Prezydent Andrzej Duda nie powiedział, kogo wskaże na premiera w tak zwanym pierwszym kroku. Trwa fala nacisków na niego. Żądania, aby się pospieszył, formułowane są w arogancki sposób, nie przez zagończyków, a przez partyjnych liderów. Opowieści, że dwa tygodnie przypadające na swobodne wskazanie własnego kandydata przez prezydenta są kluczowe dla pozyskania pieniędzy z KPO czy dla poprawienia budżetu, to bajki. Polskie życie polityczne polega na tym, że jedni nieustannie pokrzykują na drugich. Tak jest i tym razem. Sens czterech kroków Konstytucyjna zasada powoływania rządu w czterech krokach daje prezydentowi prawo swobodnego desygnowania swojego kandydata w kroku pierwszym. Jeśli ten kandydat rządu nie złoży, wybór przechodzi na realną większość. Głowa państwa może wręcz nie chcieć żyrować jej decyzji. Ma do tego pełne prawo. Te pohukiwania dają nam pojęcie, jak będzie wyglądała tak zwana kohabitacja w ciągu kolejnych niespełna dwóch lat. Będzie popisem arogancji ludzi nowej koalicji rozgrzanych wywalczoną po latach władzą. Inną sprawą jest polityczny sens pierwszego kroku Andrzeja Dudy. Podejrzewam, że prezydent zwleka z decyzją i opowiada o dwóch kandydatach, bo sam nie wie, na co się zdecydować. Przed wyborami zapowiedział powierzenie misji partii, która zajmie pierwsze miejsce. Było oczywiste, że chodzi o Prawo i Sprawiedliwość. Gdyby prawicy zabrakło kilku mandatów do sformowania większości, to mogłoby realnie służyć jej budowaniu. Ale zabrakło 37. Nawet i w tej sytuacji to mogłoby mieć jakiś sens. Na samym początku, zaraz po wyborach, zdawało się, że prezydent da czas nie tyle PiS na zbudowanie większości, co Trzeciej Drodze na targi z Donaldem Tuskiem. Ludowcy mówili, że jest kilku kandydatów na premiera. Władysław Teofil Bartoszewski wskazywał prezesa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza jako naturalnego kandydata na szefa rządu. PiS miałby przynajmniej okazję do przedstawienia zwłaszcza PSL-owcom własnej hojniejszej oferty. Dziś nie do zrealizowania, ale może ważnej jako wiano na przyszłość. Ludowcy zaraz po wyborach nie popędzali prezydenta. Teraz jednak zaczęli to robić wraz z pozostałymi liderami nowej koalicji. Najwyraźniej ułożyli się definitywnie z Tuskiem, Czarzastym i Hołownią. W tej sytuacji głównym powodem, dla którego prezydent może się upierać na eksperyment z "tworzeniem rządu przez PiS", pozostały jego wcześniejsze zapowiedzi. Ale gołym okiem widać, że to tylko swoisty rytuał, jałowe dwa tygodnie. Cios w Mateusza Morawieckiego Jest zaś coś jeszcze. Ta rzekoma misja nie do spełnienia ośmieszy premiera Mateusza Morawieckiego. On już i tak stał się twarzą porażki. Teraz to wrażenie zostanie przypieczętowane, kiedy nikt nie będzie chciał z nim rozmawiać. To akurat mogłoby nie martwić ani prezydenta Dudy, ani nawet kolegów Morawieckiego z PiS. Ale wykazana zostanie bezsilność całej Zjednoczonej Prawicy. To nie jest dobry punkt wyjścia do nowej epoki, kiedy ta prawica chce być silną, skuteczną opozycją. Oczywiście za dwa lata to może nie mieć znaczenia. Ale trzeba unikać choćby wpisywania takich wrażeń w podświadomość wyborców. Zwłaszcza że wybory samorządowe za kilka miesięcy. Można by podejrzewać, że Duda jest zainteresowany osłabieniem Morawieckiego, bo sam zamierza po odejściu z pałacu prezydenckiego aspirować do roli lidera obozu prawicy - Marcin Mastalerek, szef prezydenckiego gabinetu już wysyła Jarosława Kaczyńskiego na emeryturę. Jest to perspektywa realna. Ale nie podejrzewam prezydenta o taki makiawelizm. Myślę, że nie chce łamać słowa. Twardy elektorat PiS nie rozumie, że ten spektakl w istocie osłabia ich liderów. Oni chcą chociaż przez moment nacieszyć się satysfakcją z pierwszego miejsca. Może nawet wierzą w odciągnięcie PSL od Tuska, dziś absolutnie niemożliwe. Swoją rolę odgrywa też sprzężenie zwrotne. Czym mocniej jest popędzany przez polityków typu Borysa Budki, tym bardziej prezydent nie chce działać na rozkaz. Skądinąd ludzie nowej koalicji to też wiedzą. Więc tym bardziej popędzają. Na miejscu Andrzeja Dudy wybrałbym jednak skrócenie tego spektaklu. Powinien to zrobić w trosce o reputację własnego obozu. Dlaczego liderzy PiS wchodzą tak gładko w tworzenie złudzeń: "możemy próbować stworzyć rząd"? Pojęcia nie mam. Na ich miejscu przestawiłbym się na popędzanie nowej koalicji: niech jak najszybciej weźmie władzę i pokaże, co potrafi. Tym bardziej, że w tej koalicji szuflady są najwyraźniej puste i każdy mówi co innego. Możliwe, że czysto po ludzku potrzebują kilka tygodni więcej na wyprowadzenie się z resortów. Nie po to aby niszczyć dokumenty czy zacierać ślady, na to wystarczy kilka dni, ale po to, aby się oswoić z nową życiową rolą. To nie będzie łatwe. Piotr Zaremba