Polska jest tak pęknięta na pół, że polityczna stała się nawet ekspozycja w Muzeum II Wojny Światowej. Jeden z twórców muzeum, Rafał Wnuk, który obecnie pełni obowiązki dyrektora placówki, odpiera zarzuty dotyczące zmiany wystawy stałej formułowane przez prezesa IPN Karola Nawrockiego i polityków PiS. Zadaje pytania o możliwy kompromis i mimo wszystko jest optymistą, przekonując, że żyjemy w najlepszej z Polsk w jej ponad tysiącletniej historii. Maciej Słomiński, Interia: W czym panu przeszkadzali rotmistrz Witold Pilecki, św. Ojciec Maksymilian Kolbe i rodzina Ulmów, którzy zniknęli z wystawy stałej Muzeum II Wojny Światowej? Rafał Wnuk, p.o. dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku: - Zacznijmy od tego, że rotmistrz Pilecki nie zniknął z wystawy. Był na niej zawsze i w dalszym ciągu pozostał. Ani rotmistrz Pilecki, ani Ulmowie, ani dziesiątki innych ważnych postaci nie przeszkadzają ani mnie, ani pozostałym autorom wystawy. - To postacie ważne, interesujące, ciekawe. Natomiast każdy autor dzieła, wystawy, książki, filmu, buduje pewną opowieść, używając różnego rodzaju biografii. Muzeum narracyjne, a takim jest Muzeum II Wojny Światowej, to swego rodzaju opowieść, gdzie poszczególne życiorysy mają do odegrania swoją rolę. Opowiadamy m.in. historie ludzi, którzy pomagali Żydom. Są historie duchownych, również takich, którzy zginęli w obozach śmierci. Akurat w naszej opowieści inni duchowni, a nie ksiądz Kolbe, byli osobami na które chcieliśmy zwrócić uwagę. Nie wiem, czy to dobre słowo, ale ocenzurowaliście wystawę. - Było wprost przeciwnie. Myśmy tę wystawę zbudowali w latach 2009-2016, to potem ją ocenzurowano. Pan uczestniczył w tworzeniu Muzeum II Wojny Światowej. - Przygotowywał je zespół pod kierownictwem prof. Pawła Machcewicza, ja jestem jednym z czterech autorów wystawy głównej, obok Janusz Marszalca, mojego obecnego zastępcy, i Piotra M. Majewskiego. W 2016 r., dwa czy trzy tygodnie po otwarciu wystawy wicepremier Piotr Gliński podziękował za współpracę i mianował dyrektorem Karola Nawrockiego, który następnie wystawę bardzo mocno przebudował. - Zrobił to pomimo naszych sprzeciwów, w sposób, na który się ja i moi koledzy nie zgadzaliśmy i z tego powodu spędziliśmy ponad sześć lat w sądach, domagając się, aby zmiany wprowadzone przez pana Nawrockiego i jego ekipę zostały zastopowane sądowo, by przyznano, iż prawa autorskie są przy nas, a nie przy nowej dyrekcji. Sąd przyznał nam rację i jednocześnie stwierdził, że tylko jedna zmiana ma charakter fundamentalny i musi być usunięta. Pozostałe zmiany zostały uznane za na tyle niezauważalne, że nieistotne dla przeciętnego widza. Zaraz, zaraz. Czy chce pan powiedzieć, że polski sąd decydował o tym, co ma być na wystawie w muzeum? - To była pierwsza tego typu sprawa w dziejach polskiego sądownictwa. Nikomu wcześniej, po 1989 r. w wolnej Polsce, nie przyszło do głowy, że można zmienić treść książki, treść czyjegoś filmu czy treść wystawy narracyjnej. Do 2017 r. to było poza wyobraźnią twórców, badaczy i historyków. To o co ten krzyk, panie dyrektorze? Mam kolegów, którzy noszą koszulki z żołnierzami wyklętymi, którzy będą protestować przeciw zmianom na wystawie nie z inspiracji partyjnej, ale z potrzeby serca. - Ja rotmistrza Pileckiego niesłychanie cenię. W ostatniej książce poświęciłem mu cały rozdział. Jest to niezwykle interesująca, skomplikowana i ze wszech miar pozytywna postać. Rozumiem odruch tych, którzy biorą na sztandary ważne postaci z historii Polski. To odwołuje się do naszych patriotycznych trzewi. Jednocześnie inni, jak pan dr Nawrocki, manipulując, instrumentalnie traktując historię, chcą wywoływać złe emocje. - Proszę zauważyć, że jednocześnie ten sam pan Nawrocki usunął z muzeum film, w którym byli Jan Paweł II, ksiądz Popiełuszko, Lech Wałęsa, niesione na drzwiach ciało Janka Wiśniewskiego, rok 1970, zmiany roku 1980, wielki ruch Solidarności, protesty studenckie roku 1968, Dalajlama, ksiądz Martin Luther King i cały szereg, absolutnie monumentalnych postaci z historii polskiej świata. Z jakiego powodu? - Podejrzewam, że film mu się nie podobał. Film teraz został przez nas przywrócony i można go zobaczyć na wystawie. Oczywiście mógłbym powiedzieć, że pan Nawrocki nienawidzi Popiełuszki, Jana Pawła II, jest potworem i nie jest patriotą, bo dokonał takiej zmiany na wystawie. Mógłby, ale pan tego nie mówi z jakiejś przyczyny. - Dlatego, że jestem historykiem i nie moją rolą jest organizowanie nienawiści, wzbudzanie negatywnych uczuć z tego powodu, że mam inną opinię na jakiś temat. Tak nie postępują historycy, tak nie postępują naukowcy. Czy Karol Nawrocki nie jest już historykiem? - To nie jest do mnie pytanie. Pewnie jakiś artykuł naukowy napisał jakieś 15 lat temu, więc mogę powiedzieć, że czynnym badaczem z pewnością nie jest. Co by pan powiedział tym młodym ludziom w koszulkach z Pileckim? Że Pilecki będzie obecny na wystawie? - Zawsze był, jest i w dalszym ciągu będzie, tyle że w innym miejscu, niż go ustawił dyrektor Nawrocki. Pilecki na oryginalnej ekspozycji był, ale nie pokazany jako piękny przedwojenny oficer, tylko jako autor raportu Pileckiego w pasiaku obozowym. Mamy też duża zewnętrzną wystawę na temat Pileckiego, którą każdy może obejrzeć. Przed muzeum stoi pomnik Pileckiego i oczywiście zawsze będzie. Pilecki jest dla mnie jedną z piękniejszych postaci polskiej historii w XX wieku. Spór dotyczy również ojca Kolbe, którego karta przedwojenna nie jest do końca chlubna. - Ojciec Kolbe był wydawcą prasy katolickiej. Wydawane przez niego tytuły miały charakter antysemicki. Budując wystawę, staraliśmy się sprawić, aby opowiedzieć o tych duchownych, którzy nie mieli za sobą takiej przeszłości. - Rzeczywiście na wystawie głównej Kolbego nie było, został dodany w roku 2017 lub 2018. Natomiast dla takich postaci rzecz jasna w muzeum powinno znaleźć się miejsce i odpowiednia formuła ich prezentowania. To duchowny tak ciekawy, że najróżniejsze środowiska właśnie w tym muzeum powinny o nim dyskutować i mogę ze swojej strony do takiej dyskusji jedynie zaprosić. Czy jest pan zaskoczony tą awanturą, która wybuchła o wystawę główną muzeum? - Gdy otrzymałem propozycję pracy tutaj, to było na początku tego roku, powiedziałem, że mogę podjąć się misji kierowania tym statkiem, ale elementem tej umowy musi być możliwość przywrócenia wystawie pierwotnego kształtu. Gdyby mi wtedy powiedziano, że nie mogę tego zrobić, tobym tej roboty się nie podjął. - Jeśli chcę być wobec siebie uczciwy, muszę robić to, do czego mam przekonanie, a uważam że zrobiliśmy, mówię o czwórce autorów i grupie ludzi, która pomagała stworzyć to muzeum, rzecz dobrą, dla Polski dobrą, dla jej odbioru w kontekście międzynarodowym bardzo dobrą. Krótko mówiąc, służyliśmy i służymy polskiej racji stanu. To czy ten inny polityk czy inny działacz zechce historię traktować instrumentalnie, jest poza moją sferą zainteresowania. Co tu dużo mówić, dłużej klasztora niż przeora. Jak pan widzi zakończenie obecnej sytuacji? Czy wy stoicie na stanowisku "ani kroku w tył"? Czy tu jest w ogóle miejsce na kompromis? - Pytanie, co to znaczy kompromis? Jeżeli kompromisem jest zaproszenie do rozmowy na temat ważnych postaci w historii Polski, jeżeli kompromisem jest debata, rozmowa, zaproszenie kogoś do zrobienia wystawy własnej, to oczywiście jestem za. Dwie wystawy z dwiema wizjami historii Polski? - Dlaczego nie? Po to mamy olbrzymią przestrzeń wystaw czasowych, aby móc prezentować różne punkty widzenia, różne rozumienia wojny, różne rozumienia tego, czym jest polskość, czym jest patriotyzm, czym jest dobro, czym jest służba. Temu służą wystawy czasowe. Natomiast na pytanie, czy urzędnicy lub jakieś grupy nacisku mogą zmieniać autorskie wystawy, czy mogą mieć wpływ na kształt wystaw narracyjnych, filmów - odpowiadam: nie. To są dzieła autorskie i one powinny być objęte czymś, co się nazywa autonomia nauki i kultury. Pan jest historykiem, a czy ma pan jakieś poglądy polityczne? - Oczywiście, że mam. Choć gdyby pan się zapytał, na jakie partie w życiu głosowałem, to nie będzie to jedna, dwie czy trzy partie. Mam jakieś poglądy polityczne, społeczne, ekonomiczne. Chyba każdy ma. Nie ma człowieka wypranego z poglądów, a gdyby taki istniał, to byłby pewnie mało interesujący. Mówi się o odzyskanej TVP, odzyskanym tym, czy tamtym. Czy muzeum jest odzyskane przez jego twórców czy to złe słowo? - To nie jest w ogóle kategoria, którą ja bym chciał się posługiwać. Nikt z nas nie jest właścicielem ani muzeum, ani historii. Marzyło mi się, że będę mógł stać na czele i współtworzyć instytucję, która będzie otwarta na różnego rodzaju idee, opowieści, która będzie platformą, agorą wymiany myśli, doświadczeń i wrażliwości. Tak to widziałem. Na pewno nie chciałbym widzieć w muzeum politycznego łupu, czy miejsca realizowania wizji partyjnej. To jest niezgodne z tym, czym powinna być instytucja kultury. Pan jest optymistą? - Życiowo jestem bardzo dużym optymistą. A w sprawie placówki, którą pan kieruje i zszycia Polski? - Paradoksalnie żyjemy w najlepszej z Polsk, jaka była przez tysiąc lat. Jesteśmy bogatsi niż kiedykolwiek, najbardziej swobodnie podróżujemy, najwięcej konsumujemy, jesteśmy historycznie w miejscu fantastycznym. Tylko i wyłącznie od nas zależy, co z tym bogactwem, z tym dobrem zrobimy. Oczywiście możemy to stracić lub na tym dalej budować. Od nas zależy przyszłość. Maciej Słomiński, Interia ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!