Skrajnie prawicowa Partia Wolności (PVV) wygrała wybory w Holandii, wprowadzając do liczącego 150 miejsc parlamentu 37 deputowanych. PVV w tyle zostawiła koalicję kojarzonego w Polsce Fransa Timmermansa, byłego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, który już kilkanaście godzin później zaczął apelować i wzywać do obrony demokracji - choć i jego formacja ma teoretycznie szansę na zbudowanie koalicji, gdyby premierem nie został kontrowersyjny Geert Wilders. To jednak właśnie na niego, od 22 listopada, zwrócone są oczy całego świata, a lewicowe środowiska, w kraju i poza granicami, załamują ręce. Tuż po zwycięstwie antyislamskiej PVV, były lider Zielonych nie ukrywał, że wynikiem wyborów jest zszokowany. "Wygrała formacja, która wyklucza tak wiele ludzi" - komentował w mediach społecznościowych Jesse Klaver. Agencja ANP przywoływała też stanowisko przedstawiciela środowisk muzułmańskich w kraju, które zwycięstwem PVV są zaniepokojone. Radość wyraził z kolei premier Węgier Viktor Orban, który - jak donosi Reuters - jest dla Wildersa kimś na wzór idola. Holandia: Poprowadził partię PVV do zwycięstwa. Kim jest Geert Wilders? Geert Wilders ma 60 lat, od zawsze podkreśla swoje przywiązanie do Izraela, gdzie w młodości przez kilka lat mieszkał. Członkiem Tweede Kamer (niższa izba parlamentu) jest od 1998 roku. Początkowo reprezentował Partię Ludową (VVD). W 2006 roku zdecydował się założyć swoje ugrupowanie - właśnie Partię Wolności. Przez lata dał się poznać jako polityk niezwykle kontrowersyjny, a jego wypowiedzi i działania wielokrotnie odbijały się szerokim echem na arenie międzynarodowej. Wilders znany jest przede wszystkim jako działacz polityczny, który uwielbia wywoływać skandale i przyciągać uwagę. Wielokrotnie uderzał w wyznawców islamu, określając religię mianem "zacofanej". Postulował zamknięcie meczetów w Holandii i nawoływał do wprowadzenia zakazu sprzedaży Koranu. Czytaj również: Holandia: Geert Wilders oskarżony o podawanie "fałszywych informacji" Jawnie antyislamskie tezy miały taką siłę przebicia, że w krajach muzułmańskich wielokrotnie wywoływały gwałtowne protesty. Do jednego z kulminacyjnych wydarzeń doszło, gdy w 2008 roku Wilders stworzył antyislamski film "Fitna". Oburzenie było tak duże, że pakistańscy przywódcy religijni otwarcie wzywali do zabójstwa polityka, a Wielka Brytania nie wyraziła zgody na jego wjazd do kraju, kiedy chciał zaprezentować film na Wyspach. Od 2004 roku, kiedy islamski ekstremista zabił reżysera Theo van Gogha, a w pozostawionym liście zagroził też Wildersowi, polityk objęty jest całodobową ochroną. Komentatorzy zwracają uwagę, że przed przedterminowymi wyborami w 2023 roku przewodniczący PVV złagodził język. W tym kontekście przywoływane są dwa jego stanowiska. Wcześniej proponował np. stworzenie resortu do spraw deislamizacji kraju, a obecnie uważa, że zagadnienie to nie jest teraz głównym problemem w kraju. Wilders głośno krytykuje także Unię Europejską. Jest gorącym zwolennikiem wyjścia Holandii ze strefy euro i wspólnoty. Mówi o konieczności odzyskania kontroli nad granicami kraju, sprzeciwia się powiększaniu wspólnoty, domaga się zredukowania wpłat do budżetu UE i kwestionuje politykę klimatyczną, negując twierdzenia klimatologów. Po wybuchu wojny w Ukrainie apelował do władz, by nie przekazywać Kijowowi broni, a w maju bieżącego roku bojkotował wizytę Wołodymyra Zełenskiego w holenderskim parlamencie. 22 listopada, gdy PVV zwyciężyła, nie omieszkały odnotować tego rosyjskie media. W sieci pojawiło się też wiele zdjęć lidera partii w Dumie Państwowej. Niektóre wciąż znaleźć można na oficjalnym profilu polityka w serwisie X, gdzie pisał "Stop rusofobii, czas na 'Realpolitik', partnerstwo zamiast wrogości". Wyraziste poglądy i skandaliczne wypowiedzi sprawiły, że nazywany jest często "holenderskim Donaldem Trumpem". Porównanie jako trafne jawi się też z uwagi na fryzurę. Polityk od dziesięcioleci utlenia włosy i zaczesuje je w charakterystyczny sposób. Geert Wilders kontra Polacy. Stworzył kampanię nienawiści Choć na arenie międzynarodowej Wilders nie pozwalał o sobie zapomnieć, Polacy bliżej poznali go w 2012 roku - rodakom w Holandii od razu dał się we znaki. Dlaczego? To właśnie wtedy partia polityka powołała do życia specjalną stronę internetową, za pomocą której można było składać skargi na pracujących w Holandii pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej. Jak pisała w Biuletynie Migracyjnym z kwietnia 2012 roku Patrycja Matusz, PVV najbardziej negatywnie oceniała Polaków, a później obywateli Rumunii i Bułgarii. W zamyśle witryna miała umożliwiać przesyłanie anonimowych zgłoszeń, które dotyczyły np. "utraty pracy w wyniku zatrudnienia migrantów". Strona stała się popularna, a spływające skargi dotyczyły przede wszystkim Polaków. Z tego powodu nieoficjalnie nazywano ją "witryną reklamacyjną Polaków". Tym samym Wilders wywołał w Europie kolejny skandal, ale kontrowersyjnie zachowywały się też władze kraju, które nie potępiły działania partii PVV. Akcję potępił z kolei Parlament Europejski, który 13 marca 2012 roku przyjął w sprawie specjalną rezolucję. W dokumencie skrytykowano antyimigranckie i dyskryminacyjne działania formacji i wezwano do zaprzestania szkalowania zagranicznych pracowników zarobkowych. Argumentowano, że będący obywatelami UE Polacy czy przedstawiciele innych narodowości mają prawo do pracy w Holandii, korzystając przy tym ze swobody przemieszczania się. W wyniku nacisku dyplomatów rząd holenderski postanowił uruchomić stronę internetową, adres korespondencyjny i infolinię dla Polaków oraz innych migrantów zarobkowych. Utrzymywano jednak, że ruch ten nie ma związku z promowaną przez PVV witryną, ale jest "akcją wymierzoną w nielegalne praktyki na rynku pracy, wykorzystywanie migrantów zarobkowych i nieuczciwą konkurencję". W grudniu 2012 roku Geert Wilders przedstawił w tej sprawie raport. Bazując na danych z okrytej niesławą strony, przekazał, że wpłynęło 175 tysięcy zgłoszeń, z czego aż 40 tysięcy dotyczyło "złego zachowania" naszych rodaków. Obywatelom naszego kraju zarzucano pijaństwo, wandalizm, oskarżano ich o kradzieże, niepoprawne parkowanie lub hałasowanie. Zobacz też: Słowacja śle żądania Czechom. W odpowiedzi padły słowa o Polsce Raport trafić miał w ręce przedstawicieli rządu, ale nie spotkał się z akceptacją. W sprawie reagowała także polska ambasada w Hadze. Placówka w żaden sposób nie skomentowała wniosków zawartych w sprawozdaniu. Argumentowano bowiem, że badania z naukowego punktu widzenia są "całkowicie niewiarygodne". Mimo to niektóre media podchwyciły promowaną przez "holenderskiego Trumpa" narrację. "Pijany Polak zabiera waszą pracę" - to tytuł jednego z artykułów, który opublikowano wtedy na stronie telewizji PownNed. W rezultacie odnotowano wzrost liczby Polaków, którzy czuli się w Holandii dyskryminowani - informował o tym Holenderski Instytut Badań Społecznych. Najpierw Robert Fico, potem Javier Milei, teraz Geert Wilders. Niebezpieczny trend? Gdy Geert Wilders cieszył się z rewelacyjnego wyniku swojej partii, zdecydowanie mniej szampańskie nastroje miały panować wśród brukselskich urzędników. W czwartek holenderski dziennik "De Telegraaf" ocenił, że zwycięstwo antyunijnej i antyislamskiej, skrajnie prawicowej PVV to dla Komisji Europejskiej koszmar. Mimo że wyjście Holandii z UE wydaje się obecnie nierealnie, to dojście do władzy kolejnego eurosceptycznego ugrupowania ma "wywoływać w Brukseli dreszcze". Zwycięstwo PVV Wildersa do gustu nie przypadło też niektórym obywatelom Holandii. Ponad tysiąc osób wyraz swojemu niezadowoleniu dało w czwartek wieczorem na placu Dam w Amsterdamie, gdzie protestowało przeciwko skrajnie prawicowej partii. CNN zwycięstwo kontrowersyjnego polityka ocenia jako znak, że "Holandia nie radzi sobie z populizmem", a ABC News zwraca uwagę, że wygrana PVV następuje rok po zwycięstwie Georgii Meloni we Włoszech, która utworzyła w kraju najbardziej prawicowy rząd od czasów II Wojny Światowej. Politico pisze zaś o "twardogłowym" polityku i kolejnym akcie w sztuce pt. "Zmiana politycznego krajobrazu Europy". W ostatnim czasie do władzy doszło bowiem kilku kontrowersyjnych, głoszących niepokojące tezy polityków. W Hiszpanii socjaldemokratyczna PSOE Pedro Sancheza zdołała zawrzeć koalicję z kilkoma lokalnymi partiami. By zapewnić sobie większość, zgodziła się m.in. na ustawę o amnestii dla katalońskich separatystów, co wywołało w kraju falę protestów. W Słowacji 21 listopada wotum zaufania parlamentu uzyskał rząd eurosceptycznego Roberta Ficy, który wstrzymuje pomoc wojskową dla Ukrainy, a wcześniej głosił skrajnie antyukraińskie tezy. Z kolei w niedzielę w wyborach prezydenckich w Argentynie zwyciężył paradujący podczas wieców z piłą mechaniczną Javier Milei, który przedstawia się jako "rynkowy anarchista". Czytaj też: Argentyna wybrała nowego prezydenta. Polityczne trzęsienie ziemi Nic więc dziwnego, że w przestrzeni publicznej coraz częściej pojawiają się pytania dotyczące kursu, jaki obierze w najbliższym czasie Europa i świat. W tym kontekście kluczowe będzie to, kto stanie za sterami światowego mocarstwa - USA. W wyborach prezydenckich w 2024 roku zmierzą się ze sobą najprawdopodobniej Joe Biden i chcący wrócić do Białego Domu Donald Trump, który z polityką prowadzoną obecnie przez urzędującego prezydenta ma - delikatnie mówiąc - nie po drodze. Źródła: Reuters, CNN, Politico, ABC News, "De Telegraaf", ANP, Interia *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!