Świat przeciera oczy ze zdumienia, patrząc na ludzi, którymi otacza się Donald Trump. I nie rozumie, dlaczego nową administrację tworzyć będzie po części ekipa przeciwników szczepień czy miłośników Władimira Putina. A przecież styl Trumpa nie pozostawiał złudzeń, że tak to właśnie będzie wyglądać. Gorzka pigułka To jak gorzka pigułka podana liberalno-lewicowemu Zachodowi, który tak długo walczył o demokratyczne zasady, sławił wolność, uwznioślał poprawność polityczną, aż przesadził i zaczął zrażać do siebie nawet swoich największych zwolenników. Ameryka przesunęła się w prawo nie bez powodu, a polscy politycy zastanawiają się, czy ta rewolucja już u nas była, czy dopiero nadejdzie. Od czasów Zygmunta Freuda wiemy, że to, co jest najbardziej tłumione i wypierane, powraca w formie bolesnych symptomów, których znaczenia na pierwszy rzut oka się nie rozumie. W tym sensie Trump i wzmacniający się także w Europie alt-right (odrzucający racjonalny i kulturalny konserwatyzm) jest obscenicznym objawem odrzucenia przez politykę głównego nurtu lęków społecznych. Zwłaszcza tych dotyczących migracji, redefiniowania pojęcia płci czy ideologii woke, która stworzyła inkwizytorskich stróżów moralności, wszędzie szukających "grzechu". Lewica czy nurty progresywne, także w Polsce, wciąż nie odrobiły tej lekcji, wierząc, że "choroba" przejdzie sama. Nic takiego się jednak nie stanie, dopóki mainstream sam na siebie nie spojrzy krytycznie. Kaprysy Hyde Parku Dowodzi tego na przykład rozdmuchana w "Gazecie Wyborczej" "afera" z festiwalem Camerimage. Jego szef Marek Żydowicz stwierdził bowiem dość oczywistą rzecz, że w twórczości liczy się nade wszystko talent, a nie płeć, więc dążenie na siłę do parytetów bez względu na jakość dzieł jest działaniem sztucznym i błędnym. I nagle część światka artystyczno-dziennikarskiego zrobiła z niego mizogina, "dziadersa", którego trzeba wymazać. Takie poprawnościowe wzdęcia i zadęcia, to orwellowskie z ducha "progresywne" ideolo nie tylko niszczy sztukę, psuje relacje międzyludzkie, ale przede wszystkim wraca czkawką właśnie w postaci triumfu trumpizmu i alt-rightu. Mainstream prędzej zginie, niż zrozumie własne zaślepienie. Zresztą w dobie mediów społecznościowych, które sterują emocjami i imitują realny świat oraz realną debatę publiczną, nie ma już powrotu do cieplarnianej epoki uznawanych przez ogół zasad. Wkraczamy w erę, gdzie los jednostki, polityki, praworządności, grup społecznych będzie zależał od kaprysów wirtualnego Hyde Parku. Można powiedzieć, że Trump i jego ekipa to karykatura bezpowrotnie utraconej stabilności. A sytuacja międzynarodowa staje się przez to jeszcze bardziej nieprzewidywalna. Wybory prezydenckie 2025. Obok piaskownicy W polskiej polityce echa amerykańskiego wyboru są silnie obecne, zwłaszcza że z chwilą klęski demokratów w Stanach Zjednoczonych nasi liderzy prześcigają się w obłaskawianiu prezydenta elekta i udowadnianiu, że zawsze utrzymywali kontakty z republikanami. Obok tej piaskownicy, w której przy okazji toczy się spór o to, czy Trump przejmuje się czyimiś słowami na swój temat, miało miejsce istotne zdarzenie polityczne. Otóż była republikańska ambasador USA w Polsce nazwała Rafała Trzaskowskiego przyjacielem, a on sam spotkał się z przedstawicielami nowej administracji, którzy rozmawiali także tylko z Andrzejem Dudą. Oznacza to, że poważna polityka rozgrywa się gdzie indziej, niezależnie od tego, jak bardzo jej kondycja jest opłakana. Amerykanie liczą się z tym, że PiS może wkrótce przestać mieć wpływ na Pałac Prezydencki, więc rozmawiają również z tymi, z którymi być może będą w przyszłości robić realne interesy. Chyba że Trzaskowski - jeśli wygra prawybory z rosnącym w siłę Radosławem Sikorskim - powtórzy później błędy progresywnej Kamali Harris. Wtedy kandydat Jarosława Kaczyńskiego nie będzie bez szans. Przemysław Szubartowicz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!