Mołdawska prezydent Maia Sandu jest cichą bohaterką lutowego tournée prezydenta Joe Bidena po Europie. To właśnie ona jest jedną z trzech głów państw (obok Wołodymyra Zełenskiego i Andrzeja Dudy), z którymi spotkał się Biden. Skąd zainteresowanie Bidena niewielką Mołdawią, która przed wybuchem wojny była najbiedniejszym krajem Europy? Skąd tak ciepłe przywitanie w Warszawie mołdawskiej prezydent, a jednocześnie poświęcenie jej czasu na rozmowę w cztery oczy? Spróbujemy to wyjaśnić krok po kroku. Mołdawia chce na Zachód, ale jest jeszcze Rosja Mołdawia od lat uważana była przez Moskwę za rosyjską strefę wpływu. Po 24 lutego 2022 roku zaczęło się to zmieniać z prostego powodu - Mołdawianie zrozumieli, że po Ukrainie może przyjść kolej na nich. Tym samym rozpoczął się szybki proces skierowania polityki zagranicznej ku Zachodowi. Prezydent Maia Sandu nie ukrywała już wcześniej proeuropejskich inklinacji, ale dopiero od roku wyraźnie zintensyfikowała działania. Problem w tym, że taka postawa ma swoje konsekwencje, a przez to w Kiszyniowie raz po raz robi się gorąco. Jeszcze pod koniec ubiegłego roku Mołdawianie informowali o rosyjskich rakietach, które naruszyły przestrzeń powietrzną tego kraju. Co więcej, dzieje się to regularnie, bo Rosja nie uznaje tego kraju za samodzielny podmiot. Nawet mimo tego, że Mołdawianie wpisali do konstytucji neutralność. W ostatnich tygodniach sytuacja zrobiła się wyjątkowo niepokojąca po tym, jak Sandu poinformowała o możliwym zamachu stanu inspirowanym przez Rosję. Chrapkę na władzę ma mieć podobno Partia Ilana Sora, która według śledztwa "Washington Post" ma być sterowana właśnie przez Moskwę. Sam Sor to biznesmen, który został skazany na wieloletnie więzienie za kradzież miliarda dolarów z trzech banków, co jest uznawane za największy przekręt w historii Mołdawii. Sor zbiegł do Izraela, ale od ubiegłego roku ludzie z nim związani byli wyjątkowo aktywni - raz po raz organizując antyrządowe demonstracje. Sor, który przebywa na emigracji, również się na nich pojawia, ale tylko na wielkich telebimach. W pewnym sensie przynosi to efekt, bo prorosyjskie ugrupowania w Mołdawii (będące w mniejszości parlamentarnej) przekraczają wspólnie ponad 30 proc. głosów w sondażach. Rządząca prozachodnia PAS może liczyć na 20-25 proc. poparcia, stąd lutowa dymisja premier Gavrility nie była zaskoczeniem. W ubiegłym tygodniu mołdawski parlament wyłonił nowy-stary rząd, z premierem Dorinem Receanem na czele. Prorosyjska opozycja zbojkotowała głosowanie. Wszystko działo się chwilę po tym, jak mołdawska prezydent, opierając się na informacjach przekazanych przez stronę ukraińską, mówiła o poważnym zagrożeniu ze strony Rosji. Do zamachu stanu Moskwa miała wykorzystać obywateli Rosji, Białorusi, Serbii i Czarnogóry. Sandu mówiła, że miałyby im w tym pomóc "organizacje przestępcze", jak właśnie Partia Sor, czy grupa związana z oligarchą Vladem Plahotniukiem. Niespodziewane słowa Bidena w Warszawie Powołanie nowego rządu studzi emocje, ale pytanie na jak długo, bo Mołdawia wciąż pozostaje jednym z najgorętszych miejsc w Europie. Kiedy Sandu uśmiecha się do Zachodu, a prorosyjska opozycja rozmawia z Kremlem, pojawia się Joe Biden, który z nieskrywaną sympatią mówi o mołdawskiej prezydent. Czy to informacja podobna do tej, która jeszcze rok temu płynęła w świat, gdy kolejni przywódcy wyrażali gest solidarności z Zełenskim? - Nie czytałbym tego w ten sposób. USA zdają sobie sprawę, że Mołdawia jest krajem zagrożonym rosyjską agresją. Wiedzą, że Rosja przede wszystkim chce doprowadzić do zmiany rządu w tym kraju. Takie deklaracje USA mają być straszakiem, czynnikiem zniechęcającym do takich działań - tłumaczy Interii Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich zajmujący się Mołdawią. - Deklaracje Bidena należy traktować jako jednoznaczny i mocny sygnał poparcia dla suwerenności i niepodległości Mołdawii, a także prozachodniej grupy politycznej, która sprawuje tam obecnie władzę. Spotkanie Bidena z Sandu było wielkim zaskoczeniem nawet dla samych Mołdawian. Sandu przyleciała do Warszawy, gdzie została imiennie wskazana przez Bidena podczas przemówienia, a także się z nim spotkała. To bardzo silny gest poparcia. USA chcą wspierać ten kraj w oporze przeciwko Rosji. Mołdawia nie jest zapomniana - zauważa ekspert. Sęk w tym, że o Mołdawii nie zapominają też Rosjanie. Dlatego też uczulone w sposób szczególny są choćby służby, które na przykład nie wpuszczają na mecze kibiców z Serbii czy Czarnogóry. Obawiając się, że ludzie z tych kierunków mogą prowadzić działania wrogie rządowi. - Mołdawia, po Ukrainie, jest krajem najbardziej narażonym na rosyjską agresję. Możliwe są tam działania dywersyfikacyjne i operacje mające na celu destabilizację. Rosyjscy wojskowi w ciągu tego roku niejednokrotnie mówili, że ich celem jest dotarcie do Naddniestrza, stanowiącego część Mołdawii. W tym momencie jest to raczej niemożliwe dzięki heroicznej postawie Ukrainy - zauważa Całus, który jednocześnie zwraca uwagę na metamorfozę mołdawskich władz. Mołdawia chce na dobre odciąć się od Rosji Na początku wojny, mimo pojawiających się sygnałów, że Rosja stanowi zagrożenie, Mołdawia wolała być cicho. Teraz o zagrożeniu mówi głośno. W dodatku wspólne zdjęcie Mai Sandu z Joe Bidenem może być odebrane w Moskwie jako policzek. Tym bardziej, że mołdawskie władze są zdeterminowane, by na dobre odciąć się od Rosji. Zablokowano dostęp do prorosyjskich stron internetowych, uchwalono ustawę o walce z dezinformacją, zakazano używania symboli "Z" i "V", aż wreszcie odebrano licencję sześciu stacjom transmitującym rosyjskie kanały. - To jedna z najbardziej odważnych ekip politycznych ostatnich lat. Udało im się realnie uniezależnić od gazu z Rosji, co jest przełomem. Politycznie skierowanie na Zachód też jest bardzo wyraźne. Moskwie nie może się to podobać - nie ukrywa Całus. Ważne polityczne decyzje zawsze jednak niosą za sobą konsekwencje. Ich efekty w krótkim terminie bywają bolesne, o czym na własnej skórze przekonują się Mołdawianie. Inflacja w tym kraju wynosi 30 proc., a sześciokrotnie wzrosły ceny gazu. Kiedy do tego dodamy utrzymujące się od lat bardzo niskie zarobki, mołdawscy politycy muszą zdawać sobie sprawę ze skali wyzwań. Inna sprawa, że przy piętrzących się problemach niezadowolenie może wzrastać, a co za tym idzie, "przewrotowcy" mogą łatwo trafić na podatny grunt. Takich przykładów było mnóstwo w historii. Już dziś, jak wskazuje ekspert OSW, Mołdawianie są podzieleni na trzy grupy. - Część popiera prozachodni rząd, druga część uważa, że lepiej odpuścić tę narrację, nie drażnić Rosji, poczekać, wrócić do wcześniejszej strategii. Są też tacy, którzy są otwarcie prorosyjscy, ale to minimalna część społeczeństwa. Czy wobec tego możliwy jest zamach stanu, przed którym kilka dni temu ostrzegała Sandu? - Jeśli Rosja się uprze i będzie chciała go przeprowadzić, to oczywiście może go przeprowadzić. Ważne jest to, że rząd mołdawski zdaje sobie z tego sprawę - uważa Kamil Całus. Pytanie tylko, czy Rosja ma chrapkę "tylko" na zamach stanu, czy jej apetyt jest dużo większy. Łukasz Szpyrka