Zjednoczona Prawica rzeczywiście oddaje władzę nieestetycznie i bez klasy, jakby wierzyła w istnienie równoległej rzeczywistości, w której będzie rządzić trzecią kadencję, choć jest to niemożliwe. Prezydent Andrzej Duda postanowił czarować publiczność opowieścią o dwóch kandydatach na premiera, choć tylko jeden z nich dysponuje realną większością. Wyznaczył termin pierwszego posiedzenia Sejmu najpóźniej jak się dało, jakby dawał czas na budowę koalicji tym, którzy nie mają na to żadnych szans. Albo jakby wierzył, że niszczarki mają jeszcze co niszczyć, choć zapewne najważniejsze dokumenty i dyski pamięci już dawno zakończyły żywot w profesjonalnych niszczarkach. Premier Mateusz Morawiecki opowiada, że przekonał do rządzenia kilku posłów opozycji, choć potrzebuje ich przecież kilkudziesięciu. Ten polityczny cyrk czy raczej toporna gra pozorów nie jest rodzimą wersją amerykańskiego szturmu na Kapitol. Ale ma mieć podobną funkcję. CZYTAJ WIĘCEJ: Łatwo już było Kaczyński w rozpoczętej właśnie kampanii wyborczej z finałem w 2027 roku chce podtrzymać mit formacji wykluczonej przez możnych złego świata. Rola ofiary transformacji, spisku liberalnych elit, podstępu brukselskich urzędników, perfidii niemieckich wrogów bardzo odpowiada PiS-owi, ponieważ taki mit był jednym z fundamentów zwycięstwa Kaczyńskiego przed ośmiu laty. To dlatego jesteśmy świadkami groteskowych i orwellowskich z ducha spektakli. Zgodnie z zasadą odwracania znaków ludzie odchodzącej władzy, którzy byli na bakier z wolnością słowa i przestrzeganiem konstytucji, nagle zamieniają się w obrońców mediów i praworządności. Beneficjenci instytucjonalnych dziennikarskich czystek z 2016 roku piszą list w obronie telewizji publicznej. A politycy PiS, którzy publicznie wskazywali wtedy konkretnych dziennikarzy do zwolnienia, dziś oburzają się na plany odrestaurowania mediów publicznych. W tym bezwstydzie jest metoda. Wszystkie dzisiejsze socjotechniczne zabiegi ludzi PiS mają stworzyć wrażenie, że za utratą władzy stoi nie prawdziwy sprzeciw społeczny, lecz ukartowany podstęp trzech diametralnie różnych formacji, których współpraca wisi na włosku. Przez najbliższe cztery lata każde potknięcie nowej władzy będzie rozdmuchiwane do niebotycznych rozmiarów, a każdą najdrobniejszą różnicę zdań będzie się przedstawiać jako głębokie pęknięcie uniemożliwiające rządzenie. Jeśli ktoś sądzi, że ewentualna emerytura Kaczyńskiego, opisywane przez prasę rzekome aspiracje przywódcze prezydenta czy wewnętrzne personalne rozliczenia w PiS to wszystko, na co dziś stać przechodzącą do opozycji prawicę, to z pewnością nie wie, czym jest postpolityka i głód władzy. Udowodnił to Benjamin Netanjahu w Izraelu, który triumfalnie powrócił do rządzenia, gdy okazało się, że tamtejszy niespójny programowo i ideologicznie blok anty-Bibi nie był w stanie prowadzić skutecznej polityki. To memento dla Donalda Tuska. CZYTAJ WIĘCEJ: Tragikomedia pomyłek Wynik wyborów w Polsce zaskoczył wszystkich. Opozycja nie umie się ekstatycznie cieszyć, bo zajęta jest trudnymi koalicyjnymi rozmowami, a PiS nie ma ochoty przeżywać klęski, bo już wszedł w tryb wyborczy. Po stronie opozycyjnej trwa spór o to, jak traktować przegranych i jakiego języka używać w polityce - włączającego czy wykluczającego - a po stronie pisowskiej o to, czy lepiej radykalizować się bez końca, czy też rozpocząć tworzenie wizerunku partii o potencjale koalicyjnym. Bardzo wiele będzie zależało nie tyle od tego, czy na polskiej scenie uda się znaleźć przestrzeń dla prawdziwego politycznego centrum, ile od tego, czy znajdzie się śmiałek, który będzie tej przestrzeni szukać. I z której nadejdzie strony. Bez stabilnego centrum - które zachowa trzeźwość wobec młodolewicowego szaleństwa politpoprawności, prawicowej ucieczki od wolności, autokratycznej rewolucji oraz powszechnej infantylizacji wszystkich dziedzin życia społecznego - spełni się przepowiednia Amosa Oza o "globalnym przedszkolu". Granica między polityką a przemysłem rozrywkowym zatrze się na dobre. Przemysław Szubartowicz