Przynajmniej jeden z tych pomysłów (800 plus wraz z przyległościami, czyli darami w czystej gotówce, które zostaną wypłacone tuż przed wyborami) pomógł jednak obronić status quo, czyli sondażowe poparcie dla PiS-u wyraźnie powyżej 30-procent, ale przede wszystkim wyraźnie powyżej poparcia PO. A jest to wynik, który da Kaczyńskiemu możliwość rządzenia z Konfederacją lub z jakąś wersją przedłużonej powyborczo "śmieciowej koalicji", za pomocą której Kaczyński stosunkowo wygodnie rządzi od paru lat. "Śmieciowej koalicji", czyli sporej grupy posłów kupowanych lub/i zastraszanych, wywodzących się z dowolnych formacji. Z kolei opozycji, przy dzisiejszym stanie sondaży i w ogóle, przy dzisiejszym stanie opozycyjnej sceny politycznej, do przejęcia władzy potrzebny jest cud. Nie mówię o cudach, jakie Kaczyński bez trudu kupuje na bazarku jasnogórskiego klasztoru (to nie ja bezczeszczę to miejsce swą plugawą mową, ale Kaczyński i Rydzyk robią to swymi uczynkami) za miecz z czasów Mieszka I wręczony ojcu dyrektorowi przez ministra aktywów państwowych Jacka Sasina (tym łatwiej, jeśli do miecza dołączona jest suma w okolicach pół miliarda złotych, przetransferowana w ciągu ośmiu lat do najrozmaitszych przedsięwzięć ojca Tadeusza Rydzyka z budżetów ministerstw i spółek skarbu państwa). Mówiąc o cudach, mam na myśli parę konkretnych i trudnych do spełnienia warunków, które muszą być spełnione, żeby opozycja mogła choćby pomarzyć o władzy. Te cuda/warunki mogą się wzajemnie wykluczać lub mogą występować komplementarnie. Pierwszy cud/warunek: jeszcze większy skandal związany z uwłaszczaniem się ludzi PiS na publicznych pieniądzach. Tak wielki, żeby rzeczywiście dotarł do jakiejś części twardego socjalnego elektoratu PiS i go zdemotywował. Cud uruchomiony przypadkiem, w wyniku samodzielnego działania niepisowskich mediów lub w konsekwencji trwających do ostatniego dnia sporów o kształt list wyborczych Zjednoczonej Prawicy. Cud mało prawdopodobny, gdyż twardy socjalny elektorat PiS, chroniony dodatkowo cienkim pancerzykiem wojny kulturowej ze "zdegenerowanymi elitami", widział już pod władzą PiS prawie wszystko i prawie wszystko PiS-owi wybaczył. Drugi cud/warunek: jedna lista opozycji, która w dodatku nie zdemotywuje wyborców różnych opozycyjnych nurtów, ale ich zmobilizuje. Cud mało prawdopodobny, bo wiele zła, jeśli chodzi o poziom wzajemnych ataków i wzajemnego odbierania sobie wiarygodności, już na opozycji przez ostatnie dwa lata uczyniono. Mówię o dwóch latach, bo tyle minęło od powrotu Donalda Tuska do polskiej polityki. Gdyby przed dwoma laty rozpoczęto budowanie koalicji, teraz byśmy ją mieli, wiarygodną, programowo dobrze opisaną, zmierzającą do wyborczego zwycięstwa. Odpowiedzialność za to, że tak się nie stało pozostaje zdecydowanie podzielona. Choć nie dowiecie się tego Państwo z niepisowskich mediów, szczególnie tych najbardziej zaangażowanych. Np. nie dowiecie się tego Państwo od ludzi, którzy wymyślili niedawną okładkę "Newsweeka", gdzie Hołownia i Kosiniak-Kamysz podpisani są po prostu jako "ukryta opcja PiS-owska". Ponieważ tę okładkę wymyśliła bańka, wręcz banieczka, niepotrafiąca złego słowa powiedzieć na lewicę, a gotowa zawsze do oburzania się na "konserwatystów", nie ma na tej okładce Zandberga (ani zresztą nikogo z lewicy), który przecież także nie ma ochoty na jedną listę, który nienawidzi "libków" bardziej niż PiS-u, i który w paru kluczowych głosowaniach podnoszących podatki czy niszczących procedury demokratyczne w Polsce potrafił głosować razem z PiS-em, nawet wbrew stanowisku całego klubu Lewicy. Panowie i Panie z dobrze-się-czującego-we-własnym-towarzystwie-klubu przedstawiają na tej okładce jako ukrytą opcję pisowską Hołownię (za którym także nie zawsze i nie w każdym jego wcieleniu przepadam, ale uważam go za postać dla opozycji dzisiaj konieczną) czy Kosiniaka-Kamysza (który jest dla opozycji zarówno pożyteczny, jak i dzisiaj konieczny), mimo że Hołownia i Kosiniak-Kamysz mogliby zapewnić opozycji głosy, które na Tuska (na samego tylko Tuska) nigdy się nie przeniosą, a które mogłyby zapewnić opozycji zwycięstwo. Trzeci cud/warunek: sondaże tak mocno płoszą wszystkich, którzy nie są Tuskiem, że idą do Tuska (pod dodatkowym warunkiem, że zabierają do niego ze sobą przytłaczającą większość swoich potencjalnych wyborców). Powstaje dzięki temu jedna lista opozycji, która po prostu jest listą Tuska. Jeśli taka lista wygrywa wybory, sam wysyłam do Sienkiewicza i Ostachowicza wielkie pudło czekoladek, którego zapewne nie otwierają, bo boją się otruć. Prawdopodobieństwo tego cudu też nie jest zbyt wielkie, gdyż ofensywa Kaczyńskiego przeciwko Tuskowi, która podnosiła poparcie dla Tuska i osłabiała inne nurty opozycji, jakoś ostatnio ugrzęzła. W konsekwencji poparcie dla Trzeciej Drogi wróciło nieco powyżej bariery 10 proc., poparcie dla Lewicy podniosło się nieco w kierunku 10 proc., i oba te ugrupowania, o ile poparcie dla któregoś z nich skokowo nie wzrośnie, raczej pomogą Kaczyńskiemu niż Tuskowi, o czym przesądzi magia D'Hondta. Pewnie takich cudów może być więcej, czytelnicy Interii bez trudu potrafią wskazać jeszcze jakiś tuzin. Problem w tym, że żaden z tych cudów nie da opozycji gwarancji odebrania władzy Kaczyńskiemu. Jednak tylko któryś z tych cudów (lub parę jednocześnie) da opozycji na to przynajmniej szansę. Na razie Kaczyński, fakt że wyboistą drogą, zmierza ku trzeciej kadencji, podczas której będzie rządził Polską najpierw wraz z Konfederacją, potem z jej kupowanymi lub/i zastraszanymi przez niego posłami, na sposób jeszcze bardziej dziwaczny i jeszcze bardziej dla Polski ryzykowny. Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!