Barack Obama. 44. prezydent
W 2008 roku Barack Obama, 47-letni wówczas kandydat Partii Demokratycznej, były senator z Illinois z trzyletnim stażem wkroczył do Białego Domu, by zostać 44. prezydentem Stanów Zjednoczonych, pierwszym czarnoskórym. Zastąpił na tym stanowisku George’a W. Busha i zagościł tam na dwie kadencje. Dziś ma 55 lat i po blisko ośmiu latach pełnienia jednej z bardziej wpływowych funkcji na świecie ustąpi miejsca następcy. Jak zapamięta go świat?

Jeszcze jako senator walczący o fotel prezydenta wyraźnie potępił działania Rosji w Gruzji, obwiniał administrację George'a W. Busha za zaniedbania dyplomacji i nadmierne eksploatowanie wojska (przemówienie do weteranów, sierpień 2008 r.). Prezydentura Obamy miała być zaprzeczeniem "krwawych" rządów Busha. Kandydat Demokratów obiecywał wycofanie wojsk USA z Iraku i Afganistanu (jeszcze jako senator głosował przeciw zwiększeniu kontyngentu amerykańskich wojsk w Iraku). Osiem lat później podczas konferencji po szczycie NATO w Warszawie Obamę poproszono, by odniósł się do tego, że będzie prawdopodobnie jedynym przywódcą w historii Ameryki, przez którego dwie kadencje kraj toczył wojny. Amerykański prezydent - skądinąd laureat Pokojowej Nagrody Nobla - tłumaczył wówczas, że zmieniła się natura wojny i wrogowie Ameryki to coraz częściej organizacje niepaństwowe.
- Nobel był na zachętę. Zauważmy, że nagrodę przyznaje się w październiku, a proces naboru kandydatów do nagrody zamyka się w lutym. Obama urząd objął w styczniu. Nie musiał zatem nic robić, wystarczyło pięknie mówić i obiecywać - zauważa Andrzej Dąbrowski, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jak mówi, Pokojowa Nagroda Nobla była przyznana Obamie poniekąd trochę jako motywacja, żeby się ze swoich obietnic wywiązał.
Libijski chaos
W wywiadzie udzielonym Fox News Sunday w kwietniu br. Obama jako największy błąd swojej prezydentury wskazał brak planu działania po obaleniu libijskiego dyktatora Muammara Kadafiego. Samą interwencję zbrojną w Libii uznał jednak za słuszną.
Przypomnijmy: W marcu 2011 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję upoważniającą społeczność międzynarodową do "podjęcia wszelkich niezbędnych działań" dla ochrony ludności cywilnej w Libii, gdzie od miesiąca trwały już protesty przeciw reżimowi Kadafiego. Wówczas międzynarodowa koalicja pod wodzą USA przystąpiła do intensywnych nalotów na libijską armię, ostatecznie doprowadzając do obalenia przywódcy.W październiku 2011 r. po śmierci dyktatora kraj pogrążył się w chaosie: władzę przejęły zbrojne milicje, powstały dwa rywalizujące ze sobą parlamenty i rządy, a szerzące ideę dżihadu samozwańcze Państwo Islamskie zdołało później utworzyć w Libii swój przyczółek - przypominała BBC, która zrelacjonowała wywiad Obamy dla Fox News Sunday.
Na skutek takiego obrotu spraw wiele tysięcy migrantów zaczęło podejmować ryzykowną przeprawę przez Morze Śródziemne do Europy.
Kto stworzył potwora?
Donald Trump, kandydat Partii Republikanów w wyborach prezydenckich, stwierdził dosadnie, że to Obama jest "założycielem Państwa Islamskiego" (wypowiedź z sierpnia 2016).
Zdaniem Dąbrowskiego, to zdecydowanie za duże uproszczenie. - Nie można powiedzieć, że Barack Obama stworzył pustkę polityczną, w której narodziło się ISIS. Na tego typu konkluzje może sobie pozwolić polityk, ale nie ktoś, kto chce zbadać przyczyny, przebieg i skutki całego tego procesu - zaznacza analityk z PISM.
- Narodziny Państwa Islamskiego to w dużej mierze następstwo wycofania z Iraku sił amerykańskich, ale trzeba pamiętać, że tamtejsza wojna od początku rozgrywała się bez tzw. "exit planu". Administracja Busha, podejmując decyzję o wejściu do Iraku, nie wiedziała, jak z niego wyjść - zauważa Dąbrowski. Ekspert podkreśla, że trudna sytuacja na Bliskim Wschodzie to "dzieło zbiorowe". - Odpowiedź na pytanie, kto zawinił najbardziej, jeszcze przed nami - mówi.
Nie można wykluczyć, że deklaracje Obamy były oparte na szczerej chęci. Ale - jak zaznacza Dąbrowski - często takie idealistyczne wizje są weryfikowane przez rzeczywistość. - Tutaj rzeczywiście się nie udało. Ani z resetem stosunków z Rosją, ani z programem ograniczenia sygnałów atomowych Stanów Zjednoczonych i Rosji. Nie udało się z utrzymaniem pokojowej sytuacji w Iraku. Nie udało się uporządkowanie sytuacji w Libii - wylicza.
Co zatem się udało?
Kubańska odwilż
Polscy i zagraniczni komentatorzy sceny politycznej wskazują na przełomowy zwrot w stosunkach z Kubą w grudniu 2014 r.
"Kubańczykom mówię: Ameryka wyciąga do was przyjacielską dłoń. Przeciwnikom tej decyzji mówię: Czas na zmianę! Skoro izolacja Kuby przez pół wieku nic nie przyniosła, to nie wierzę, żeby przyniosła coś teraz" - mówił prezydent Stanów Zjednoczonych, ogłaszając tę diametralną zmianę w polityce międzynarodowej USA. Stany Zjednoczone zerwały stosunki dyplomatyczne z Kubą za prezydentury Dwighta Eisenhowera w 1961 roku w odpowiedzi na wzrost napięć z rewolucyjnym rządem Fidela Castro.
Decyzja o ociepleniu relacji z Hawaną - choć okrzyknięta przełomową - nie dla wszystkich oznaczała zwrot w dobrym kierunku. Marco Rubio, syn kubańskich imigrantów, walczący później o nominację Republikanów w wyborach prezydenckich - mówił, że "USA oddały reżimowi wszystko, a nie zyskały nic", bo "jedyne, co reżim zrobił, to zwolnił 53 więźniów, których może jutro znowu wsadzić".
Porozumienie sprzed niemal dwóch lat dopiero zapoczątkowało zmiany. Przed Kubą i Stanami jeszcze długa droga. W marcu 2016 roku Obama odwiedził Hawanę i spotkał się z Raulem Castro (była to pierwsza wizyta prezydenta USA na Kubie od 88 lat). Co prawda padły słowa o "duchu otwartości" kubańskiego prezydenta. Obama akcentował jednak trudne do ukrycia różnice, dotyczące głównie demokracji i praw człowieka - głównie swobody wypowiedzi i stowarzyszeń oraz wolności religijnej. Castro z kolei wzywał do zniesienia handlowego embarga i wypomniał Stanom, że nie zwróciły terenu, na którym znajduje się baza w Guantanamo.
Czarne chmury nad Guantanamo
Naval Station Guantanamo Bay, czyli znajdująca się w Zatoce Guantanamo Baza Amerykańskiej Marynarki Wojennej i mieszczące się w niej więzienie od lat jest przedmiotem gorącej dyskusji, w którą włączają się obrońcy praw człowieka, a ich zarzuty nie są w tym przypadku wymierzone w kubańską administrację. Po atakach z 11 września 2001 roku w bazie Guantanamo "rozprawiano się z terroryzmem". Doniesienia o torturach wobec "wrogich bojowników" (pozbawiono ich statusu jeńców wojennych) czy więzienie nieletnich od lat budzi protesty społeczności międzynarodowej, m.in. ONZ i parlamentu Europejskiego.
Amerykański prezydent kilkukrotnie zapowiadał całkowite zamknięcie kontrowersyjnej spuścizny po Georgu W. Bushu, m.in. przed wspomnianą podróżą na Kubę. Nic z tego nie wychodziło. Impas - jak tłumaczy administracja Obamy - to efekt działań Kongresu, który co roku blokuje postawienie osadzonych przed sądami federalnymi i ich transfer do USA.
Obama sam przyznał, że Guantanamo to jego osobista porażka. Analityk Andrzej Dąbrowski wskazuje, że - np. w kontekście sytuacji na Bliskim Wschodzie - nie jest to największa klęska amerykańskiego prezydenta.
Nuklearny targ z Iranem
Krytykowana przez wielu decyzja o niemal całkowitym wycofaniu wojsk z Iraku i Afganistanu, przyniosła "efekt uboczny" w postaci porozumienia nuklearnego z Iranem.To podpisane w 2015 roku porozumienie - okrzyknięte historycznym krokiem w dyplomacji - było jedną z pierwszych inicjatyw Baracka Obamy jako prezydenta USA. - To element strategii Obamy ograniczania amerykańskiej obecności wojskowej na Bliskim Wschodzie. (...) Obama zdawał sobie sprawę, że zapewnienie stabilizacji w regionie, po wycofaniu wojsk amerykańskich, bez współpracy, nawet ograniczonej, z Iranem, nie było możliwe - wyjaśniał w Interii prof. Jerzy Zdanowski, historyk i arabista.Z kolei Witold Jurasz w wywiadzie opublikowanym na portalu jagielloński24 wagę porozumienia z Iranem tłumaczył tak: "Załatwia (ono) dwie fundamentalne kwestie - zabezpiecza Izrael oraz zapobiega regionalnemu - tym razem nuklearnemu wyścigowi zbrojeń. Broń atomowa w Teheranie oznaczałaby niechybnie saudyjski program nuklearny, który byłby dalece groźniejszy od irańskiego. Przypomnijmy, że zamachowcy z 11 września byli głównie Saudyjczykami, tak jak Osama Bin Laden, a Państwo Islamskie rekrutuje się w dużym stopniu z Saudyjczyków czy też ludzi wyznających radykalne odmiany islamu: wahabicką i salaficką".
Zwrot na Chiny
Jak zauważa Jurasz, porozumienie z Iranem pozwala Stanom Zjednoczonym na dokonanie zwrotu ku Chinom. "Tak długo bowiem, jak Izrael nie był zabezpieczony, tak długo USA nie mogły przerzucić środka ciężkości swojej polityki. Realistycznie rzecz ujmując, to Chiny są prawdziwym wyzwaniem dla Stanów Zjednoczonych" - powiedział.
Na Morzu Południowochińskim trwa walka o wpływy między USA a Chinami. Pekin rości sobie prawo do niezamieszkanych wysp na Morzu Południowochińskim. Stany uznają, że zagraża to stabilności w regionie i niesie ryzyko napięć, które mogą doprowadzić do konfliktu.
Mulat, nie Murzyn
W przypadku Obamy trudno nie wspomnieć o kwestii, która uczyniła jego prezydenturę przełomową. "Pierwszy czarnoskóry prezydent" budził nadzieję na harmonię rasową nie tylko w USA, ale i na świecie. "On nie jest Murzynem, lecz Mulatem. Na pierwszego czarnego prezydenta stanów Zjednoczonych poczekamy jeszcze długo" - ta wypowiedź Bamby Cheich Daniela, b. ministra spraw wewnętrznych wybrzeża Kości Słoniowej, która przypomniał niedawno Jędrzej Bielecki w "Plusie Minusie", wiele mówi o tym, co się stało z tymi nadziejami.
- Społeczeństwo czarnoskórych Amerykanów w czasie prezydentury Obamy podupadło - komentuje Andrzej Dąbrowski z PISM. Zdaniem eksperta, nie określono jasno, czy w tę grupę mieszkańców USA inwestuje się aktywnie, czy napędza kolejne programy socjalne . Dodatkowym problemem jest kwestia dostępu do broni (drażliwy temat dla Obamy - mimo zamierzeń niewiele udało mu się w tej kwestii zrobić).
- Śmierć w wyniku użycia broni palnej w USA to około 30 tys. zgonów rocznie. Te dane przekładają się na obraz społeczeństwa u progu chaosu. Na pewno w czasie prezydentury Obamy w wyniku tych wszystkich zdarzeń - strzelanin, brutalności policji - bardzo podupadł autorytet władzy: policji, gubernatorów, kongresmenów. Władze federalne mają najniższe notowania zaufania w historii. Jeszcze w końcu lat 50-tych ponad 70 proc. Amerykanów dobrze wypowiadało się o władzach swojego kraju, dziś robi to jedynie 20 proc. - podaje Dąbrowski.
Nieoczekiwanie "pierwszy czarnoskóry prezydent" USA, który uwiódł Amerykanów hasłem "Yes, we can", zaskarbił sobie sympatię gejów i lesbijek (po wypowiedzi dla ABC w 2012 r. "To dla mnie bardzo ważne, by iść na przód, dlatego uważam, że pary tej samej płci powinny móc zawrzeć związek małżeński", został okrzyknięty pierwszym gejowskim prezydentem), a zawiódł oczekiwania tych, którzy tak mocno na niego liczyli - Afroamerykanów.
Napięcia na tle rasowym wydają się dla Obamy szczególnie ważne. Świetnie obrazuje to konferencja prasowa prezydenta USA po szczycie NATO w Warszawie. Swoja uwagę Obama w dużej, jeśli nie przeważającej, mierze poświęcił wydarzeniom z Dallas, gdzie czarnoskóry 25-latek zastrzelił pięciu białych policjantów podczas pokojowej manifestacji przeciw brutalności policji.
Jak świat zapamięta Obamę?
Czy to właśnie kolor skóry czterdziestego czwartego prezydenta Stanów Zjednoczonych najbardziej zapadnie w pamięć potomnym? Polityczni przeciwnicy stwierdzą, że nie zrealizował wielu obietnic. Chciał, ale blokował go Kongres - powiedzą poplecznicy, dodając, że dzięki niemu miliony Amerykanów zyskały ubezpieczenie zdrowotne. W odpowiedzi usłyszą, że Obamacare to jeden wielki bubel. Jedni podkreślą, że za prezydentury Obamy bezrobocie spadło z 10 do 5 proc, a on sam już na początku prezydenckiej kariery uratował Amerykę przed gospodarczą zapaścią (w końcu gdy zaczynał, nad Stanami wisiało widmo bankructwa). Drudzy powiedzą, że powstałe w za jego kadencji miejsca pracy są kiepskie i słabo płatne, a po ośmiu latach kondycja USA niewiele lepsza.
