Uczelniana komisja, która właśnie wzięła się za sądzenie prawicowego aktywisty Oskara Szafarowicza jemu samemu wielkiej krzywdy nie zrobi. Oskar Szafarowicz "umie w media" i w politykę też. Nawet jeśli zostanie wyrzucony z uczelni, czy zawieszony, to sprawę wykorzysta na swoją korzyść jak robi już teraz. Będzie ona jego paliwem wyborczym, politycznym, marketingowym. Domyślam się jednak, że dojdzie do jakiegoś rodzaju nierodzącej konsekwencji nagany. Tak by sądzące grono nie podpadło chcącym krwi i polującym na wszelkich odszczepieńców mediom Platformy, a z drugiej strony nie zapisało się jako ci, którzy relegują studentów za poglądy. Niestety, mleko się rozlało i w tej sprawie Przemysław Czarnek ma świętą rację interweniując, czy właściwie na razie deklarując chęć wyciągnięcia dłoni do Szafarowicza. Już samo sądzenie przez komisję uczelnianą, ale też przez chcące zaszczuć studenta na amen media, ma przecież wpływ mrożący na innych. Będziesz miał niepoprawne poglądy, nie będziesz jak większość lewicowy lub liberalny, to cię napiętnujemy i wykluczymy. Szafarowiczowi w to graj, ale na większość działa odwrotnie. To nie jest próba zastraszenia. To zastraszanie. Rzecz niebezpieczna, haniebna, która na uczelni nie powinna się dziać. Wolność słowa dla wybranych Gdy zaczynałem studia na tej samej uczelni co Szafarowicz, sam byłem przez pewien czas związany z ówczesną Ligą Republikańską. Odrzucaliśmy obecność postkomunistów w życiu publicznym, bo nie podobało nam się, że w kilka lat po formalnym upadku komunizmu powrócili do pełnej władzy. Krzysztof Kwiatkowski, dziś wicemarszałek Senatu z PO, krótko wcześniej trafił do aresztu po przepychance z policją. Był działaczem bardzo radykalnej w tych sprawach Federacji Młodzieży Walczącej. Na Uniwersytecie Warszawskim, dziś tak głośno robiącym porządek z "rozpolitykowaną młodzieżą", spotykaliśmy radykalnych lewicowców z PPS Ikonowicza - głoszących hasła bliskie komunizmowi, radykalnego wówczas Adriana Zandberga, odrealnionych trockistów, nacjonalistów powiązanych z faszyzującym NOP, gdzie swoje pierwsze polityczne kroki stawiał znany dziś polityk Michał Kamiński, antyeuropejskich Wszechpolaków Romana Giertycha. Kłócono się. Czasem przepychano, obrzucano wzajemne demonstracje jajkami, czasem razem szło się do knajpy, ale nikomu z uczelni nie przyszło do głowy, by kogoś stawiać przed komisjami uczelnianymi! Szafarowicz ma wyraziste poglądy w pełni mieszczące się w granicach prawa. Nie jest rasistą, nie promuje komunizmu i faszyzmu, nie obraża uczuć religijnych. Ostro krytykuje Donalda Tuska, ale póki co jest to jeszcze prawnie dozwolone. Niepotrzebnie - moim zdaniem - wypowiadał się w sprawie tragedii dziecka jednej z posłanek, bo w takich sprawach najlepiej w ogóle się nie wypowiadać, jeśli nie można pomóc. Ale i w tej sprawie, obie strony wykorzystywały temat politycznie, a to nie Szafarowicz odpowiadał za leżące u podstaw wszystkiego dopuszczenie krzywdziciela do młodego człowieka. Jeśli chodzi o samo wykorzystywanie ludzkiego cierpienia i dramatu dla kampanii politycznej lub zwykłej beki? Mistrzami są choćby Maciej Stuhr, Kuba Wojewódzki, Donald Tusk. Pierwszych dwóch ma od lat świetny polew z "Tu-polewa", z 96 ofiar i ich cierpiących rodzin, a ostatni regularnie jakąś głośną śmierć zamienia w oręż polityczny, robiąc ze zmarłych ofiary PiS. Sądzę, że nie jest to lepsze niż faktycznie niepotrzebne dywagacje Szafarowicza. Tak wygląda dzisiejsze życie publiczne, a i społeczne za nim. Jest pozbawione wrażliwości i pełne moralizatorstwa. Władze uczelni zresztą wpisały się w to świetnie. Sąd - czyli uczelniana komisja dyscyplinarna - nad Szafarowiczem to zwykła polityka lub efekt konformizmu i strachu uczelnianych gremiów przed politykami i mediami. Polityczny grafik Ta sprawa jest głośna, ale nie jest jedyna i niestety podziały, a także wykluczanie dotyczą także prywatnego szkolnictwa. Znam historię debat ciała decydującego o obsadzie kierunków na jednej z większych prywatnych uczelni. W pewnym momencie okazało się, że "z grafika wypadł" nauczyciel od lat tam uczący i publicznie deklarujący konserwatywne poglądy. Po burzliwych obradach ciał uczelnianych jednak stwierdzono, że będzie on prowadził zajęcia, bo uczelnia musi "dbać o pluralizm". Czyli pozostawić sobie dwóch "prawicowców" na dziesiątki "lewicowów", by pokazać swoim klientom, że reprezentuje szerokie spektrum. Oczywiście, nie wykluczam, że na niektórych uczelniach jest odwrotnie. Nie zmienia to faktu, że jest to zjawisko fatalne, bo prowadzące do tworzenia dwóch państw nawet na poziomie uczelnianym. Dobrze, że Przemysław Czarnek zainteresował się, a mam nadzieję, że ostrzej zainterweniuje, sprawą komisji dyscyplinarnej, czyli jakiegoś surrealistycznego sądu politycznej poprawności na Uniwersytecie Warszawskim. Pozostaje pytanie, czy zrobiłby tak w przypadku studenta o poglądach lewicowych podobnie prześladowanego na przykład na uniwersytecie katolickim? Mam poważne wątpliwości i to także pokazuje, że zaczynamy budować państwo dwóch plemion już od poziomu edukacji.