Polacy byli, są i będą różni, bo są dużą złożoną społecznością. W czasie wojny zdarzali się szmalcownicy i sprawiedliwi. Policzyć ich dziś nie sposób i określić, których było więcej, co powoduje karczemne spory. Podobnie jak trudno określić, ilu jest ludzi przyzwoitych, na przykład dbających o bliskich i akceptujących ludzi o innych poglądach czy narodowości, a ilu tych wykolejonych czy przesiąkniętych nienawiścią. CZYTAJ WIĘCEJ: Może w Polsce należałoby ufundować Narodowy Instytut Psychoterapii Celebrytów? Ale i bez skomplikowanych badań łatwo zauważyć, że jeśli chodzi o rozmaite społeczne patologie, to w dużym stopniu dotknięte nimi zawsze były środowiska artystyczne. Jest to można powiedzieć - specyfika branży od lat wynikająca ze stylu życia, formy pracy. Jeśli chodzi o tolerancję i akceptację innych, to chyba najgorzej jest z politykami i niestety - dziennikarzami. Pokażcie mi polską wieś, gdzie wyprawia się wesela, przed którymi panna młoda pracowicie wycina z papieru gwiazdki, by potem ślicznie przyozdobić salę w napisy o j... przeciwników politycznych? Tymczasem w tej czy innej formie to warszawska codzienność, szczególnie medialna. To zresztą dość normalne, że uczestnicy debaty publicznej najostrzej ją przeżywają, i że żyjące szybko wielkomiejskie elity najbardziej podatne są na niebezpieczeństwa takiego życia. Gorzej, jeśli te elity, coraz bardziej gremialnie okazują społeczeństwu pogardę budując wyobrażony świat degeneracji, zacofania, fobii i ksenofobii, który ma prezentować polska prowincja. To z niej zazwyczaj wywodzą się przecież negatywni bohaterowie opowieści, której częścią jest "Zielona granica" (co do tego zwiastun filmu nie pozostawia raczej wątpliwości). Strażnicy graniczni, policjanci, żołnierze obrony terytorialnej - ludzie, którzy zostali opętani przez zło, które w kółko odmieniane jest w rozlicznych wywiadach przez Agnieszkę Holland. Auta po Niemcach Polski patriotyzm według aktorskiej rodziny Stuhrów to złość, puszenie się, nienawiść i kompleksy. Noblistka Olga Tokarczuk uważa, że większość społeczeństwa to potomkowie okrutnych kolonizatorów w dodatku niedorośli do tego, by czytać jej książki. Wpływowa filozof Magdalena Środa nieustannie opisuje świat zabobonu, kruchty i kościołów będących ogniskiem nietolerancji, przemocy rodzinnej, nawet zbrodni. Zdolna reżyser Agnieszka Holland przy okazji promocji swojego filmu snuje nieustanne porównania społeczeństwa do wspomnianych, wojennych szmalcowników. Andrzej Stasiuk, kiedyś ciekawy pisarz, mówi o zakompleksionym społeczeństwie gardzącym Rosjanami, za to z sentymentem wspominającym Niemców, którzy wprowadzali na wsi porządek, a dziś mającym kompleksy wobec sąsiadów, bo jeździ samochodami po nich. CZYTAJ WIĘCEJ: Zamiast Kijowa Putin podbił Watykan? Nie negując nawet tej ostatniej historii, przecież jednostkowe doświadczenia bywają różne, ci ludzie nie znają Polski. Jeżdżąc po niej nie rozmawiają z każdym, co najwyżej z aktywistami przedstawiającymi swe ideologiczne projekcje. Druga możliwość jest taka, że tę Polskę poznają, ale są tak zacietrzewieni, że wybierają tylko patologię, tak jak ukrainożercy regularnie zwracają uwagę na jakiegoś jednego przestępcę lub awanturnika w półtoramilionowej masie. Trzecia możliwość, to świadome kłamstwo obliczone na efekt polityczny, rzecz dziś powszechnie niestety akceptowana. Kto tu ma fobię? Jeśli zdarza się Państwu czytać ten tekst będąc w swoich domach, na wsi, małych miasteczkach, ale też miejskich blokowiskach, to proponuję ćwiczenie. Zastanówcie się teraz przez chwilę, czy opis Polski autorstwa naszych celebrytów jest prawdziwy. Czy jesteście przesiąkniętymi żółcią tępakami, zombies, prymitywami rodem z amerykańskich horrorów klasy B, czyhającymi na przybyszów z miasta albo jakichkolwiek "innych", by ich prześladować. Czy tacy są wasi sąsiedzi? Polska szybko się rozwija, także społecznie. Chłopofobi nie zauważają, że gospodarstwa pozamieniały się w małe i średnie przedsiębiorstwa, a rolnicy mają dziś więcej z klasy średniej niż ich krewni pracujący w korporacjach. Mają pewniejszą sytuację związaną z dziedziczną własnością, co wedle klasycznych definicji konstytuuje tę grupę społeczną. Są także coraz lepiej wykształceni, a internet zniósł kulturowe odcięcie prowincji. Równocześnie elity stanęły. Szczególnie ta ich część, która mieni się liberalną, a w gruncie rzeczy ma często postkomunistyczny, nierzadko stalinowski rodowód. Gotuje się w swoim własnym sosie, wzajemnie nakręca, tępi nieprawomyślnych we własnych szeregach, wymusza posłuch. Nad ciekawość świata i dialogu przedkłada projekcję swoich zbiorowych fobii. CZYTAJ WIĘCEJ: Sąd nad Szafarowiczem to zastraszanie studentów Czy to jest uleczalne? Może w Polsce należałoby ufundować Narodowy Instytut Psychoterapii Celebrytów? To raczej niemożliwe, bo pacjent musi zgodzić się na terapię. Ale ma to też coraz mniejsze znaczenie, bo - i to jest największy ból - telewizyjni, koncertowi i kinowi przewodnicy dusz, mają coraz mniejszy wpływ na społeczeństwo. Nawet jak wszyscy mówią zawsze jednym głosem. A może szczególnie wtedy? Wiktor Świetlik