Populiści i skrajna prawica nie złożyli bowiem broni, a pogłębiające się kłopoty cywilizowanych demokracji mogą stać się gwałtowną trampoliną ponownego sukcesu nadwątlonych autokracji. Tak stało się właśnie w Holandii, gdzie w wyborach zwyciężyła antyimigrancka i antyeuropejska Partia Wolności, co wywołało szok liberalnych elit. Podobnego scenariusza nie można w przyszłości wykluczyć także w Polsce. CZYTAJ WIĘCEJ: Co będzie? Rzeczywiście na razie jest tak, że im bardziej Donald Tusk i jego ludzie pokazują, że rozliczenia będą realne, komisje śledcze zaczną działać, a w przejętych instytucjach zostaną przeprowadzone rewolucje personalne i programowe, tym bardziej z ludzi odchodzącej władzy wyparowuje pewność siebie i pycha. Siła polityczna PiS dla nikogo nie stanowi już oparcia, co budzi nerwowość pośród pracowników TVP, wśród pisowskich nominatów w neo-KRS, wszędzie tam, gdzie kariery wisiały na włosku partii. Każdego dnia pośród nowej większości politycznej rośnie więc pewność, że budowany latami przez Kaczyńskiego autokratyczny populizm odchodzi w niepamięć, a spacyfikowana liberalna demokracja odzyskuje wigor i znaczenie. Rośnie też iluzja, że wystarczy rozliczyć zło i przywrócić instytucjom pewną niezależność, a wszystko będzie po staremu, czyli miło, przyjemnie i spokojnie. Ta idylla ma swoją drugą, ciemną stronę. Podobnym optymizmem oddychała Ameryka po zwycięstwie Joe Bidena przed trzema laty. Wydawało się, że Donald Trump, król populizmu i zawołany pogromca umowy społecznej oraz symbolicznych reguł, który skompromitował się szturmem na Kapitol, zostanie znacząco osłabiony procesami sądowymi i nigdy nie odzyska przywódczego wigoru. Stało się inaczej. Dziś Trump nie tylko jest republikańskim faworytem w wyścigu do prezydentury, ale w sondażach, uwzględniających tzw. swing states, uzyskuje przewagę nad Bidenem. Pokazuje to, że potyczki sądowe byłego prezydenta nie osłabiły go, a być może nawet przyczyniły się do jego wzmocnienia. Tam, gdzie miało zaistnieć prawo i rozsądek, klasyczne ostoje demokracji, zaistniał strach, fascynacja bezczelnością i tęsknota za siłą. Według "The Economist" druga kadencja Trumpa byłaby największym zagrożeniem dla świata w 2024 roku, a jego zwycięstwo stałoby się prezentem dla Władimira Putina. CZYTAJ WIĘCEJ: Nowe ścieżki, stare śpiewki Według ulubionego uczonego liberalnych elit, prof. Timothy’ego Gartona Asha, w ciągu najbliższych sześciu miesięcy europejskie rządy muszą przekonać wyborców, że migracja jest pod kontrolą. W przeciwnym wypadku w wyborach do europarlamentu może dojść do przesunięcia Unii Europejskiej ku nieliberalnej prawicy. Ash, w tekście przywołanym przez "Gazetę Wyborczą", zwraca uwagę nie tylko na sukces skrajnych polityków w Holandii, ale bezpośrednio wiąże wzrost popularności takich samych sił w Niemczech czy Austrii z kryzysem migracyjnym. Jednocześnie zwraca uwagę, że partie głównego nurtu zaczęły opowiadać się za ostrzejszymi środkami kontroli nielegalnej imigracji, co nie osłabia atrakcyjności Europy jako celu wędrówki ludów, która tak naprawdę dopiero się rozpoczyna. Ash pisze jednak, że "zarządzanie migracją musi odbywać się w sposób bezpieczny, humanitarny i legalny, w przeciwnym razie Europa zdradzi samą siebie". Co to właściwie znaczy: zdradzi samą siebie? Europa, która kojarzyła się przede wszystkim z wolnością, otwartością na wielokulturowość, nieograniczoną tolerancją, postępem, odchodzi do lamusa w tym sensie, że traci adresatów takich idei także pośród dotychczasowych ich piewców. Oto paradoks. Dotychczas to skrajna prawica i populiści wzniecali ksenofobiczne lęki i na nich żerowali. Tymczasem te lęki, niekonieczne wzniecane, stają się codziennością elektoratów liberalnych, które czują się osierocone przez swoje partie. Ludzie, którym do prawicy daleko, zaczynają bać się przemocy, zewnętrznej obcości, zmieniającego się świata, islamu, putinowskiej destabilizacji, a jednocześnie czują się zagubieni pośród nieadekwatnych reakcji Zachodu. Zaczynają podejrzewać, że Unia Europejska, liberalni politycy, demokraci próbują rekompensować sobie własną bezradność wobec realnego kryzysu migracyjnego i zmieniającego się świata poprzez jeszcze większe dopieszczanie poprawności politycznej i nadmuchiwanie ideologicznych baloników dla pięknoduchów. CZYTAJ WIĘCEJ: Statek pijany Tusk zdaje się wyczuwać ten wiatr mentalnych zmian. Doprowadził do tego, że eurodeputowani jego partii głosowali w Parlamencie Europejskim przeciw zmianie unijnych traktatów, czym PiS na co dzień straszy swój elektorat, choć lęk ten ma już szersze oddziaływanie. Zbudowanie alternatywy dla skrajnej prawicy i populistów z pewnością nie będzie udziałem lewicy, która na razie, przynajmniej w Europie, fascynuje się zbrodniczym Hamasem, lecz powinno stać się nowym celem liberalnych demokratów. Takie zadanie wykracza jednak zarówno poza polskie piekiełko, jak i poza polski polityczny infantylizm. Przemysław Szubartowicz