwości.
- Ma Pan na myśli łagodny, ojcowski styl Zbigniewa Ćwiąkalskiego wobec zaszłości z poprzednich lat?
- Dostrzegam za to brutalny styl działania wobec ludzi, którzy wzięli się za walkę z przestępczością korupcyjną, aferalną. Prokuratorzy, którzy mieli sukcesy są odwoływani. Prokuratorom odbiera się śledztwa, które dotyczą establishmentu, dużego biznesu - ludzi, których sam Ćwiąkalski kiedyś reprezentował po drugiej stronie. Jawny konflikt interesów pokazuje myślenie o wymiarze sprawiedliwości. Nie jak o miejscu, w którym dba się, aby reguły równe wobec wszystkich były przestrzegane i dzięki temu silne państwo mogło się w poczuciu sprawiedliwości rozwijać. Przeciwnie, mają być gwarancje dla wybranych, a ścigani będą ci, którzy poważyli się skończyć z zasadą bezkarności wpływowych ludzi.
- Czy Pan się nie obawia, że gdy będziecie się definiować jako recenzenci Platformy, możliwości pozyskiwania tych, którzy nie interesują się polityką, a decydują o wyniku wyborów, jak rozstrzygnęli o waszej porażce jesiennej - będą mniejsze?
- Nie sądzę. Ci, którzy na co dzień nie interesują się polityką, uwierzyli Platformie, że zrealizuje ofertę programową, która została przez Donalda Tuska przedstawiona. Wszystko wskazuje na to, że nie zostanie ona zrealizowana i ci ludzie mogą się poczuć zawiedzeni czy wręcz oszukani. Platforma nie obiecywała wprawdzie stanowczej walki z przestępczością i korupcją, ale obiecała błyskawiczny rozwój gospodarczy i wzrost wynagrodzeń również w sferze budżetowej. W wielu obszarach się tak nie dzieje. Mało tego - pieniądze są nawet odbierane: przykładem wymiar sprawiedliwości, gdzie rząd Jarosława Kaczyńskiego zagwarantował podwyżkę dla sędziów i prokuratorów, a rząd Donalda Tuska zabrał ją. Młodzi prokuratorzy nie zarabiają dużo, konkurencja na rynku istnieje, więc odchodzą. Nie sądzę, aby młodzi prokuratorzy, sędziowie, także pielęgniarki i lekarze, którzy poszli w niemałej części głosować na PO, licząc, że ich status życiowy się poprawi - nie wyciągnęli z tego wniosków. Zobaczą, że PO nie ma ani projektów, ani pomysłów, ani pieniędzy, które im obiecała. Liczenie na to, że ludzie, którzy nie interesują się na co dzień polityką, ale od czasu do czasu chcą dokonać zmiany w Polsce, będą znów chcieli ją zmieniać z Platformą, która ich oszukała, jest więc na wodzie pisane.