- Chodziło o to, że wniosek o dodatkowe posiedzenie Sejmu zgłosiła opozycja - mówi w rozmowie z Interią dr Dominik Héjj, ekspert od węgierskiej polityki z Instytutu Europy Środkowej. Nie ma tu zresztą grama przypadku, bo od 2010 roku na wniosek opozycji zwołano 16 dodatkowych posiedzeń parlamentu i politycy obozu władzy nie pojawili się na żadnym z nich. Viktor Orban gra do wewnątrz Nie inaczej było tym razem. Rządzący Fidesz uznał, że nie ma sensu oddawać politycznej inicjatywy na krajowym podwórku opozycji, skoro Turcy już wcześniej zapowiedzieli, że wniosek o akcesję Szwedów do NATO przegłosują dopiero w październiku. Dlatego Fidesz dodatkowe posiedzenie Sejmu zbojkotował, a w zależnych od rządu mediach zaczął kolportować swoją narrację: nazywa opozycję niepoważną i oskarża ją o granie sprawą akcesji Szwecji, chociaż wiadomo, że rząd ogłosił głosowanie w tej sprawie na połowę września. Politycy węgierskiego obozu rządzącego już wcześniej zapowiadali, że z pewnością nie będą ostatnim krajem NATO, który zaaprobuje wejście Szwecji do Sojuszu. W praktyce można to tłumaczyć tak: wyrazimy zgodę, jeśli Turcja wyrazi zgodę. Bo - pisaliśmy o tym na początku kwietnia na łamach Interii - Orbanowi, w przeciwieństwie do Erdogana, nie chodziło w tym sprzeciwie zupełnie o nic. Była to dość osobliwa próba zwrócenia uwagi sojuszników na Budapeszt. Jak Turek Węgra ograł - Turcy w tej rozgrywce ugrali wszystko, co chcieli, a Węgrzy nie załatwili literalnie niczego. Poza nadszarpnięciem i tak już mocno zszarganego wizerunku - mówi Interii dr Héjj. Co konkretnie udało się zyskać Ankarze? Całkiem sporo - wynegocjowali z Amerykanami kontrakt na zakup myśliwców F-16, zmusili Szwedów do zmiany konstytucji i zaostrzenia prawa antyterrorystycznego, nagłośnili na arenie międzynarodowej sprawę kurdyjskiego terroryzmu. Kiedy lista celów została wypełniona, zgodzili się na akcesję Szwecji. Rzecz w tym, że zapomnieli o jednej rzeczy... - Mam wrażenie, że Turcja wystawiła Orbana i to strasznie. Politycy rządzącej koalicji sprawiali wrażenie, jakby o tureckim porozumieniu ze Stoltenbergiem i Szwedami dowiedzieli się z konferencji prasowej albo nawet od dziennikarzy. Wydaje się, że byli kompletnie nieprzygotowani na taki zwrot akcji, nabrali wody w usta i nie wiedzieli, co zrobić - analizuje reakcję węgierskiego rządu na decyzję Turków ekspert z Instytutu Europy Środkowej. Międzynarodowa plajta Orbana Kwestia NATO, czy szerzej pozycji na arenie międzynarodowej, to zresztą kolejny problem rządu Orbana. Węgry od co najmniej półtora roku są w Sojuszu na cenzurowanym. I nie chodzi wyłącznie o pozbawione realnych podstaw blokowanie akcesji Szwecji. Węgierski rząd już na początku wojny w Ukrainie dokonał zwrotu w kierunku Kremla - m.in. bezskutecznie blokował spotkania Rady NATO z Ukrainą czy odmówił uszanowania wydanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze nakazu aresztowania dla Władimira Putina. Na forum Unii Europejskiej Budapeszt oponował przeciwko kolejnym transzom sankcji wobec Rosji, a także wobec pakietu pomocy finansowej dla Ukrainy. Prorosyjska postawa kosztowała Węgrów utratę zaufania w gronie państw Grupy Wyszehradzkiej, które wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę prezentowały i prezentują spójne, antykremlowskie stanowisko. - Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego pewne kraje, jak na przykład Węgry, nie tylko nie są proukraińskie, ale są wręcz prorosyjskie. Szef węgierskiego MSZ oraz sam premier Węgier wielokrotnie wspierali Rosję i to na wiele różnych sposobów. Niestety Ameryka nigdy tego nie przecięła - przyznał w wywiadzie dla Interii na początku lipca gen. Ben Hodges, były dowódca generalny armii Stanów Zjednoczonych w Europie. Podobnego zdania jest dr Héjj. - Bez wątpienia Węgry straciły na wizerunku na forum NATO. Wydaje mi się, że w przyszłości Orban będzie postrzegany jako sojusznik, na którego nie można liczyć - uważa ekspert od węgierskiej sceny politycznej. I dodaje: - Dla siebie nie ugrał natomiast nic. To trafi do annałów węgierskiej politologii jako jeden z największych błędów polityczno-pijarowych premiera Orbana.