W czasie wizyty chińskiego przywódcy w Moskwie nie padły konkrety na temat możliwego zakończenia wojny w Ukrainie. Xi Jinping i Władimir Putin wspólnie wezwali do "odpowiedzialnego dialogu" zmierzającego do rozwiązania rozpoczętego przez Rosję konfliktu. Wezwali też NATO do "poszanowania suwerenności, bezpieczeństwa i interesów" innych krajów, co wpisuje się w ich wcześniejszą retorykę obwiniającą Zachód za rzekome sprowokowanie Rosji do ataku na sąsiada. Putin dodał, że nie dostrzega, aby Ukraina i Zachód byli obecnie gotowi na dialog, jego chiński odpowiednik nie przedstawił publicznie szczegółów swojego planu zakończenia wojny, a wspólne oświadczenie ograniczyło się do sloganów. Choć trzydniowa wizyta Xi w Rosji jest dowodem na coraz silniejsze więzi łączące Pekin i Moskwę, to nie przybliża zakończenia działań zbrojnych w Ukrainie. Władze w Pekinie próbują zaprezentować się na scenie międzynarodowej jako odpowiedzialne mocarstwo, gotowe do rozwiązywania globalnych konfliktów. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy wskazują jednak, że Państwo Środka nie jest wiarygodne w roli rozjemcy między Ukrainą i Rosją, ponieważ od chwili zarządzonej przez Putina inwazji otwarcie wspierało Kreml. Sekretarz generalny Paktu Północnoatlancyckiego Jens Stoltenberg podkreślił, że Chiny zaledwie kilka dni przed rosyjskim atakiem na Ukrainę podpisały z Rosją umowę o "nieograniczonym" partnerstwie. Chiński "plan pokojowy" W lutym, rok po rosyjskiej agresji, chińscy dyplomaci opublikowali 12-punktowy plan rozwiązania konfliktu w Europie Wschodniej. Wezwali w nim do zakończenia działań zbrojnych, do bezpośrednich rozmów pokojowych między walczącymi stronami oraz poszanowania integralności terytorialnej wszystkich państw. Nie wspomnieli, że to Rosja zagarnęła międzynarodowo uznane terytorium Ukrainy, ani nie wezwali do wycofania wojsk agresora z okupowanych terenów. To ostatnie jest dla rządu w Kijowie wstępnym warunkiem rozmów pokojowych. Pekin pośrednio skrytykował zachodnie sankcje wobec Moskwy, zaapelował też do innych globalnych graczy o porzucenie tzw. "zimnowojennej mentalności". "Bezpieczeństwo jednego państwa nie powinno być osiągane kosztem innych. Bezpieczeństwo regionu nie powinno być zapewniane poprzez wzmacnianie lub poszerzanie bloków militarnych" - napisali autorzy dokumentu. Poza tym Państwo Środka skupiło się na ważnych dla siebie kwestiach gospodarczych: wezwało do ułatwień w handlu ukraińskim zbożem, do utrzymania obecnego światowego systemu gospodarczego oraz zapewnienia stabilnej produkcji i globalnych łańcuchów dostaw. Chiny wyraziły przy tym gotowość do pomocy przy powojennej odbudowie "stref konfliktu", co spotkało się z krytyką zachodnich komentatorów, którzy zarzucili Komunistycznej Partii Chin, że chciałaby, aby chińskie firmy wzbogaciły się na odbudowie Ukrainy, jednocześnie budując wpływy Pekinu w regionie. Budowa wizerunku W odpowiedzi na chińskie propozycje amerykański sekretarz stanu Antony Blinken stwierdził, że Chiny próbują pokazać, że poszukują pokojowych rozwiązań, jednocześnie promując fałszywą rosyjską narrację na temat trwającej wojny. Dodał, że gdyby Chińczycy i Rosjanie poważnie traktowali poszanowanie suwerenności, do której wezwał rząd w Pekinie, wojna "mogłaby się skończyć jutro". Większość ekspertów komentujących wizytę przewodniczącego Xi w Moskwie wskazuje, że dla chińskiego prezydenta jednym z jej celów była poprawa wizerunku Chin na arenie międzynarodowej. - Chiny starają się zaprezentować jako neutralny gracz, który próbuje raczej rozwiązywać konflikty, niż je powodować - mówi Interii Barbara Kelemen, analityczka w Środkowoeuropejskim Instytucie Studiów Azjatyckich (CEIAS). - Chociaż taki przekaz nie ma oparcia w rzeczywistości i nie znajduje zrozumienia w Europie, to w oczach niektórych krajów, choćby w Azji i na Bliskim Wschodzie, jest bardzo skuteczny - mówi. W postkolonialnych krajach Globalnego Południa opowieść o tym, że całemu złu na świecie winny jest Zachód, a w szczególności Stany Zjednoczone pada na podatny grunt. Zamrozić konflikt Profesor Michał Lubina z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego podkreśla w rozmowie z Interią, że w sprawie wojny w Ukrainie Chiny zachowują się jak kupiony sędzia w meczu piłkarskim, który udaje, że jest sprawiedliwy, choć w rzeczywistości kibicuje tylko jednej stronie. - Pekin od początku chciał zwycięstwa wojsk Putina. Było to widać w chińskich oświadczeniach tuż po inwazji. Powielały one rosyjskie twierdzenia, że wszystkiemu winne jest NATO i de facto wzywały Kijów do kapitulacji - mówi badacz. Jak przekonuje Michał Lubina, strategicznym celem Państwa Środka jest podzielony Zachód i jak najsłabsze relacje między Stanami Zjednoczonymi i Europą, z tą ostatnią utrzymującą neutralność w chińsko-amerykańskim sporze o światowe przywództwo. Politolog dodaje, że z tego powodu Pekin będzie dążył do zamrożenia rosyjsko-ukraińskiego konfliktu. - Władze w Pekinie doszły do wniosku, że obecna wojna nie idzie po ich myśli, bo wzmacnia globalne przywództwo amerykańskie i pogłębia solidarność Zachodu. Skoro Rosja jest zbyt słaba, żeby wygrać, to drugim najlepszym rozwiązaniem byłoby dla Chińczyków doprowadzenie do remisu i przeistoczenie Ukrainy w odpowiednik Naddniestrza, Górskiego Karabachu albo Półwyspu Koreańskiego - ocenia. Również Barbara Kelemen z CEIAS jest zdania, że kontynuowanie działań zbrojnych lub eskalacja konfliktu nie leżą w interesie Pekinu. - Chociaż Chiny skorzystały gospodarczo na niektórych aspektach wojny, to dalsza destabilizacja w Europie Wschodniej mogłaby mieć niedobre konsekwencje dla ich inwestycji zagranicznych i stabilności - mówi. Analityczka dodaje, że na tym etapie Chiny nie są jednak w stanie doprowadzić do rozmów pokojowych. Jej zdaniem nawet gdyby do negocjacji między Moskwą a Kijowem miało kiedykolwiek dojść, Państwo Środka mogłoby co najwyżej je ułatwić, niż aktywnie mediować. Zdaniem profesora Lubiny jedynym obecnie sposobem na zatrzymanie walk między Ukraińcami i Rosjanami byłoby przekonanie Rosji, aby wstrzymała działania zbrojne. - Ale Chiny, choć to one są w sojuszu z Rosją stroną dominującą, nie mają wystarczająco dużego wpływu na Władimira Putina, dla którego trwająca wojna to być albo nie być - ocenia ekspert. Z Bangkoku dla Interii Tomasz Augustyniak