Bez względu na to, kto ma rację - powołująca się na naukę i prawa człowieka lewica czy odwołująca się do religii i moralności katolickiej prawica - większość w tej sprawie grzeszy pychą albo ślepym doktrynerstwem. A polem bitwy skrajności jest skołowane społeczeństwo, którego znaczący odsetek opowiada się wprawdzie za liberalizacją prawa aborcyjnego, ale już jej zakres jest przedmiotem niejednoznaczności, w co nie wsłuchują się politycy. Błazenada Wydawałoby się, że trzy dekady wolności wystarczą, by nauczyć się toczyć efektywne spory i znajdować kojące wspólnotę rozwiązania, ale jest zupełnie odwrotnie. Dziś jesteśmy na etapie nieestetycznej błazenady, której symptomem stał się eksces kierującej sejmowym klubem popularnej lewicowej posłanki i zarazem członkini Krajowej Rady Sądownictwa. Zwróciła się ona publicznie do marszałka Sejmu, żeby "wyp…", ponieważ nie podoba się jej, że nawołuje on do spokoju w sprawie procedowania projektów dotyczących zasad przerywania ciąży. Oczywiście można powiedzieć, że standardy pokrzykiwań przy szynkwasie w spelunce nie są warte uwagi, a pewna doza zdrowej w tym przypadku hipokryzji każe pamiętać, że niemal każdy prywatnie pozwala sobie na daleko idącą swobodę językową, ale rzecz dotyczy przedstawicieli narodu ubranych w symboliczne kostiumy zacnych funkcji. W tym sensie debatę trzeba raczej ratować, niż godzić się na topienie jej w rynsztoku. Głównym błędem lewicy wcale nie jest to, że opowiada się za prawem do aborcji i manifestuje własne poglądy w dowolnym stylu, ale to, że jednocześnie domaga się od wszystkich innych, by podzielali przeświadczenie, że - to jedno z haseł używanych na demonstracjach - "aborcja jest OK". Istnieją ludzie, dla których aborcja nie jest OK, bo postrzegają ją jako tragedię, fatalną konieczność w niektórych okolicznościach, ale jednocześnie chcieliby, aby państwo każdorazowo zostawiało decyzję sumieniu kobiety. Takich kobiet, które być może mierzą się z rozterkami etycznymi albo dopuszczają, by w decyzji współuczestniczył mężczyzna, nie da się zachęcić ani nachalnością, ani sloganami o ciemnogrodzie, bo prędzej poczują się obrażone, niż przekonane. Zresztą lewica zna ten schemat, bo sama tropi pogardę u tych, którzy pozwalają sobie na kpiny z maluczkich. Żeby jakakolwiek dyskusja była możliwa, szacunek dla cudzej wrażliwości, wymalowany na lewicowych sztandarach, powinien mieć charakter dwustronny, a nie kończyć się na wulgarnych odzywkach. Punkt widzenia prawicy Prawica z kolei grzeszy nieustępliwością i brakiem wrażliwości wobec kobiet, które nie myślą o aborcji bezwarunkowej, ale przeżywają gehennę związaną z nieodwracalnymi wadami płodu. Tam, gdzie życie spotyka się ze śmiercią w okrutnych przejawach, gdy wymarzona ciąża staje się zagrożeniem dla życia matki, wszelkie kazania tracą moc, a rytualne opowiadanie o zabijaniu nienarodzonych dzieci staje się sadystycznym przekroczeniem. Zresztą niewiele się w tej sprawie zmieniło od lat, te same sztampy i kalki językowe są powielane przez kolejne pokolenia polityków, choć to dopiero aktualna prawica, kiedy rządziła, zniszczyła obowiązujący od lat 90. XX wieku kompromis. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej z października 2020 roku, który uznał, że dopuszczalne przez lata przerywanie ciąży w przypadku uszkodzenia lub wad płodu jest niezgodne z konstytucją, doprowadził do ogromnego kryzysu społeczno-politycznego. A być może przyczynił się także do zmiany władzy. Obecnie politycy oskarżani są o cyniczne używanie tematu aborcji przed wyborami samorządowymi, żeby ratować poparcie, walczyć o głosy umiarkowane czy przypodobać się rosnącej większości liberalnej. Zwłaszcza że dopóki prezydentem jest konserwatywny Andrzej Duda, prawo aborcyjne raczej nie będzie zmienione ustawowo, a znalezienie większości w obecnym parlamencie dla najbardziej zaawansowanych rozwiązań to zadanie niemal niewykonalne. W tym sensie nie ma praktycznego znaczenia, kiedy odbędzie się debata parlamentarna. Pewnym wyjściem mogłoby być ogólnonarodowe referendum, ale i dla niego nie ma poparcia większości. Chwilowo skończy się więc na protezach łagodzących najbardziej dotkliwe efekty obecnego stanu prawnego, a na kompleksowe rozwiązanie tego wielkiego problemu dzielącego społeczeństwo przyjdzie Polakom poczekać. Zapewne do czasu, aż klasa polityczna dorośnie do jakiejś formy nowego kompromisu, który - przynajmniej w teorii - jest solą demokracji. Przemysław Szubartowicz