Sprawa zapewne dziś, w środę, dopiero nabierze medialnego życia, bo głos zabrał także Władysław Kosiniak-Kamysz. Jest to zapewne pokłosie podskórnych walk w koalicji. Uderzając w osadzone mocno wokoło środowiska Donalda Tuska kierownictwo muzeum, wicepremier i lider PSL mści się za poniżenie i hejt, który zafundowano mu tuż przed wyborami europarlamentarnymi w związku ze śmiercią żołnierza na granicy i informacją o aresztowaniu innych żołnierzy, która zupełnie przypadkowo oczywiście, wydostała się do mediów tuż przed wyborami. Jakby nie było, jest to bardzo ważny głos, bo nocną "zmianę w ekspozycji", czyli likwidację najważniejszych przykładów polskiego heroizmu i poświęcenia wojennego przeprowadzono bez jakiegokolwiek tłumaczenia, po prostu zdecydowano się je zerwać ze ściany. Gdańsk. Afera w Muzeum II Wojny Światowej. O co chodzi? W ten sposób do kosza trafili rotmistrz Witold Pilecki, rodzina Ulmów oraz Ojciec Maksymilian Kolbe. Wszyscy oni zginęli, wszyscy są głównymi symbolami najważniejszej batalii historycznej, mającej wpływ także na obecne losy naszego kraju, wręcz jego sytuację geopolityczną. Czyli walki o to, by z Polski, będącej ofiarą niemieckiej okupacji, heroicznie stawiającej jej opór, nie zrobić głównej sprawczyni hitlerowskich zbrodni. Sprawę rzekomego polskiego współsprawstwa Holocaustu czy innych zbrodni używał w swojej propagandzie Władimir Putin, politycy z Izraela, USA, ale też choćby Emmanuel Macron. To ostatnie zresztą, uwzględniając wojenną historię Francji Vichy i jej rzeczywistego udziału w hitlerowskich zbrodniach, jest wyjątkową bezczelnością. Czy ta decyzja, jak chcieliby krytycy nowego dyrektora muzeum Rafała Wnuka, jest podyktowana chęcią przypodobania się Niemcom, likwidacji największych symboli polskiego heroizmu, odejściem od patriotycznej narracji, czy wręcz manipulacją historią poprzez przemilczenie na niekorzyść własnego kraju? Władze muzeum przedstawiają swoje własne tłumaczenie. Tyle że i je trudno zaakceptować. To nie Mona Lisa Muzeum budziło duże kontrowersje i dyskusje na długo, zanim zostało zbudowane. Wówczas, bliższa PO, ekipa z profesorem Pawłem Machcewiczem na czele zaprojektowała pewien kształt ekspozycji. Historycy bliżsi PiS krytykowali go za brak należytego wyeksponowania polskiego cierpienia i heroizmu. Po przejęciu władzy przez PiS i przed otwarciem muzeum te elementy zostały dodane. Rafał Wnuk, jako członek ekipy Pawła Machcewicza, tłumaczy zmiany między innymi "prawami autorskimi" do ekspozycji. Czyli tym, że tak jak ją zaprojektowano, tak ma być i tylko autorzy mogą to zmienić. Jestem w stanie w pełni to tłumaczenie zaakceptować. Ale tylko pod warunkiem, że panowie Machcewicz i Wnuk otworzą swoje prywatne muzeum. Ekspozycja muzealna to nie obraz Hieronima Boscha albo symfonia Czajkowskiego, a używanie określenia "praw autorskich" w przypadku stałej ekspozycji w państwowym muzeum pokazuje, jak nadużywane jest to pojęcie. Polityka historyczna państwa się zmienia zależnie od zmieniających okoliczności, wystarczy wspomnieć, że gdyby twórcy Muzeum Auschwitz w ten sposób zastrzegli swoją wystawę w 1947 roku, to dowiadywalibyśmy się z niej do dziś tylko o polskich ofiarach. Co więcej, stan badań nieustannie się zmienia i tak jest we wszystkich trzech przypadkach z rodziną Ulmów w szczególności, gdzie spora część dokumentacji została zgromadzona w ostatnich latach. Tym bardziej sprawa dotyczy tej kategorii muzeum, jakim jest Muzeum II Wojny Światowej będące de facto ścieżką edukacyjną, z której odbiorca, przeważnie uczestnik wycieczki szkolnej, ma zdobyć poglądową wiedzę na temat wojny. I ostatnia sprawa - czy to wszystko to tłumaczenie, czy tylko na szybko stworzona narracja, którą mają powtarzać wierni władzy influencerzy medialni? Co by zresztą nie stało za decyzją dyrektora Wnuka, czy niechęć do pisowskich oponentów, czy chęć przypodobania się niemieckiej ambasadzie, to jest ona fatalna. W dodatku teraz nie ma miejsca na odwrót, gdyż w walce ze spuścizną poprzedników panuje zasada "ani kroku wstecz". Wiktor Świetlik