Można usłyszeć od niezbyt rozgarniętych prawicowców, ale także od niezbyt rozgarniętych liberałów i mniej lotnych ludzi lewicy, że "konserwatyzm się wzmacnia, bo przecież wkrótce Ameryką będzie rządził konserwatywny Donald Trump". Trumpizm, podobnie jak cały "alt-right" (czyli współczesna radykalna prawica), jest śmiercią konserwatyzmu w męczarniach, na łożu tortur i przez podtapianie. Czym różni się konserwatyzm od alt-rightu? Konserwatyzm zawsze starał się redukować towarzyszącą społecznej zmianie przemoc. Alt-right po dekadencku przemocą się bawi, najpierw symboliczną, a później uliczną. Konserwatyzm szanował instytucje i prawo. Alt-right - podobnie jak lewica Rousseau, a później Gramsciego - uważa, że instytucje i prawo są niepotrzebnymi ograniczeniami woli ludu albo ograniczeniami woli wybijającej się ponad lud jednostki (np. oligarchów w rodzaju Trumpa czy Muska). Dlatego prawo i instytucje trzeba albo zniszczyć, albo "przejść przez nie" - przejmując je, zmieniając ich sens, czyniąc je bronią w kulturowej lub/i prywatnej wojence. Konserwatyzm i alt-right różnią się nawet - a może przede wszystkim - w rozumieniu religii i natury człowieka. Konserwatyści uważali, że jednostka jest potencjalnie zepsuta, potencjalnie perwersyjna, w każdej chwili może się ześlizgnąć w "bestialstwo". Właśnie dlatego potrzebuje prawa, instytucji, tradycji, które są zawsze mądrzejsze od niej, ponieważ są zbiorową mądrością człowieka. Alt-right i fundamentalizm uważają, że jednostka (oczywiście tylko "prawicowa", "żarliwie wierząca") jest wiedziona bezpośrednim nakazem Boga, podczas gdy instytucje i prawo ("od dawna zepsute przez lewicę i liberałów") na drodze samodoskonalenia mogą jej tylko przeszkadzać, więc trzeba te przeszkody usuwać. Krzyżem można zbawić człowieka, zaproponować mu wolność w granicach odpowiedzialności za innych. Ale krzyżem można też wydłubać mu oko albo zaznaczyć obszar własnego panowania. Chrześcijańscy konserwatyści są religijni na ten pierwszy sposób, alt-rightowcy używają religii jako narzędzia panowania i znaku własnej wyższości wobec "upadłego świata". Konserwatyzm jako polityczny realizm Znakiem rozpoznawczym konserwatystów jest też polityczny realizm. Dlatego do polskiej konserwatywnej tradycji można przypisać zarówno radykalnych za młodu pozytywistów warszawskich (m.in. Henryka Sienkiewicza i Bolesława Prusa), jak też przedstawicieli krakowskiej szkoły historycznej ,czyli słynnych "Stańczyków". Wielu z nich jako młodzi ludzie poszło do Powstania Styczniowego. I właśnie dlatego jako ludzie dojrzali byli bezkompromisowymi wrogami polskiej insurekcyjnej głupoty. Konserwatysta w ogóle rzadko jest pięknoduchem "egzaltującym się własną egzaltacją" (cyt. za Bronisław Łagowski) na temat własnej moralnej wyższości. Dlatego konserwatyści grali z Napoleonem (Chateaubriand), grali z Piłsudskim (Adolf Bocheński i całe stworzone przez Jerzego Giedroycia środowisko "Buntu Młodych"). Zawsze jednak łączyli kryterium politycznego realizmu, którego składnikiem koniecznym jest polityczna sprawczość i siła, z kryterium poszanowania instytucji i prawa. Chateaubriand zerwał z Napoleonem, kiedy ten zlecił porwanie i zamordowanie księcia d'Enghien (jednego z żyjących jeszcze Bourbonów). Środowisko Giedroycia zaczęło krytykować Piłsudskiego, a później sanację za proces Brzeski, Berezę i "ześlizgiwanie się w obcy zachodniej tradycji zamordyzm". Współczesny konserwatysta Kazimierz Michał Ujazdowski zerwał z Jarosławem Kaczyńskim nie wówczas, kiedy ten stracił władzę i nie mógł już rozdawać finansowych fruktów, ale kiedy Kaczyński u szczytu swojej politycznej potęgi zniszczył Trybunał Konstytucyjny i zaczął łamać konstytucję. Patrząc na to z pewnego dystansu, zastanawiam się, jak polscy konserwatyści - związani dzisiaj głównie z koalicją rządzącą, choć częściej w Trzeciej Drodze niż w KO - poradzą sobie z "bonapartyzmem" budzącym się u Donalda Tuska. Równie ciekawe było obserwowanie, jak konserwatyści w rodzaju Konrada Szymańskiego, Jarosława Gowina czy dużo młodszego środowiska Klubu Jagiellońskiego radzili sobie z "bonapartyzmem" Kaczyńskiego. Polski konserwatysta tragiczny Wspomniałem tu o Bocheńskim i Ujazdowskim nie bez powodu. Adolf Maria Bocheński został właśnie (80 lat po tym, jak 18 lipca 1944 zginął w czasie rozminowywania okolic Ankony) przypomniany w książce Kazimierza Michała Ujazdowskiego "Prymat racji stanu". Ta książka jest tyleż hołdem złożonym konserwatywnemu mistrzowi, jak też ukrytą duchową autobiografią samego Ujazdowskiego i pewnego środowiska, które zaczynało swoją drogę w Ruchu Młodej Polski, a dziś jest rozproszone pomiędzy środowiskami "koalicji" i pobrzeżem PiS-u. Adolf Maria Bocheński zaczynał jako reakcjonista, na złość "demoliberalnemu salonowi", fantazjując na temat monarchii, i to bynajmniej nie konstytucyjnej. Aby w wieku dojrzałym stać się autentycznym konserwatystą i rzadkim w Polsce realistą politycznym. Można zaszydzić sobie parafrazą: kto za młodu nie był twardym prawicowcem... Ze swoją konserwatywną odpowiedzialnością za państwo, ze swym realizmem, Bocheński musiał się znaleźć w środowisku "Buntu Młodych" Jerzego Giedroycia. Była to jedna z nielicznych w całej polskich historii instytucji "deep state'u", "głębokiego państwa", ale także metapolitycznego zaplecza polityki państwowej. Jedna z nielicznych w całej polskiej historii, gdzie państwo - to płytsze i głębsze - zawsze było rozrywane przez partyjne i prywatne namiętności. W okresie dojrzałym Bocheński akceptował monteskiański trójpodział władzy, ale rozliczany według kryteriów efektywności rządzenia, a nie jako dogmat, który ma kończyć dyskusję ustrojową tam, gdzie się powinna zaczynać. To także zbliża go do Michała Kazimierza Ujazdowskiego, który dla obrony "trójpodziału" i niezawisłości sądownictwa zrobił wiele i sporo za to zapłacił, jednak nigdy nie traktował sędziów jako uprzywilejowanego lobby, które dla samego siebie ma pisać ustawy i czuwać nad nienaruszalnością własnych przywilejów. Po wybuchu drugiej wojny światowej Bocheński napisze: "tej wojny nie wypada przeżyć". Są to słowa potwornie smutne u realisty politycznego, który nie był duchową ofiarą polskiej insurekcyjnej głupoty. Niecałe dwa tygodnie po jego śmierci wybuchło Powstanie Warszawskie - najstraszniejsza porażka politycznego realizmu, który przez prawie całe swoje krótkie życie Adolf Maria Bocheński próbował w Polsce zaszczepić. Cezary Michalski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!