Łukasz Szpyrka, Interia: Jesienią wybory w PO. Powalczy pan? Rafał Trzaskowski: - Myślę, że nie. Z prostej przyczyny - nie widzę w mojej partii entuzjazmu dla prawdziwych wyborów wewnętrznych. To nie jest twarde "nie". - Mój pomysł organizacji wewnętrznych wyborów spotkał się ze sprzeciwem prawie wszystkich moich koleżanek i kolegów z prezydium partii, którzy chcieli natychmiastowego, silnego impulsu wzmacniającego partię. Koleżanki i koledzy chcieli szybkiej zmiany przywództwa - ze słabego na silne - a nie konkurencji i debaty wewnątrzpartyjnej o przyszłości. Akceptuję to, bo jestem politykiem racjonalnym. Ma pan do nich żal? - Do nikogo nie mam żalu. Jeżeli ktoś ma negatywne emocje w polityce, to nie powinien się nią zajmować. Nie jestem politykiem, który ma zaplanowaną przyszłość na lata do przodu. Reaguję na to, co przynosi życie, a w związku z tym nie ma we mnie żadnych negatywnych emocji. A terminy jak "rozczarowanie" czy "złość" można zarezerwować dla życia prywatnego, a nie politycznego. Jeżeli w tym zawodzie ktoś się obraża, to szkodzi samemu sobie. Mówił pan, że "jest gotów wziąć odpowiedzialność za Platformę". - Bo byłem gotów. Uważałem, że powrót Tuska to dobra wiadomość, ale jednocześnie wychodziłem z założenia, że musimy odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania - jak PO ma wyglądać, w którą stronę iść. Jasne było, że powrót Donalda Tuska będzie miał pozytywny wpływ na nasze notowania. Powiem nieskromnie, że gdybym ja został przewodniczącym Platformy, też byłby skok w notowaniach. Pytanie, co dalej? Jaka była ta pana koncepcja? - Chciałem, by cała Platforma stała się kręgosłupem szerszej konstrukcji. Żeby było jasne - nikogo nie należało pozostawiać na boku, ale raczej skupić się na pozyskiwaniu nowych ludzi. Donald Tusk wyszedł z innego założenia - celem ma być przede wszystkim wzmocnienie samej Platformy. Jego koncepcja wygrała. Chciał pan, by obok PO rósł silny ruch samorządowy i młodzieżówka? - Przede wszystkim myślałem o silnej, znacznie poszerzonej Koalicji Obywatelskiej. Samorządowcy też są w tym bardzo ważni. To były inicjatywy, które miały nas tylko wzmocnić. Co miało oznaczać "poszerzenie KO"? - Myślałem o wzmocnieniu Platformy, wzmocnieniu naszych koalicjantów, ale też próbie pozyskiwania do współpracy nowych środowisk. Wiedziałem, że taką pracę trzeba wykonać. Przypomnę, że ostatnio w żadnych wyborach nie startowaliśmy pod szyldem PO, ale pod szyldem koalicyjnym. Donald Tusk uznał jednak, że jeżeli nie wzmocni się samej Platformy Obywatelskiej, to wtedy nie ma szans na silną opozycję. Dzisiaj wszyscy musimy skupić się na tym, by wygrać wybory. To już nie jest moment na dyskusje, czas iść do przodu, niedługo możemy mieć wybory powszechne. Na ile pana głos jest dziś mocny w PO? - Jestem wiceprzewodniczącym Platformy i mam głębokie poczucie, że mój głos w PO wciąż się liczy. Gdybym tego poczucia nie miał, to bym nie był w Platformie. Godzi się pan na status polityka przyszłości? - To ci młodzi ludzie, którzy są na Campusie Polska Przyszłości, będą politykami przyszłości. Raczej powiedziałbym o sobie, że jestem politykiem, który stara się na serio wsłuchać w ich głos. Udało nam się stworzyć formułę wyjątkową - gdzie rozmawiamy z młodzieżą, prowadzimy warsztaty, zastanawiamy się w jakiej formule możemy dalej razem współpracować. Co najważniejsze - budujemy poczucie wspólnoty oraz przekonanie, że warto coś razem wspólnie zrobić. Miałem wrażenie, że podczas debaty taką rolę przypisał panu Donald Tusk. - Będę się tylko cieszył, jeżeli rzeczywiście wszyscy na serio zdecydujemy się wspólnie inwestować w młode pokolenie i zaświadczać swoim autorytetem, że nie da się inaczej iść do przodu niż otwierając głowę na pomysły, a partię na ludzi. Jeśli tak będzie, to fantastycznie, wtedy jeden z celów Campusu zostanie osiągnięty. Tusk zaapelował do młodych, by patrzyli władzy na ręce przy następnych wyborach. Podał liczby - chce do tego zaangażować 50 tys. ludzi. Nie ma pan wrażenia, że lider PO próbuje panu "podkraść" ludzi, których to pan zaprosił, zorganizował, zmobilizował? - Gdyby pan zapytał tych ludzi, czy są moi czy Donalda, to powitaliby pana słowa szczerym śmiechem. To nie jest tak, że ktokolwiek może ich "przejąć". Może ich natomiast przekonywać. Ja przekonuję koleżanki i kolegów od wielu lat, że bez partii politycznej niczego nie zrobimy, nie wygramy wyborów z PiS. To jednak nie wystarczy, bo takiej energii jak tutaj, nigdy nie będzie w partiach. Trzeba organizować podobne przedsięwzięcia. Dziś Tusk mówi o strukturalnym pomyśle zagospodarowania mężów i dam zaufania. I bardzo dobrze, bo trzeba budować, zagospodarować energię tych młodych ludzi - w partiach, w samorządzie, think tankach, organizacjach okołopolitycznych. Rzeczywiście jeździł pan do Brukseli pytać Tuska o zgodę na start w kampanii prezydenckiej? - Donald Tusk mówił podczas debaty, że się w tej sprawie konsultowaliśmy, co jest przecież naturalne. W tamtym czasie byłem przekonany, że na długo zostaję prezydentem Warszawy. Później się okazało, że w momencie koniecznej wymiany kandydata, bo Małgorzata Kidawa-Błońska zapłaciła olbrzymią cenę za swoją twardą postawę wobec wyborów kopertowych, trzeba zrewidować swoje plany. "Nie jestem tu po to, by komukolwiek miejsce zabierać, ale by to miejsce dla was zwolnić" - mówił Tusk podczas debaty. Pan to kupuje? - Cieszę się, że Donald Tusk jasno mówi, że trzeba stawiać na młode pokolenie. Bez tego nie uda nam się wygrywać kolejnych wyborów. W styczniu skończę 50 lat, a dalej jestem postrzegany jako polityk młody. Przypominają mi się zjazdy młodzieżówek demoludów za czasów komunistycznych, kiedy młodzieżowi działacze to byli starsi panowie z brzuszkami (śmiech). Mam nadzieję, że i Donald Tusk, i ja będziemy młodzi duchem również za lat dziesięć, ale przyszłość należy do młodszych od nas. Jakie w założeniu miały być efekty Campusu? - Mam nadzieję, że ci ludzie zaangażują się w życie polityczne i społeczne, by Polska stała się demokratycznym państwem. Nie muszą się zapisywać do partii politycznej. Muszą być natomiast gotowi o to, by bić się o Polskę. Będzie pan ponownie kandydował na prezydenta Warszawy? - Wszystko na to wskazuje. Jestem jednak bardzo ostrożny z takimi deklaracjami. W przeszłości naprawdę szczerze mówiłem, że nie będę startował na prezydenta RP, a potem sytuacja się radykalnie zmieniła. Nie mogę natomiast wykluczyć, że moje zaangażowanie w politykę krajową będzie jednak konieczne. Po to, by wzmocnić opozycję i wygrać wybory. Dzisiaj jednak wszystko wskazuje na to, że będę się starał o drugą kadencję w Warszawie. Kontynuowanie mojej misji w Warszawie byłoby olbrzymim zaszczytem i wielką przyjemnością. Wierzy pan w odwołanie Elżbiety Witek? - Będzie bardzo trudno, choć nie ma mnie w Sejmie i nie wiem, na ile jest to realne, jak dokładnie przebiegają rozmowy. Kibicuję, by się udało. I wtedy przyspieszone wybory. Jesteście na nie gotowi? - Każda funkcjonująca partia musi być gotowa na wybory jutro. Jeżeli ktokolwiek z polityków opozycji na serio mówi, że wolałby wybory za dwa lata niż np. za trzy miesiące, to nie ma dla niego miejsca w polityce. Tę złą władzę trzeba odsunąć jak najszybciej się da. Taka jest nasza odpowiedzialność. Trzeba schować własne ambicje, ambicje własnej partii i doprowadzić do tego, by wybory odbyły się natychmiast. Krótko mówiąc - im szybciej, tym lepiej. "Opozycja na czele z Donaldem Tuskiem i Rafałem Trzaskowskim oferuje młodym jedynie polityczne wiece, hasła ideologiczne i rolę fotomaskotek" - to opinia na temat Campusu Piotra Mazurka, pełnomocnika rządu ds. młodzieży. - Zamiast komentować jego słowa mogę mu powiedzieć: "kolego, namów Morawieckiego, żeby usiadł z Kaczyńskim w otwartej debacie, by odpowiadali na wszystkie pytania młodzieży. Wtedy pogadamy". Widziałby pan taką debatę w innych partiach? - Polecam to wszystkim. Tym, którzy tę debatę krytykują, mogę odpowiedzieć: "zróbcie coś równie dobrego". Może na Lewicy. Zandberg z Biedroniem? - Czemu nie, niech siadają i debatują. Bardziej jednak w takim starciu widzę Zandberga z Czarzastym. Niech wezmą się za bary i opowiedzą, czym ma być wspólna Lewica, bo ja tam nie widzę wspólnego i spójnego pomysłu. W zasadzie z dnia na dzień w Polsce pojawili się nowi Afgańczycy. Warszawa ich przyjmie? - Jesteśmy gotowi do pomocy. Jeżeli rząd wyjdzie z konkretną prośbą, to wtedy będziemy o tym rozmawiać. Diabeł tkwi w szczegółach. Nie wiem jakiego dokładnie oczekuje się od nas wsparcia, ale jesteśmy gotowi na takie rozmowy. Jako samorządowcy napisaliście list w tej sprawie. Dostaliście odpowiedź z rządu? - Były nieformalne sygnały, że takie rozmowy się odbędą. Czekam na konkrety. Wobec tej sytuacji Polska powinna na nowo określić politykę migracyjną? - Od ostatnich 8 lat wspólnie ją definiowaliśmy w Unii Europejskiej - przy olbrzymim, konstruktywnym zaangażowaniu Donalda Tuska. Problem polega na tym, że PiS nie wie, co się w Unii dzieje. Polska w ramach UE powinna prowadzić swoją politykę migracyjną - twardo pilnować granicy, pomagać tym, którzy takiej pomocy potrzebują, pomagać rozwiązywać problemy u źródła, ale polityka migracyjna Kaczyńskiego ogranicza się wyłącznie do szczucia i próby zbicia kapitału politycznego na nieszczęściu bezbronnych ludzi. Rozmawiał Łukasz Szpyrka