Z jednej strony mamy faktyczne zaminowanie państwa ludźmi Kaczyńskiego, dla których rząd niebędący rządem PiS-u jest rządem okupacyjnym, wobec którego można popełnić każdą nielojalność. Do takich ludzi należy zastępca prokuratora generalnego d.s. wojskowych prokurator Tomasz Janeczek. Mianowany przez Ziobrę, wspierany przez Kaczyńskiego, chroniony od paru miesięcy przez prezydenta Andrzeja Dudę. Prokurator Janeczek natychmiast po wybuchu kryzysu zaatakował kierownictwo prokuratury i Ministerstwa Sprawiedliwości, wyrzekając się wszelkiej odpowiedzialności za sprawę, która mu formalnie podlega. I twierdząc, że nowa władza pozbawiła go jakichkolwiek możliwości działania. Tymczasem - jeśli wierzyć informacji rzecznika Prokuratury Krajowej, a także informacjom uzyskanym przez dziennikarzy, i to bynajmniej niezwiązanych z rządem - prokurator Ziobry wiedział o sprawie, podejmował w tej sprawie decyzje i był o jej przebiegu informowany. Z drugiej strony mamy opiniotwórczą siłę ludzi z lewego skrzydła rządzącej koalicji, którzy oddadzą nawet ciężko wywalczoną przez ich obóz władzę za jedną chwilę upajania się własną moralną wyższością. Ci ludzie wywierają realny wpływ na sposób sprawowania władzy. Do tego stopnia, że nawet w sprawie zatrzymania żołnierzy strzegących granicy nie wiadomo, czy wina nie jest dzielona pomiędzy prokuratora Ziobry, który chciał wysadzić rząd Tuska w interesie prawicy, i prokuratora mianowanego już przez ministra Bodnara, który bał się lewicowych aktywistów. Decyzję o rozpoczęciu dochodzenia w sprawie żołnierzy, którzy oddali strzały ostrzegawcze na polsko-białoruskiej granicy, podjął bowiem prokurator mianowany już przez nowego ministra sprawiedliwości. To stworzony przez tego prokuratora nowy specjalny zespół przyjął zgłoszenie lewicowych aktywistów donoszących na polskich żołnierzy. I zapoczątkował sprawę, którą później prokurator Ziobry tak czule wypielęgnował. W ten sposób idealizm lewicowych aktywistów i polityczny sabotaż prawicy podały sobie ręce. Wywalając w powietrze kampanię Tuska, Sikorskiego, KO, skoncentrowaną na jednym temacie, który dziś jest kluczowy dla większości Polaków, to znaczy na temacie bezpieczeństwa. Brak kontroli nad państwem nie jest dobrym alibi Jak broni się jeden z polityków rządzącej koalicji: "Minister Adam Bodnar nie miał jakiejkolwiek wiedzy na temat postępowania w stosunku do żołnierzy". Z jednej strony to może być prawda, prokurator Ziobry nie miał żadnych powodów, żeby informować Bodnara o sprawie, która miała politycznie zniszczyć rząd Donalda Tuska. Z drugiej strony ani na znaczną część wyborców, ani na znaczną część mediów (wcale niekoniecznie "pisowskich") taki argument nie działa. Mówią: "po to daliśmy rządowi władzę, żeby tę władzę sprawował". "Po to daliśmy rządowi władzę, żeby wspierał żołnierzy na granicy, a nie pozwalał na ich aresztowanie przez Żandarmerię Wojskową". Jeszcze inni dodają: "po to daliśmy rządowi władzę, żeby aresztował Obajtka, jeśli ten nie przychodzi na wezwania prokuratury czy komisji śledczych. A nie żeby także po zmianie władzy prokuratura negocjowała z Obajtkiem to, czy w ogóle będzie wobec niego stosowane prawo". Z drugiej strony nie po to rząd dostał władzę, żeby negocjował z lewicowymi aktywistami kwestię, czy polska granica jest w ogóle potrzebna. Jarosław Kaczyński jeszcze po ośmiu latach rządzenia zwalał swoje niedokonania na wcześniejsze rządy PO. Przekonywało to "twardy elektorat" PiS, ale reszty Polaków nie przekonało, dlatego odebrali mu władzę. Donald Tusk ma za sobą pół roku sprawowania władzy, ale ponieważ nie ma za sobą aż tak dużego "twardego elektoratu", już stawiane mu jest pytanie, czy ma całe państwo pod kontrolą, a jeśli nie, to dlaczego. Można narzekać na asymetrię wymagań, ale nie da się tego pytania zbyć odpowiedzią: "minister i rząd nie byli o sprawie poinformowani". Dwóch wrogów Tuska W kontekście kryzysu na polsko-białoruskiej granicy okazało się po raz kolejny, że Donald Tusk ma dziś dwóch wrogów, "walczy w okrążeniu". Z jednej strony dla aktywistów z lewego skrzydła koalicji 15 października jest po prostu kontynuatorem "krwawej polityki Kaczyńskiego". Podczas gdy dla Kaczyńskiego Tusk to po prostu Agnieszka Holland, Tusk to po prostu ci spośród przygranicznych aktywistów, którzy naprawdę uważają, że granica polskiego państwa była wymysłem PiS-u i wraz z utratą przez PiS władzy dłużej nie powinna istnieć ("Tusku, musisz tę granicę rozwalić, bo inaczej jesteś pisowcem"). Kaczyńskiego oceniam wyżej niż lewicowych aktywistów i ich lobby w mediach. Kaczyński jest inteligentnym pragmatykiem, żeby nie powiedzieć mocniej. Wie, że Tusk nie jest Agnieszką Holland, ale po prostu co innego mówi "swojemu ludowi". Zresztą na jego temat też mówiono czasami rzeczy niemające nic wspólnego z prawdą, więc czuje się usprawiedliwiony niskim poziomem piarowo-medialnej wojny, w której sam od lat uczestniczy. W przeciwieństwie do Kaczyńskiego lewicowi aktywiści i ich lobby w mediach mówią to, co faktycznie myślą i czują. A im bardziej egzaltują się swoją własną egzaltacją, tym bardziej wierzą, że Tusk to po prostu Kaczyński w nieco innym stroju. O ile Kaczyński jest inteligentny, tylko ambicja i resentyment popchnęły go daleko poza granice tego, co dla Polski bezpieczne, to lewicowi aktywiści i ich lobby w mediach są tylko dobrze myślącymi o sobie pionkami, które po politycznej szachownicy Polski i Europy może dziś przesuwać każdy. Cezary Michalski