Po wyborczym triumfie Donalda Trumpa powoli opada kurz. W europejskich stolicach trwa namysł nad konsekwencjami decyzji amerykańskich wyborców. Nastroje w Europie po wyborach w USA W Paryżu pragmatycznie kiwa się głowami nad wynikiem wyborów, który w sumie dopuszczano jako możliwy. Generalnie francuska dyplomacja V Republiki nie jest sentymentalna ani nadmiernie idealistyczna. Rys dystansu wobec polityki Waszyngtonu pomaga Paryżowi w zachowaniu trzeźwej głowy. Generalnie Amerykanom się nadmiernie nie ufa. Inaczej w Berlinie. Tam niemal panika. Po pierwsze, eksport za ocean to ważna pozycja w budżecie niemieckim. Po drugie, sprawy obronności. Przez całe lata niejako jechano na gapę na amerykańskich wydatkach na zbrojenia. Teraz okazuje się, że Trumpowe 2 proc. PKB na obronność pozostaje problematyczne. Jednak Berlin oraz Paryż coś obecnie łączy: a mianowicie - kryzys rządowy. Po pochopnym rozwiązaniu Zgromadzenia Narodwego przez Macrona kraj pogrążył się najpierw w chaotycznej kampanii wyborczej, następnie w awanturach o powołanie do życia jakiegokolwiek gabinetu. Ostatecznie nie jest to tragedia, niemniej jednak po powołaniu rządu przez Barniera, nawet chwiejnego, od prezydenta Macrona odpłynęła część władzy wykonawczej. Z kolei w Berlinie rozpadła się koalicja rządowa. Trwa obwinianie się o ten stan rzeczy. W sytuacji, w której dopiero co w wyborach do landów odnosiły historyczne sukcesy partie skrajne (prawicowe oraz lewicowe), kłótnie wyglądają jak skakanie na główkę do basenu, w którym nie ma ani kropli wody. Co prawda słychać głosy uspokojenia. Podobno to bezpieczni chadecy z CDU pod panem Merzem mają triumfować, gdy w skali kraju poparcie inaczej się rozkłada. Niemniej rozpisywanie przyśpieszonych wyborów w takich okolicznościach niepokoi - albowiem zarówno Francja, jak i Niemcy pogrążają się coraz bardziej w sprawach wewnętrznych. Aktualnie każdy mówi już tylko tak jak Trump - "America First", tyle że daje to lokalne wersje, np. "France First", "Germany First". Dopiero ten kontekst pozwala zrozumieć, ku czemu zmierza sprawa wojny w Ukrainie oraz naszego bezpieczeństwa: ku ustępstwom wobec prezydenta Putina. Tymczasem "nieoficjalnie" dowiedzieliśmy, że szefem amerykańskiej dyplomacji ma zostać Marco Rubio. Latynoski senator na tak wysokim stanowisku to novum. Pokazuje, że poszerzanie bazy wyborców nie było przypadkiem. Dla Warszawy to jednak wiadomość średnia, jeśli nie zła. Otóż premier Donald Tusk właśnie z senatorem Rubio wymieniał wątpliwe uprzejmości w mediach społecznościowych. Nasz polityk rugał republikanów za opieszałość w sprawie pomocy dla Kijowa. Powoływał się na Ronalda Reagana. Wtedy sentor Rubio zaproponował, że może wyśle Tuskowi do Polski 300 tys. nielegalnych imigrantów. Oto wymiana zdań, w której z pewnością nie chodziło o jakiekolwiek porozumienie. Tusk kontra Trump? Populizm amerykański w całej krasie? Z pewnością. Polska dyplomacja zapewne liczy na profesjonalizm Waszyngtonu, czyli na udawanie, że incydent nie miał miejsca. Ale to są standardy dawnego świata. Obecnie może się okazać, że administracja Trumpa nie powstrzyma się przed pewnymi gestami nieprzyjaznymi wobec Polski. Ostatecznie tylko osoba naiwna może sądzić, że w Waszyngtonie nie wiedzą, pod jakimi hasłami zwyciężał premier Tusk. Co więcej, Donald Trump wysoko ceni Victora Orbana. Jak się wydaje, po raz pierwszy od roku 1989 pomiędzy USA a Polską może nie być dyplomatycznej chemii. A to eufemizm! Oto premier o liberalnym rodowodzie w Warszawie stanie naprzeciwko populistycznego prezydenta z Waszyngtonu. To naprawdę sytuacja bez precedensu w historii III RP. Czy polski premier będzie bronić wartości liberalnej demokracji przeciwko słowom oraz czynom Donalda Trumpa? Czy będzie popularyzować ideały przeciwko władzom kraju, który do wczoraj był ich najważniejszym promotorem? Jak opowiadać o bezpieczeństwie Europy Wschodniej, w tym Polski? Oto tęgie wyzwania najbliższych lat. Być może uda się ułagodzić prezydenta Trumpa sutymi zakupami broni, czyli, krótko mówiąc, kupić go. Nie zmienia to faktu, że nasza polityczna klasa ma nowe lekcje dyplomatycznej sztuki do pobrania i odrobienia. Łatwo już było. Dzień po świętowaniu odzyskania niepodległości do głowy przychodzą myśli, że w polityce tematem suwerenności będziemy zajmowali się przez okrągły rok - i to przez najbliższe lata. Jarosław Kuisz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!