Konwencja w Katowicach miała w założeniu dwie funkcje. Po pierwsze miała stać się dogrywką przedstawiającą jakieś nowe pomysły programowe PiS. Albo choćby stare pomysły, ale przedstawione w bardziej schludny i jasny sposób, szczególnie po katastrofie z dość mętnym wystąpieniem Kaczyńskiego na poprzedniej konwencji. Po drugie miała przykryć marsz opozycji w Warszawie, bo poprzednia konwencja PiS nie potrafiła przykryć konwencji PO. Katowicka konwencja PiS miała przykryć marsz, ale to marsz ją przykrył. Nie wiem, czy było to "zaledwie sześćset tysięcy", czy "ponad milion". Nie wiem też, czy było to "największe zgromadzenie w dziejach Europy". Nawiązując jednak do pierwszego komunikatu, który komendant Szymczyk odpalił zapewne ze swojego granatnika, z którym nie potrafi się rozstać, aby publicyści PiS, a nawet prezes PiS, mogli przez cały dzień opowiadać o "frekwencyjnej klęsce marszu Tuska", na pewno było to najliczniejsze "sześćdziesiąt tysięcy", jakie kiedykolwiek widziałem. Wbrew nadziejom Tuska marsz nie zaowocował jakimś spektakularnym sondażowym skokiem, jednak ustabilizował, a może nawet minimalnie przyspieszył sondażową tendencję, która opozycji sprzyja. W miarę wykruszania się niezdecydowanych, opozycja zbliża się do równowagi albo minimalnej przewagi w Sejmie, podczas gdy PiS stoi wystrzeliwszy się z najważniejszej amunicji. Jakie jest na dzień dzisiejszy najbardziej prawdopodobne rozwiązanie w przypadku wyniku wyborów podobnego do obecnych sondaży? Z jednej strony Sejm nie tylko bez samodzielnej większości Kaczyńskiego, ale nawet bez większości Kaczyńskiego z Konfederacją. Z drugiej strony Sejm bez wygodnej większości opozycji demokratycznej. Czyli takiej, która pozwoliłaby KO, Trzeciej Drodze i Lewicy stabilnie przetrwać okres przejściowy (kiedy to Duda będzie pomagał Kaczyńskiemu opóźniać oddanie władzy i destabilizować opozycję), po czym uformować rząd zdolny zarówno do efektywnego rządzenia państwem, jak też do realnej depisyzacji państwa. Wobec stosunku działaczy PiS do instytucji państwa depisyzacja to zresztą warunek skutecznego rządzenia. CZYTAJ WIĘCEJ: Największa publiczna inwestycja rządów PiS: Kampania wyborcza Zatem jeśli w ciągu najbliższego tygodnia nic się dramatycznie nie zmieni, zamiast politycznego finału - albo dającego opozycji szansę na rozpoczęcie procesu odbudowy praworządnego państwa i liberalnej demokracji, albo dającego Kaczyńskiemu szansę dalszego cementowania autorytaryzmu w kraju i wyciągania Polski z liberalnego Zachodu - będziemy mieli natychmiastowe rozpoczęcie "dogrywki". Krótszego lub dłuższego okresu chaosu zakończonego politycznym przesileniem lub/i przedterminowymi wyborami, w czasie którego będzie się liczyła mądrość polityczna, a wreszcie twardość kręgosłupa każdego nowo wybranego posła czy posłanki. Tłem będzie powyborczy chaos budżetowy (PiS wydało na kampanię i będzie musiało wydać na realizację swoich obietnic wyborczych zarówno rezerwy finansowe państwa, jak też pieniądze, których polskie państwo nie ma), chaos komunikacyjny (wzajemne i wewnętrzne rozliczenia po stronie Zjednoczonej Prawicy i opozycji), a także pogłębienie chaosu w różnych kluczowych obszarach polityki państwa (od polityki międzynarodowej po bezpieczeństwo). Na ten chaos wszyscy poważni gracze przygotowują już "plany B". W przypadku Kaczyńskiego oznacza to przygotowanie się do przedterminowych wyborów. Wystarczy, że rząd nie prześle prezydentowi budżetu w konstytucyjnym terminie, a przecież w okresie przejściowym nadal będzie to rząd PiS. O ile oczywiście opozycja nie wygra tak wyraźnie i nie wykaże takiej politycznej mądrości, by stworzyć stabilną większość i zmusić Dudę do zaprzysiężenia własnego premiera i rządu. W tym okresie przejściowym pomiędzy dwiema turami wyborów będziemy świadkami udawania przez Kaczyńskiego obrotowej koalicyjności. Czyli oferta do Konfederacji: "uratujcie nas i Polskę przed Tuskiem!". I składana w tym samym czasie oferta do całych grup opozycyjnych posłów lub do pojedynczych posłów wybranych z list opozycji: "uratujcie nas i Polskę przed Konfederacją!". Do tego dojdą twarde (już oficjalnie zapowiedziane, a nieoficjalnie przygotowywane od strony polityki, służb i ofert finansowo-stołkowych) działania na rzecz rozbijania Konfederacji i pozyskiwania posłów z całej sceny politycznej. Te działania będą oczywiście wymagały odpowiedniej oprawy propagandowej. Oznacza to lawinowe wyrzucanie wszystkich brudów, które się ma i których się nie ma, ale się je będzie kreować. Oznacza to przygotowywanie aresztowań, zatrzymań lub choćby postawienia zarzutów liderom i szeregowym posłom opozycji. Sawicka i "afera gruntowa" z roku 2007 będą zaledwie przedszkolem w porównaniu z przygotowywaną już przez Kaczyńskiego, Kamińskiego i Ziobrę akcją w celu utrzymania władzy jako warunku przetrwania własnego obozu i zachowania pozycji, pieniędzy, a nawet wolności. ZOBACZ WIĘCEJ: Głos za flaszkę czy za całą cysternę Do tego, już od pierwszego stycznia, Wigilii, albo nawet wcześniej, kolejne dary finansowe mające ułatwić albo sformowanie rządu (przekonanie "wrażliwych społecznie" posłów opozycji do pomocy albo przynajmniej nieprzeszkadzania), albo przynajmniej wzmocnić własną pozycję wizerunkową i "wiarygodność", przynajmniej w roli budżetowego Świętego Mikołaja, co wobec przedterminowych wyborów będzie wręcz konieczne. Kaczyńskiemu pozostanie też ostatnia deska ratunku, czyli stan wyjątkowy. Pod hasłem "przerwania narastającego chaosu i destabilizacji państwa, szczególnie w obliczu zewnętrznego zagrożenia". Wystarczy wykorzystać putinowskie prowokacje, których nasz sąsiad nie poskąpi, gdyż w jego interesie leży destabilizacja Polski, a stan wyjątkowy oznaczałby totalną destabilizację, niezależnie od nadziei, jakie może z nim wiązać bojący się utraty władzy aparat PiS. W tym celu Kaczyński wszedł po raz drugi do rządu jako "wicepremier odpowiedzialny za bezpieczeństwo państwa", bo żaden inny lider Zjednoczonej Prawicy na przeprowadzenie wariantu stanu wyjątkowego albo by się nie odważył, albo nie miałby do tego legitymizacji, nawet we własnym obozie. Jeśli chodzi o opozycję, to Tusk przygotował w tych wyborach listy mające mu dać - nawet w przypadku nieuzyskania większości - zdyscyplinowany klub parlamentarny, w którym nie rozpoczną się rozliczenia i walka o sukcesję. Donald Tusk uważa (historia polskiej polityki po roku 1989 jego intuicję potwierdza), że powyborcze rozliczenia i wojny sukcesyjne prowadzą do zagłady formacji (patrz "końcówki" Unii Wolności i AWS). Zarówno przy "planie A" (choćby minimalne zwycięstwo opozycji), jak też przy "planie B" (minimalna przegrana), kluczowy będzie poziom radykalizmu, z jakim Tusk będzie realizował swoją (nie ułatwiającą współpracy całej opozycji) "strategię solisty". O ile "plan A" Hołowni zakłada wspólne z całą opozycją tworzenie rządu gotowego do depisyzacji państwa, to jednocześnie sam lider uważa, iż nawet w przypadku klęski opozycji, szczególnie klęski PO i Tuska, on będzie miał szansę wygrać wybory prezydenckie w 2025 roku. Hołownia wydaje się nie brać pod uwagę, że trzecia kadencja rządów PiS, z zakładanym przez Kaczyńskiego "przyspieszeniem" niszczenia instytucji demokratycznych w Polsce i pogłębienia izolacji wobec UE, czyni ideę naprawdę wolnych wyborów prezydenckich (i każdych innych) bardzo wątpliwą. Jednocześnie jednak prezydenckie ambicje Hołowni mogą go uczynić trudnym partnerem gier, do których opozycja będzie zmuszona w powyborczym chaosie. Rodzi się też pytanie o odporność niektórych "nowych, nieubrudzonych polityką" posłów Hołowni na korupcyjno-zastraszeniowe działania Kaczyńskiego. Wybory parlamentarne 2023. Kiedy? Najważniejsze informacje. Wszystko, co musisz wiedzieć O ile "plan A" PSL-u zakłada wspólne z całą opozycją tworzenie rządu gotowego do depisyzacji państwa, to w przypadku gorszego wyniku wyborczego opozycji "plan B" zawiera ryzyko gry z PiS-em w ramach oferty Kaczyńskiego "ratujcie Polskę przed Konfederacją!". A także w ramach "mądrości", która umacnia się w umysłach co bardziej prominentnych Ludowców ("PSL nie przeżyje trzeciej kadencji w opozycji"). Powstaje też pytanie o odporność Czarzastego i jego otoczenia (jako "pragmatyków") na kuszenie lub/i zastraszanie przez Kaczyńskiego. Nie chodzi o wejście w koalicję z PiS-em, ale o wyłuskiwanie lewicy z ewentualnych wspólnych antypisowskich działań opozycji, poprzez oferowanie jej wpływu na media, spółki skarbu państwa itp. Jeszcze bardziej niepokojące jest pytanie o odporność grupki antyliberalnych lewicowych radykałów skupionych wokół Adriana Zandberga na nieformalne oferty lub antyliberalne "ustawki" PiS-u. Znów nie chodzi o wejście w otwartą koalicję z Kaczyńskim, ale o wyłuskanie kilku posłanek czy posłów ze wspólnych antypisowskich działań opozycji, co może odgrywać ważną rolę w sytuacji powyborczego chaosu i bardzo płynnego układu sił. Wówczas hasło "nigdy nie wejdziemy do rządu Tuska!" (powtarzane przez kandydatów i kandydatki partii Razem na listach wyborczych Lewicy) albo priorytet walki z "antyspołecznymi libkami" wobec walki z "prosocjalnym PiS", z poziomu ideologicznego dziwactwa mogą przeskoczyć na poziom rozstrzygającej politycznej gry. Cezary Michalski *** Czytaj więcej: Wybory 2023. Emerytury stażowe. Co obiecało PiS? Wybory 2023. Waloryzacja emerytur. Obietnica Koalicji Obywatelskiej Lista wszystkich komitetów. Kto startuje w wyborach? ***