Pytania referendalne, które właśnie wymyśla, będą propagandą jego partii uprawianą w dniu wyborów, w komisjach wyborczych, podczas zamienionej w fikcję "ciszy wyborczej", w pełnym słońcu absolutnego bezprawia. Defilada Mateusz Morawiecki wyzywa z kolei na przedwyborczą debatę Manfreda Webera po to, aby Kaczyński mógł uciec przed debatą z Donaldem Tuskiem. Okazuje się, że dla PiS lider europejskich chadeków jest podstawowym wrogiem, podczas gdy proputinowski Vox, czy Marine Le Pen pozostają sojusznikami. No i wreszcie nowym Wunderwaffe kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości (wobec niewypału "obrony papieża", imigrantów, komisji antytuskowej, a nawet 800 plus) ma się stać defilada w Warszawie, co do której PR-owcy partii rządzącej zastanawiają się tylko, czy nazywać ją największą defiladą po 1989 roku czy nową "defiladą tysiąclecia". Przypomnijmy, że poprzednia "defilada tysiąclecia" przeszła przez Warszawę 22 lipca 1966 i została zorganizowana przez Władysława Gomułkę, który także próbował wówczas przekonać Polaków, że rządzona przez partię komunistyczną PRL jest w pełni suwerenną (bo antyniemiecką) demokracją ludową. Ciekawe czy także tym razem jakaś grupa żołnierzy zostanie przez Błaszczaka przebrana za piastowskich wojów, którzy pokonali Niemców w bitwie pod Cedynią. Plan wielkich zbrojeń Z politycznym planem, jaki ma i jaki realizuje Jarosław Kaczyński - najbardziej prawdopodobny finał wielkich PiS-owskich zbrojeń jest taki, że koreańskie czołgi będą w niedalekiej przyszłości jeździły w jakimś północno-zachodnim skrzydle armii nowego Układu Warszawskiego vel Wspólnoty Suwerennych Demokracji (obok czołgów węgierskich), a F-16 będą latać w północno-zachodnim skrzydle moskiewskiego lotnictwa. Polski ślad tego sprzętu będzie taki, że Polacy przez parę następnych pokoleń będą musieli spłacać miliardy dolarów pożyczone przez Kaczyńskiego na wysoki procent, bo tego za nich Putin, Trump ani Marine Le Pen nie zrobią. Polska prawica będzie wówczas relatywnie zadowolona. Przynajmniej jej skrzydło fundamentalistyczno-plemienne, od Lisickiego, poprzez Ziemkiewicza, skończywszy na Ziobrze i konfederatach. "Parchów" (cyt. za Rafał Ziemkiewicz) w takim kraju nie będzie, podobnie jak Ukraińców czy innych LGBT-ów. "Gazeta Wyborcza" będzie wychodzić w formacie "Tygodnika Mazowsze", czyli wróci do źródeł. Jacek Dehnel będzie na faktycznej emigracji, a nie tylko na emigracji medialnej. Już widzę, jak wobec takiej wizji rozpromieniają się twarze tej części czytelników, których ukształtował alt-right, czyli alternatywna prawica zasilana przez pieniądze Putina i inteligencję jego trolli. Putin alt-rightowym narzędziem zdołał przemeblować nawet mózgi wyborców amerykańskiej Partii Republikańskiej, tak że dziś to oni w zdecydowanej większości chcieliby jak najszybciej oddać mu Ukrainę. Tym łatwiej poradzi sobie z polską tradycjonalistyczną prawicą, z którą Rosjanie umieją pracować już od XVIII wieku. Finał "mocarstwowości" Inni czytelnicy, ci z prawicy szczerze niepodległościowej, może posmutnieją na myśl, że różni niepodległościowi naiwniacy w rodzaju Jacka Czaputowicza (który dziś skarży się po mediach, że Zjednoczona Prawica zawiodła jego zaufanie w kwestii ukraińskiej, NATO-wskiej, unijnej i każdej innej), będą wówczas narzekać przez radio Londyn (o ile Farage ich stamtąd nie wygoni lub nie wyda Putinowi) lub przez Voice of America (o ile nie wygoni ich stamtąd lub nie wyda Trump). Taki będzie finał "mocarstwowości" na peryferiach słabnącego Zachodu (słabnącego, jeśli przegra wojnę wewnętrzną i zewnętrzną z antyliberalną prawicą, antyliberalną lewicą i Rosją), bez sojuszników, bez realnego mocarstwowego potencjału, który w historii Polski zagubił się bezpowrotnie gdzieś na przełomie XVI i XVII wieku. Natomiast z drogimi zabawkami defilującymi przez Warszawę na sposób znany we wszystkich stolicach tego regionu sprzed 1989 r., a nawet sprzed 1939 roku. Z zabawkami, które nadają się do defilady, bo dziurawej granicy na wschodzie ani Mariusz Błaszczak, ani Mariusz Kamiński załatać nimi jakoś nie potrafią. Rosyjska rakieta dolatuje pod Bydgoszcz, białoruskie (nawet nie rosyjskie) śmigłowce wlatują w polską przestrzeń powietrzną jak w masło, a przemycani przez mafię imigranci z Azji docierają przez Polskę do Niemiec, mimo płotu na granicy z Białorusią, przed którym rząd i partia lubią się fotografować namiętnie i w różnych militarnych koszulach. Podczas gdy dowodzący defiladowymi dywizjami Błaszczak potrafi jedynie blokować informacje o tych wtargnięciach (czasem przez parę tygodni, czasem tylko przez kilka godzin) i zwalać winę na generałów, oficerów, żołnierzy. Polska samotna na skraju Zachodu To swoją drogą zabawne, że premier Morawiecki mógł w ciągu paru dni odwołać ministra Niedzielskiego, podczas gdy ministra Błaszczaka czy komendanta Szymczyka (tego od granatnika i ginekologii) nie odwoła nigdy. Ale w końcu Błaszczak i Szymczyk to ludzie Jarosława Kaczyńskiego, czyli tego pana, obok którego Morawiecki siedzi na posiedzeniach rządu. Jaka jest alternatywa dla polityki, która czyni Polskę samotną na skraju Zachodu, osłaniając tę samotność przedwyborczą defiladą w stolicy? I broń, i sojusze. I Unia, i NATO. I Grupa Wyszehradzka (to co z niej zostało po przejęciu przez Putina Węgier i tuż przed bardzo niestety prawdopodobnym przejęciem przez niego Słowacji), i Trójkąt Weimarski. Inaczej skończymy jak zawsze, a defiladę z 2023 roku będziemy wspominać tak, jak nasi przodkowie wspominali defilady z 1938 czy 1939 roku. I z łezką w oku, i z wiadrem wśród ruin.