Żadnego projektu, żadnej wizji, poza zniszczeniem wszystkiego, co zrobiła transformacja ustrojowa po roku 1989, wyprowadzając Polaków ze społecznych i ekonomicznych ruin PRL-u. Zamiast własnej reformy emerytalnej (przechwytywanie przez działaczy partyjnych coraz większej części emerytalnych składek Polaków to nie jest żadna "reforma"), "Nie!" dla wszystkich prób (mniej lub bardziej udanych) naprawienia załamującego się coraz bardziej systemu emerytalnego w Polsce. CZYTAJ WIĘCEJ: Defilada. Taki będzie finał "mocarstwowości" Zamiast mniej i bardziej udanych wolnorynkowych reform szukających realnego właściciela dla państwowych molochów, "Nie!" - czyli oddanie jak największej liczby polskich firm pod kontrolę najbardziej niekompetentnych, najbardziej posłusznych działaczy partii rządzącej, albo w ręce ich krewnych czy politycznych klientów. Żeby wielomilionowe sumy z budżetów "upaństwowionych" (czyli upartyjnionych) przedsiębiorstw płynęły do kieszeni działaczy PiS albo zasilały media Rydzyka, Obajtka i braci Karnowskich. A w przypadku koalicji z Konfederacją, żeby część tego strumienia budżetowej kasy popłynęła do "prawicowych chłopców", żeby ich najpierw kupić, później szantażować. Zamiast własnego pomysłu na skuteczne selekcjonowanie imigrantów i ich integrację (płot nie jest takim pomysłem), "Nie!" dla unijnych projektów łączących relokację z gigantycznymi pieniędzmi na integrację oraz na zatrzymanie masowej dzikiej migracji przez Tunezję czy Turcję. I już poza referendum, w politycznej praktyce rządów Kaczyńskiego w ciągu ostatnich ośmiu lat, zamiast własnego pomysłu na sądy (bo hejterzy Ziobry w sądach powszechnych i neo-KRS czy trzeciorzędni oportuniści w trybunale Przyłębskiej to nie żadna reforma), niszczenie całego wysiłku włożonego po 1989 roku w odbudowanie w Polsce niezawisłych sądów, gdzie sędziowie nie czekaliby na telefon z KC PZPR czy z Nowogrodzkiej. Niszczenie wysiłku ludzi tak różnych - ideowo, genealogicznie - jak Adam Strzembosz, Andrzej Zoll, Marek Safjan, Andrzej Rzepliński... Jedni z nich byli konserwatystami, inni liberałami, ale wszyscy byli wybitnymi polskimi prawnikami z naprawdę najwyższej półki. Czego o Przyłębskiej, Piotrowiczu, Piebiaku... nie można powiedzieć. Zamiast własnego pomysłu na lokalne wspólnoty i efektywną lokalną demokrację, "Nie!" dla wszystkich samorządowych reform po roku 1989, dzięki którym Polacy dostali narzędzia, aby budować swoje lokalne "małe ojczyzny" i zarządzać nimi. CZYTAJ WIĘCEJ: Co się komu opłaca "Nie!" to wszystko, co Kaczyński zawsze miał do powiedzenia na temat państwa, polityki, Polaków. Nie ma lepszego podpisu i autoportretu politycznego nihilisty i improduktywa, niż te wymyślone przez niego referendalne pytania. Cztery razy negacja. Negacja skandowana z plakatów i telewizorów. Świadectwo absolutnej bezpłodności, całkowitej bezproduktywności, jak te "projekty reform" Zjednoczonej Prawicy, które były wyłącznie niszczeniem czyichś reform, przygotowanych i przeprowadzonych naprawdę przez rządy Mazowieckiego czy Buzka. A powrót Kaczyńskiego do narodowego socjalizmu epoki PRL, któremu towarzyszy złamanie polskiego prywatnego biznesu (przez osiem lat rządów PiS coraz większy podatkowy chaos i coraz mniejszy udział polskich inwestycji prywatnych w polskim PKB)? A nostalgia Kaczyńskiego za PRL-owską szkołą, która była paliwem zniszczenia przez niego reformy Handkego, zniszczenia gimnazjów, zabrania polskiej szkoły nauczycielom, rodzicom i władzom lokalnym, żeby oddać ją ponownie w ręce najbardziej ponurych kuratorów mianowanych z partyjnej centrali? A antyniemiecka i antyzachodnia "defilada tysiąclecia" niezdarnie kopiująca moczarowsko-gomułkowską "defiladę tysiąclecia" z 22 lipca 1966 roku? To wszystko za mało, aby Jarosław Kaczyński zapisał się w polskiej historii jako ktoś inny, niż kompletny improduktyw. Owszem, sprawczy... w niszczeniu. Jednak bez pomysłu na budowanie czegokolwiek. Maligna mieszająca w jego głowie kawałki portretów Piłsudskiego i Gomułki, z których powstaje jakieś potworne, groteskowe, źle ułożone puzzle tzw. Czwartej Rzeczypospolitej i jej Wodza? To nie jest twórczy geniusz. To jego przeciwieństwo. Absolutna jałowość. CZYTAJ WIĘCEJ: Opozycja potrzebuje cudu A jako wisienka na tym smętnym torcie ucieczka przed debatą z Donaldem Tuskiem. Wyburczana przez Kaczyńskiego odpowiedź na zadane mu przez dziennikarzy pytanie o debatę z Tuskiem: "z Weberem chętnie". Po jakiemu, gdzie? W bezpiecznej klatce Nowogrodzkiej? Pod strażą Mariusza Błaszczaka? To paradoks, ale Jarosław Kaczyński będący faktycznie alfą i omegą swojego politycznego obozu, jego jedynym sprawnym politycznym mózgiem; człowiek, który pozwolił tysiącom działaczy własnej partii bez żadnych ograniczeń żerować na polskim państwie, ten człowiek jest dziś największym obciążeniem kampanii Prawa i Sprawiedliwości. I faktycznie, trzeba go przed Tuskiem chować najgłębiej, jak to tylko możliwe. Tymczasem Tusk, mimo całego niesionego przez siebie betonowego sufitu, mimo tego, że w swojej zradykalizowanej strategii solisty przy pisaniu list wyborczych KO wybrał kontrolę zamiast skuteczności w zdobywaniu głosów - i tak w tej kampanii wyborczej daje swojej partii i całej opozycji więcej, niż im zabiera. Cezary Michalski