Wybory europejskie miały być wielkim odbiciem dla Lewicy po niezbyt udanych wyborach parlamentarnych i fatalnych wyborach samorządowych. W rzeczywistości okazały się wiadrem lodowatej wody wylanym na całą formację i, wiele na to wskazuje, początkiem wewnątrzpartyjnych rozliczeń. - Musimy w najbliższych tygodniach usiąść i poważnie porozmawiać o tym, co dalej. Co zrobiliśmy dobrze, co zrobiliśmy źle, czego zabrakło. Dlaczego uzyskaliśmy takie wyniki, a nie inne w tym trójskoku wyborczym - mówi Interii osoba z rządu. Po chwili zastanowienia dodaje: - Mam nadzieję, że moi koledzy i koleżanki nie będą tych rozmów prowadzić ze sobą poprzez media, tylko zrobimy to za zamkniętymi drzwiami. O to ostatnie może być jednak bardzo trudno, bo emocje w lewicowej koalicji buzują coraz mocniej. Co więcej, przez najbliższy rok, czyli do wyborów prezydenckich, nie trzeba robić dobrej miny do złej gry i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Bo nie jest i po wyniku wyborów europejskich jest to już jasne dla wszystkich w Lewicy. Wybory do Parlamentu Europejskiego 2024. Konfederacja solą w oku Lewicy Oliwy do ognia dolewa to, że trzecią siłą w wyborach europejskich została Konfederacja, czyli polityczny wróg numer jeden Lewicy. Formacja, z którą Lewica nieustannie wojuje i stara się zwalczać, począwszy od zeszłorocznej kampanii parlamentarnej. Formacja Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena uzyskała 11,9 proc. głosów, czyli niemal dwukrotnie więcej od Lewicy. - Ten wynik jest bardzo niebezpieczny. Co więcej, na Konfederację głosują przede wszystkim młodzi ludzie, nasz kluczowy elektorat. To dla nas brutalna lekcja, musimy się zastanowić, co robimy nie tak - komentuje wynik jedna z liderek Lewicy. Minorowe nastroje najlepiej oddaje atmosfera na wieczorze wyborczym. Wyniki exit poll były znane już od 20:30, więc liderzy i liderki Lewicy mieli czas, żeby przygotować się na ich ogłoszenie, oficjalne oświadczenia i rozmowę z mediami. Jednak do tych ostatnich chętnych brakowało. Ciężar tłumaczenia się z "sukcesu" wzięli na siebie Robert Biedroń (współprzewodniczący Nowej Lewicy i jedyny pewny na 100 proc. mandatu w parlamencie polityk Lewicy) oraz Katarzyna Kotula (szefowa sztabu wyborczego). Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Lewica szuka pozytywów Ich przemówienia były jednak krótkie i zdawkowe. Całość trwała raptem kilka minut, po czym politycy i polityczki Lewicy gremialnie ruszyli do wyjść, bo nie chcieli tłumaczyć się z porażki, która stawia to ugrupowanie w bardzo kłopotliwym położeniu. - Według sondaży Lewica będzie w PE drugą siłą polityczną, która wyznaczać będzie, razem z naszymi przyjaciółmi z innych grup politycznych, kierunki europejskie na najbliższe lata. Dla nas ludzi Lewicy to ważny moment - Biedroń na siłę próbował doszukać się jakichś pozytywów tego wieczora. Nastroje wśród jego kolegów i koleżanek były jednak zupełnie inne. - No, miało być odbicie, a jest obicie. Tkwimy na tym samym, marnym poziomie - irytuje się polityk ze ścisłych władz Nowej Lewicy. - I jeszcze ta Konfederacja... - przewraca oczami. Na pytanie o konieczność poważnych rozmów i wyciągnięcia wniosków wzrusza ramionami. - Niech pan napisze, że liderzy Lewicy rozmawiają - uśmiecha się autoironicznie. Autoironia mogłaby być zresztą motywem przewodnim trwającego może z 30 minut wieczoru wyborczego Lewicy. Po ogłoszeniu wyników zagadnął mnie jeden z liderów Lewicy. - Dobry wieczór! - Na pewno taki dobry? - odpowiedziałem. - Dobry, dobry. Nie pada, nie jest już też jakoś gorąco. Mogłoby być znacznie gorzej - dorzuciła jedna z posłanek Lewicy. W innej z sytuacyjnych scenek, których w sztabie Lewicy było sporo, jedna z działaczek żegnała wpływową polityczkę Lewicy. - No, to zdrowia, kochana. Przede wszystkim zdrowia! - rzuciła, obejmując rozmówczynię. - Tak, zdrowie jest najważniejsze - odpowiedziała przygaszonym głosem polityczka. Tego rodzaju polityczne "obrazki" można by mnożyć, ale dobrze pokazują, że w Lewicy po tych wyborach nikt nie ma już specjalnie siły robić dobrej miny do złej gry. Celem minimum ugrupowania na wybory europejskie było utrzymanie stanu posiadania z 2019 roku, a więc pięć mandatów. Wyniki exit poll pokazują, że pewny swojego mandatu może być jedynie Robert Biedroń, który otwierał warszawską listę Lewicy. Duże szanse mają też Krzysztof Śmiszek (wiceminister sprawiedliwości i "jedynka" Lewicy na Dolnym Śląsku) oraz Marek Belka (były premier i lider listy w województwie łódzkim). - Trzy mandaty to katastrofa - podsumowuje jeden z działaczy Lewicy. - Zresztą zobaczymy, dokąd oni pójdą w Parlamencie Europejskim. Nikt nie chce trzymać z przegranymi - dorzuca zrezygnowany. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!