Oczywiście nawet ta z pozoru ostra i konfrontacyjna teza wciąż jest (szczęśliwie) elementem politycznego spektaklu, a nie realnej wojny domowej. Nie znaczy to jednak, że przyjęcie takiego "mobilizacyjnego" hasła pozostaje bez konsekwencji. PiS-owscy prokuratorzy i prokuratorzy Ziobry, którzy przez osiem lat nie zauważali wielu zdarzeń i czynów obciążających rządzącą wówczas Polską Zjednoczoną Prawicę, nie zauważają ich nadal. Nie interesują ich raporty Najwyższej Izby Kontroli dotyczące "wyborów kopertowych", wysysania spółek skarbu państwa czy Funduszu Sprawiedliwości, z którego finansowano kampanie i politycznych klientów Suwerennej Polski. Rozpoczynają natomiast śledztwa przeciwko nowemu ministrowi sprawiedliwości i nowemu ministrowi kultury. Może oba typy śledztw należałoby spokojnie i drobiazgowo prowadzić. Może prokuratorzy, którzy faktycznie próbowaliby prowadzić oba typy śledztw, zostaliby i tak usunięci przez nową władzę. Jednak ludziom pozostawionym w strukturach polskiego państwa przez Kaczyńskiego i Ziobrę nie chce się nawet udawać bezstronności czy troski o prawo. Strategia koalicji rządzącej Tuskowi ta strategia Kaczyńskiego z pozoru się powinna opłacać. Tak samo jak mobilizuje twardy elektorat PiS, tak samo powinna mobilizować twardy elektorat antypisowski. Jednak koalicja wygrała głosami szerokiego centrum, a centrum czeka na skuteczne rządzenie. A nie tylko na rozliczenia z PiS-em czy kolejne listy płac "żołnierzy wyklętych", faktycznie zabawne. Przez pole minowe maszeruje się wolniej. Kaczyński liczy na to, że koalicja tak skupi się na "odblokowywaniu państwa" z ludzi PiS i wizerunkowym miażdżeniu ośmioletnich rządów Zjednoczonej Prawicy, że na realne, codzienne rządzenie państwem nie starczy jej energii, uwagi. Tymczasem z punktu widzenia sukcesu, a nawet przetrwania koalicyjnego rządu, priorytetem nie jest sprawa Wąsika i Kamińskiego, ale podwyżki dla nauczycieli, zdolność ich przedstawienia, rozwiania (tylko wizerunkowych, a może faktycznych?) wątpliwości, co do ich rozmiaru. Z punktu widzenia wyborców centrum priorytetem jest to, jak rząd poradzi sobie z cenami energii, z protestami rolników i czy "dowiezie" obiecane przez Tuska w kampanii podniesienie kwoty wolnej od podatku. Po mediach pytają polityków i dziennikarzy, czy Donald Tusk zrobił dobrze, mianując Romana Giertycha szefem zespołu do spraw rozliczeń PiS, a jednocześnie wiceprzewodniczącym klubu KO "do kontaktów z rządem". Sądzę, że Giertych do rozliczania PiS-u nadaje się świetnie. Twardy elektorat antypisowski akceptuje go w tej roli całkowicie, jako osobę totalnie zdeterminowaną i dość kompetentną. Uczynienie go jednak wiceprzewodniczącym klubu KO, w dodatku "do kontaktów z rządem", jest błędem. Może bowiem sugerować, że sam premier myli rozliczenia z twardą treścią codziennego rządzenia. Prezydent Duda jest na straconej pozycji Prezydent zlepił się na razie z Kaczyńskim i jego dogmatem o "nie naszym państwie". Zlepił się decyzjami, zlepił się językiem. Oczywiście ma nadzieję, że kiedyś się będzie mógł odlepić, ale teraz albo uwierzył, albo udaje, że uwierzył, że można podstawić nogę Tuskowi, że chaos i blokada państwa, jako pomysł Kaczyńskiego, może "zużyć" koalicję i doprowadzić do utonięcia rządu. Jeśli pomysł wypali, wygra Jarosław Kaczyński. Jeśli rząd i koalicja się przez blokadę i chaos przebiją, wygra Donald Tusk. Andrzej Duda za każdym razem przegra i za porażkę słono zapłaci. W pierwszym przypadku będzie na łasce Kaczyńskiego, który doskonale wie, kto go chciał w chwili próby "posyłać na emeryturę". W drugim przypadku stanie się wrogiem numer jeden dla całego rządu i całej koalicji (także dla Hołowni i Kosiniaka-Kamysza, których strategia Kaczyńskiego zbliża do Tuska skuteczniej, niż jakakolwiek umowa), a także dla całej tryumfującej antypisowskiej części opinii publicznej. Perspektywy nie do pozazdroszczenia. Czemu w takim razie prezydent to zrobił? Czemu poddał się Mastalerek? Kaczyński - od czasu swojej sugestii w czasie marszu PiS, że prezydent nie chce bronić PiS-owskich mediów "publicznych", aż po krytykę prezydenckiej strategii ułaskawienia pod więzieniem, w którym siedział Wąsik - coraz bardziej ostentacyjnie straszył Andrzej Dudę, że następny marsz poprowadzi pod Pałac Prezydencki, gdzie tysiące twardych wyborców PiS-u będą krzyczeć "zdrajca!". Jeśli dodać do tego ryzyko, że dzień wcześniej albo dzień później inne tysiące mogą pod Pałacem krzyczeć "złamałeś Konstytucję! przed Trybunał Stanu!", sami państwo rozumieją, że wizja odcięcia także od prawicowego elektoratu musiała Andrzeja Dudę przerazić. To jednak, co robi teraz, to co teraz mówi, oznacza dryf prezydentury. Z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa wcale nie zachęcający. Ponieważ bez cienia suwerenności, bez cienia dystansu wobec Kaczyńskiego, urząd prezydenta znika, znika potencjalny przynajmniej bufor ostatecznego konfliktu. Pozostają już tylko Koalicja i PiS. Cezary Michalski