Czarzasty marszałkiem. Jak lewica zjada się sama
Jeszcze długo lewica może się zjadać jak wąż trzymający w pysku własny ogon. A wtedy socjalną agendę lewicową dalej będzie "kradła" prawica.

Najpierw pomyślałem, że to żart. Ale nie, kolejne media potwierdzają wiadomość: pan Marek Siwiec wraca! (Do niedawna były) polityk, wielce doświadczony, lat 70., bohater postkomunistycznych skandali sprzed lat, w 2025 ma otrzymać prezent od swojego kolegi, Włodzimierza Czarzastego i objąć funkcję szefa Kancelarii Sejmu.
Nuda premium
Po ustąpieniu Szymona Hołowni - Czarzasty został we wtorek marszałkiem Sejmu. Chociaż wszystko odbyło się zgodnie z umową koalicyjną, w ostatnich tygodniach pławiono się w serii wojenek podjazdowych. Zakulisowo wbijano plastykowe noże w plecy. Strojono groźne miny. Ostatecznie wszystko skończyło się... zgodnie z umową koalicyjną. Gdyby to miał być scenariusz filmowy, wyszłaby nieprawdopodobna chała.
Od czasu przejęcia władzy przez rząd koalicyjny w 2023 roku był to jeden z najgorszych seriali politycznych. W mass mediach omawiano ten temat "ad nauseam". Część polityków lewicy, wściekła na koleżanki i kolegów z partii Hołowni, ukradkiem nawet ścierała pianę z kącików ust... Jednak obywateli nic a nic to nie obchodziło. Słusznie: to była nuda premium.
Siła doświadczenia
W całej sprawie jak w soczewce jednak oglądamy stan polskiej lewicy. I co widzimy? Włodzimierz Czarzasty ma niewątpliwie wielki talent pływacki. Potrafi utrzymać się na powierzchni polskiej polityki. Niejeden towarzysz boju poszedł na polityczne dno. Niejeden zrezygnował. On nie tylko pozostał w szeregach numerem jeden, ale jeszcze od lat potrafi skutecznie rozprawiać się z młodszymi konkurentami o władzę.
Co oni tam będą opowiadać o ideach równości czy ekologii. Czarzasty woli konkrety i wie, jak przejmować władzę. Nie można było mieć żadnych wątpliwości, że ktoś w polityce tak niedoświadczony, jak pan Hołownia, ostatecznie ustąpi wobec wyjadacza.
Co frapujące, po lewej stronie doświadczenie wciąż oznacza w biografii członkostwo w PZPR. W czasach solidarnościowych Czarzasty i Siwiec znajdowali się raczej po drugiej stronie barykady. To dość niezwykłe, jak długi jest ten cień Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz jej kolejnych wcieleń. Wydawało się, że to przeszłość, która dawno temu została zamknięta.
Ale nie. W 2025 w pierwszym szeregu życia politycznego znaleźli się (lub za chwilę znów znajdą) znów politycy, którzy ocierali się o "Trybunę Ludu", awantury o teczki służb, aferę Rywina czy tzw. Ordynacką - i wszystko to, co w końcu Polaków zniesmaczyło. I doprowadziło do wyrzucenia postkomunistycznej lewicy za burtę parlamentu. Upór i doświadczenie, jak widać, zwycięża. Czekamy zatem na "comeback" kolejnych postaci, choćby, skądinąd jowialnego, Marka Dyducha i wielu innych.
Młoda lewica w kącie
Gdzie w tym wszystkim jest młoda lewica? Ano jest. Nie znikła, chociaż trzeba wytężać wzrok, aby ją wypatrzeć. Tu i ówdzie dostaje posady, nawet ministerialne, czasem coś powie. Jednak realne stery trzymają partyjne dinozaury.
Generalnie ich strategia i taktyka jest prosta. Podrzucanie marchewki, ale drobno siekanej. Albo w małym kawałku. Np.: młodą kandydatkę wystawia się w wyborach prezydenckich, wtedy, gdy nie ma szans na zwycięstwo. Niech się przez chwilę nacieszy. Po przegranej nie będzie zagrożeniem. Przynajmniej nie od razu.
Jednocześnie lewica łączy się i kawałkuje jak wściekła. Im więcej o jedności w nazwach, tym więcej podziałów. Partia Razem nie weszła do rządu. W kampanii wyborczej Adrian Zandberg jak zwykle wystartował sam. Miał, co robić. To on w debatach telewizyjnych bezlitośnie wbijał byłej koleżance partyjnej jedną szpilę za drugą. Widzowie to lubią, więc wynik okazał się znośny.
Wszystko to przychodzi pisać z zadumą. W 2025 teoretycznie spora część społeczeństwa domaga się lewicowej agendy. Teoretycznie mamy czasy dla nowoczesnej lewicy. Jednakże partyjną władzę sprawują zręczne dinozaury. Z drugiej zaś strony, w okolicach 2014-2015 roku agendę lewicową porwał Jarosław Kaczyński. Wrzucił do miksera, połączył z nacjonalizmem - i nie oddał. Dziś to konserwatywne "think tanki" opowiadają, np. o nierównościach społecznych. Zwykle prosto z mostu.
Młoda lewica jest tak przeintelektualizowana, że dawna klasa robotnicza w Polsce nie bardzo wie, w czyim imieniu się tam mówi. Czy postulaty młodej lewicy adresowane są do wyborców, czy do seminaryjnej sali? Całe gadanie o "dystynkcjach", "symbolicznych dystansach" itp., co to, do licha, ma do konkretnych problemów tu i teraz?
Gdzie dwóch się bije
Na razie przyszłością lewicy jest zatem pan Czarzasty z panem Siwcem. To jednak oznacza walkę o raczej niskie poparcie. W dobie mediów społecznościowych z algorytmami wszystko domaga się radykalizacji przekazu w wyścigu z nacjonalistami.
Nie jest to moja bajka, ale powiem tak: śledząc europejskie trendy, to raczej Zandberg wyczuwa wiatr przyszłości. Może nie od razu, ale z czasem ma szanse na pozyskanie więcej zwolenników. Jeśli będzie mówić ostro, dosadnie i populistycznie.
Jednak tu i teraz w drodze po władzę na lewicy na przeszkodzie Zandbergowi może znów stanąć lisi Czarzasty oraz sam... Zandberg. Na politycznej scenie jest od lat. To i owo widać. Ten polityk wyraźnie woli mieć rację moralną niż pójść i na ubitej ziemi ograć towarzyszy z PZPR w CV.
Krótko mówiąc, jeszcze długo lewica może się zjadać jak wąż trzymający w pysku własny ogon. A wtedy socjalną agendę lewicową dalej będzie "kradła" prawica.
Jarosław Kuisz















