W tej optyce inwigilowanie obywateli przy pomocy oprogramowania antyterrorystycznego można puścić w niepamięć, by zajmować się wyłącznie infrastrukturą czy obronnością. Tyle że to propozycja w rodzaju: Lepiej myć ręce niż nogi. Komuniści a dzisiejsze polityczne realia Kiedy Tadeusz Mazowiecki w sierpniu 1989 roku mówił o "grubej kresce" (ten slogan polityczny przetrwał w takiej formie) - a dokładnie: "przeszłość odkreślamy grubą linią" - chodziło mu o to, by nie ponosić odpowiedzialności za hipotekę PRL, która jednak miała bezpośredni wpływ na aktualną sytuację gospodarczą. - Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania - mówił wówczas pierwszy niekomunistyczny premier. Przeniesienie do czasów współczesnych tej idei, będącej pokłosiem pokojowego przejścia od skompromitowanego ustroju do demokracji liberalnej, nie jest możliwe. Nie tylko dlatego, że władza została odebrana PiS-owi w demokratycznej procedurze dzięki nadzwyczajnej mobilizacji społecznej uruchomionej między innymi obietnicą rozliczenia. Ale także dlatego, że nie ma żadnej sprzeczności między egzekwowaniem odpowiedzialności a rozwojem kraju. O ile komuniści wyciągnęli wnioski, a większość młodego pokolenia z PZPR - jak wówczas Leszek Miller czy Aleksander Kwaśniewski jako twórcy socjaldemokracji - obrała kurs proeuropejski i pronatowski, o tyle ostatnia zmiana władzy dokonała się w ramach jednego ustroju, zaś przegrani nie biją się w piersi, a nawet wprost przeciwnie. Bagatelizowanie i wyśmiewanie przez polityków PiS (być może także inwigilowanych) afery związanej z używaniem Pegasusa przez służby specjalne pokazuje, że nie zmienili oni lekceważącego stosunku do zasad cywilizowanego państwa demokratycznego. Tymczasem nie da się przejść obojętnie obok coraz lepiej udokumentowanych doniesień o stosowaniu zakupionego przez poprzedni rząd programu szpiegowskiego, który mógł nie tylko prześwietlać treści w aparatach telefonicznych ofiar bez ich wiedzy, ale także je kreować, by potem stawały się kanwą propagandowych nagonek. Tego typu praktyki mają większy ciężar gatunkowy, niż łamanie konstytucji i nielegalne reasumpcje razem wzięte. Komisja śledcza ds. Pegasusa Komisja śledcza, której prace właśnie ruszają, będzie miała arcytrudne zadanie. Samo przesłuchiwanie świadków - wśród nich zapewne pojawią się ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę byli ministrowie i posłowie - być może będzie miało walor medialnego spektaklu. Ale jeśli nie pójdą za tym wiarygodne wnioski do prokuratury zakończone procesami sądowymi wobec ewentualnych winnych, na przedstawieniu się skończy, a wiarygodność dowodów będzie łatwa do podważania. Ucierpi państwo i jego instytucje, które zostaną zapamiętane jako bezradne wobec największej być może afery całego trzydziestolecia wolnej Polski. Przy okazji sama instytucja komisji śledczej stanie się podejrzana, jeśli cała procedura okaże się narzędziem jedynie kampanii politycznej, a nie wstępem do realnego i skutecznego zaangażowania wymiaru sprawiedliwości. Przedmiot gry politycznej Dziś w Polsce w zasadzie nie ma już wspólnej dla wszystkich busoli etycznej, która definiowałaby reguły państwa prawa. Oburzenie Pegasusem ma w oczach opinii publicznej taką samą wartość, jak bagatelizowanie Pegasusa, bo sprawa stała się po prostu przedmiotem gry politycznej, a nie powszechnie nieakceptowanym skandalem, którego odruchowe potępienie powinno być w każdym państwie demokratycznym czymś naturalnym. Być może najważniejszym zadaniem, przed którym stoi dziś nowa władza, będzie przywrócenie proporcji w zasadniczych sprawach. W tym sensie nie da się mówić o pojednaniu bez wiarygodnego rozliczenia dewastacji fundamentów państwa. Ma rację prof. Marcin Matczak, gdy mówi, że niezbędne jest twarde rozliczenie polityków, ale nie potępianie wyborców. Ich warto uświadamiać, że w państwie mętnych zasad oni sami mogą znajdować się na celowniku upartyjnionych służb. Przemysław Szubartowicz