W ostatnim tygodniu doszło do brutalnej napaści na jednego z liderów Platformy Obywatelskiej Borysa Budkę, napaści na posłankę Martę Wcisło, politycznego uwięzienia posłanki Kingi Gajewskiej. Wszystko to dzieje się w kraju, w którym totalitarna władza nie waha się prześladować dzieci, a jej funkcjonariusze wykazują się sadyzmem, który ostatnio tu widziano w czasach działalności SS, NKWD i ukraińskich nacjonalistów. Nic dziwnego, że reżyserka, która ujawniła te bulwersujące fakty w swoim filmie, co prawda fabularnym, ale mówiącym "samą prawdę", musi podczas wizyt w Polsce korzystać z ochrony. Jej życiu zagraża totalitarna przemoc. CZYTAJ WIĘCEJ: Plując na Polskę, Zełenski pluje pod wiatr To w skrócie przekaz, który przez ostatni tydzień płynął z ust polityków opozycji i sprzyjających im publicystów. Surrealistyczna opowieść o Polsce jako państwie będącym mieszanką autorytarnego zamordyzmu w rodzaju Białorusi i ulicznej przemocy politycznej w rodzaju Ekwadoru miała przyświecać marszowi organizowanemu 1 października przez Donalda Tuska. Szczególnie, że o pierwotnym pretekście marszu i bohaterce sprzed kilku tygodni - pani Joannie, Platforma bardzo chciałaby już zapomnieć. Thriller za 3 grosze Problem w tym, że "pobicia polityków", o ile w ogóle do tych sytuacji doszło, okazują się jakimiś pożałowania godnymi szarpaninami sklepowymi, podczas których nikomu nic się nie stało. Poturbowany za to solidniej był poseł PiS Piotr Kaleta, którego samochodem miał potrącić 81-letni działacz KOD. Oczywiście on też (poseł Kaleta, nie działacz), wzorem Budki, winą obarczył lidera przeciwnej formacji. Niewątpliwie są to sytuacje godne pożałowania i ich sprawcy powinni znaleźć się w areszcie, ale niestety w sytuacji tak surrealistycznego napompowania emocji trzeba się z nimi liczyć. Politycy podgrzewający te emocje powinni pamiętać, że w wielkiej ojczyźnie demokracji za Oceanem ostatnie wybory prezydenckie kilka osób przypłaciło życiem. Miło by było, gdyby tak się nie zaczęło dziać u nas. CZYTAJ WIĘCEJ: Źli, brzydcy, Polacy - naród wyobrażony Tyle, że póki co - pomimo, że w Polsce doszło w ciągu ostatnich lat do dwóch skutecznych zamachów szaleńców na tle politycznym - mamy niezły poziom bezpieczeństwa. Jak na temperaturę sporu i rozgrzanie emocji faktycznej przemocy, takiej, gdzie idą w ruch pięści, w stylu dawnych kibiców, nie mieliśmy ostatnio wiele, bez względu czego PiS by nie opowiadał o "buntach Julek" sprzed dwóch lat, albo opozycja o rzekomej agresji elektoratu PiS i funkcjonariuszy państwa. Wygląda na to, że wciąż istnieje jakiś psychologiczny bezpiecznik przed brutalną fizyczną agresją. Może dlatego, że żyjemy w kraju, w którego historii stosowano jej tak dużo. Do tego dochodzi kwestia rzekomej przemocy państwowej. Zatrzymanie Kingi Gajewskiej, z którego próbowano rozkręcić aferę na miarę międzynarodową, okazało się doprowadzeniem do radiowozu po to, by posłankę wylegitymować. Niepotrzebnym i niezbyt dobrze świadczącym o rozpoznaniu politycznym funkcjonariuszy, ale też powiedzmy sobie szczerze, w Niemczech lub Holandii mogłoby skończyć się to dużo brutalniej. Po "zatrzymaniu" jej mąż i także polityk PO Arkadiusz Myrcha podkręcał atmosferę pełnymi niepokoju komunikatami rodzącymi skojarzenia ze stanem wojennym ("wciąż nie mam kontaktu z Kingą", "Kinga już w domu" itd.). Granica śmieszności Do tego dochodzi kwestia wierutnej awantury o film Agnieszki Holland, w której obie strony przekraczają same nieustannie granice, tyle, że nie zielone, a śmieszności. Mam niezwykle krytyczny stosunek do tego dzieła, a także nie mam najlepszego zdania o postawie, w tej konkretnej sprawie, licznych jego obrońców. Tłumaczenie, że film, w którym funkcjonariusze państwa polskiego zrzucają z ciężarówki ciężarną na druty kolczaste, opowiada "trudną prawdę" jest szczytem kabotyństwa. CZYTAJ WIĘCEJ: Kampania dla koneserów. Reszta ma dosyć Platforma ponoć nie chciała, by "Zielona granica" była rozpowszechniania jeszcze przed wyborami, ale mleko się rozlało. Temat podchwycili pisowscy politycy, z nadęciem włączyli się w niego minister Ziobro i prezes PiS, co mnie mniej zdziwiło i prezydent, co zdziwiło mnie bardziej, z bezsensowną wypowiedzią o "świniach w kinie". Cóż, trwa kampania. Platforma i środowisko filmowe odpowiedziało potężnym jękiem o prześladowaniach filmowców uzyskując globalny zasięg. Sama Agnieszka Holland ogłosiła - a jakże - że czuje się w Polsce zagrożona, a potem, że musi korzystać tu z ochrony. Tak tu sobie w tym marnym teatrzyku żyjemy. Nie wywołuj wilka Wszystkie te historie, włącznie z niechcianym dobrodziejstwem inwentarza jakim jest film Holland, miały zmotywować liderów PO do tego, by niedzielny marsz, który wciąż za bardzo nie ma hasła, miał być walką z "pisowską przemocą", ale zdaje się, że i ta koncepcja podupada. Problem w tym, że do tego ciężko przekonać nawet cześć przekonanych. Polska nie jest Ekwadorem, Borysa Budkę szarpał w sklepie - o ile to prawda - jakiś nawiedzeniec, przykre, ale się zdarza. Na Agnieszkę Holland nikt nie czyha, a największym prześladowaniem, które ją spotkało jest umieszczanie w kinach studyjnych przed jej filmem rządowego dementi, co jest średnim pomysłem, ale też daleko mu do cenzury. Nie zdziwiłbym się jednak jakbyśmy w najbliższy piątek, sobotę mieli jednak jeszcze do czynienia z jedną, dwiema opowieściami o jakiejś straszliwej przemocy, które po kilku dniach okaże się drobnym incydentem lub zmyśleniem. CZYTAJ WIĘCEJ: Sąd nad Szafarowiczem to zastraszanie studentów Mamy dookoła marny teatr przemocy, jej pluszowych ofiar, udawanego cierpiętnictwa. To patent na mobilizację elektoratu. Tyle, że z przemocą często tak jest, że stosujący ją uzasadniają to własnym poczuciem zagrożenia ze strony innych. I to jest spore ryzyko, ogień, z którym nasi politycy igrają. A tak naprawdę, jeśli zdarzy się nieszczęście, to nie wiadomo na kogo trafi, bo prawdziwe nieszczęścia i tragedie z reguły są efektem działania ludzi nieobliczalnych. Wiktor Świetlik *** Czytaj więcej: Wybory 2023. Cisza wyborcza - kiedy, jakie zasady, jakie kary Sprawdź okręgi wyborcze do Sejmu. Które województwo daje najwięcej mandatów? Praca przy wyborach. Za dzień można zarobić 800 zł. Wymagania są minimalne ***