Pierwsze powyborcze wypowiedzi gospodarczych ekspertek antyPiSu są dość przerażające. Izabela Leszczyna z PO i Paulina Hennig-Kloska z Trzeciej Drogi już zaczęły mówić o tym, że "pieniędzy na 800+ może nie wystarczyć". Współgra to dobrze z zapowiedzią "końca rozdawnictwa" składaną przez Szymona Hołownię i Władysława Kosiniaka-Kamysza w trakcie kampanii. Uaktywnił się także inny stary znajomy Ryszard Petru - teraz znów poseł - który kontynuuje swoje medialne tournée pod hasłem prywatyzacji jako najlepszego sposobu na odebranie politykom wpływu na gospodarkę. Nie są to - niestety - tylko medialne harce. Chodzi o coś poważniejszego. I bardzo groźnego. W powietrzu czuć już swądek liberalnej kontrrewolucji. Stawką zaś jest przyszłość największej chyba zdobyczy tych minionych ośmiu lat PiSowskich rządów. Czyli PiSonomiki - tego dość unikalnego i słabo jeszcze opisanego podejścia do rozwoju społeczno-ekonomicznego, który zdołała wypracować w tym czasie partia Kaczyńskiego. PiSonomika kontra rozbrykany kapitalizm Ta PiSonomika to było coś, co zwolennikom liberalnej III RP po prostu nie mieściło się w głowie. I nadal się nie mieści. No bo jakże tak można? Mówić, że wydatki publiczne na politykę społeczną są dobre. I że - w razie potrzeby - nie trzeba się wahać finansować ich nawet długiem publicznym. A do tego warto te wydatki stale obudowywać bezpiecznikami - głównie państwem mieszającym się poprzez silne instytucje (PFR, BGK) w gospodarkę. Bo tylko tak da się sprawić, że ten rozbrykany kapitalizm zaczyna trochę lepiej służyć interesom państwa i obywateli (tym biedniejszym i słabszym też). A nie tylko kapitałowi, rynkom finansowym czy klasie średniej - co znaliśmy z poprzednich etapów rozwoju III RP aż za dobrze. W liberalnym paradygmacie takie stawianie spraw to jest myślozbrodnia. Liberałowie patrzą na państwo, które się miesza w gospodarkę i są jak mieszczanie z Tuwima. "Że koń... że drzewo". Widzą wszystko osobno. Wszystko kojarzy im się tylko z "ręcznym sterowaniem". Albo z "kupowaniem poparcia". Drą szaty. Są jak dzieci, które chciałyby wierzyć w świętego Mikołaja. Odmawiają przyjęcia do wiadomości szerszego kontekstu. Nie chcą słyszeć, że tam, gdzie państwo nie zainterweniuje, tam ktoś inny i tak zwycięży. Ale to jego zwycięstwo nie przełoży się na dobro obywateli. Wzbogaci nielicznych. Zwiększy nierówności. Rozbije wspólnotę. Liberałowie lubią pozować na ludzi rozumu, ale to fanatycy. Mają swoją wiarę. I trzymają się jej kurczowo. Swych przeciwników są zaś gotowi palić na stosach ułożonych z uprzedzeń i myślowych nawyków. Uważają na przykład, że publiczne pieniądze można - w ostateczności - wydawać na bardzo niewielki zbiór przedsięwzięć. Wolno zbudować autostradę (najlepiej oddając ją potem w zarządzanie podmiotowi prywatnemu). Albo ewentualnie na mityczną "innowacyjność" albo "zieloną transformację" (co kończy się najczęściej pompowaniem miliardów do kieszeni dobrze pozycjonowanego biznesu). Ale wydawać publiczne pieniądze na świadczenia społeczne? Albo na 13. czy 14. emeryturę? Albo wychodzić naprzeciw oczekiwaniom związków zawodowych i dawać ludziom więcej czasu wolnego (poprzez wolne niedziele w sektorze handlu)? Albo wpływać na zbijanie cen benzyny poprzez interwencje państwowego koncernu paliwowego? Takie posunięcia to była dla większości liberalnego mainstreamu jest czysta prowokacja. Przerażeni liberałowie I właśnie dlatego liberałowie tak bardzo nie lubili PiSu. Ta "inność" polityki kaczystów ich po prostu przerażała. Zżymali się, łamali ręce i oskarżali PiSowców o wszelkie możliwe zbrodnie. O kupowanie wyborców, ukrywanie zadłużenia i prowadzenie Polski w kierunku przepaści. Tylko że przepaści... nie było. Kolejne lata pokazały, że PiSonomika to najlepsze, co partii Kaczyńskiego w tych minionych latach wyszło. Bo prawda jest taka, że PiS nie skorzystał wcale w tym minionym okresie z jakiejś mitycznej "dobrej koniunktury". Przeciwnie - w latach 2015-2023 - koniunktura międzynarodowa była akurat słaba. Zwłaszcza w naszym otoczeniu krajów rozwiniętych. Strefa euro lizała rany po kryzysie zadłużeniowym (w dużej mierze wywołanym przez tragiczną politykę Niemiec depcząca unijną solidarność w imię walki z długiem). Potem zaś przyszły pandemia, inflacja i turbulencje geopolityczne. Polski PiS te wydarzenia nie przygniotły zbyt mocno. A na pewno słabiej niż większość zachodnich partnerów. Przypadek? Cudowne zrządzenie losu? Niekoniecznie. W dużej mierze to PiS sam sobie pomógł właśnie wspomnianą PiSonomiką. Oto okazało się bowiem, że włączenie do obiegu gospodarczego kilku milionów znajdujących się uprzednio poza nim Polek i Polaków podziało ożywczo na gospodarkę. Ten efekt popytowy przełożył się na rynek pracy. Było też trochę bardziej egalitarnie. To budowało postawy obywatelskie w tych grupach społecznych, na które inteligencko-plutokratyczna "warszafka" przez lata mahała ręką. Wygrywała na tym polska demokracja (patrz: rekordowa frekwencja). Ale i przedsiębiorcom opłacało się produkować, bo wreszcie byli chętni na ich towary i usługi. Bezrobocie spadło do nienotowanych nigdy poziomów. A polska przestała wisieć na napływie przydatnych, ale humorzastych inwestycji zagranicznych. Zaś państwowe interwencje działały jak bufor. Chroniły gospodarstwa domowe przed szokiem. Co przekładało się na to, że cykl koniunkturalny łagodniał. Skąd PiS czerpał siłę i wigor Pod wieloma względami Polska z lat 2015-2023 zrealizowała więc to, o czym na Zachodzie (zwłaszcza po kryzysie roku 2008) tak wiele się mówiło i pisało. Ale właśnie TYLKO mówiło i pisało. W tym samym czasie u nas nad Wisłą ta zmiana... faktycznie zaszła. PiS w sposób niemający w zasadzie odpowiedników w innych krajach rozwiniętych dokonał autentycznej korekty modelu neoliberalnego kapitalizmu. Uczynił polski system ekonomiczny i społeczny bardziej równościowym. I z tego skrętu w kierunku równości czerpał swoją siłę i wigor. I teraz nie wiadomo, co gorsze. Czy to, że pierwszy szereg przywódców nowej polskiej władzy (Tusk, Hołownia, Kosiniak, Czarzasty) kompletnie się tym nie interesuje? Zajęty swoim "masterplanem" odsunięcia Kaczyńskiego od władzy w imię mitycznej "praworządności" czy "poprawy stosunków z Unią". Czy raczej gorsze jest jednak to, że zaraz za ich plecami do sterów gospodarczych rwą się ludzie tacy jak Leszczyna, Petru czy Hening-Kloska. Którzy PiSonomiki nie rozumieją. Więc uważają, że trzeba ją jak najszybciej zniszczyć. Rafał Woś Czytaj więcej felietonów Rafała Wosia Wszystko o wyborach w naszym raporcie specjalnym!