Zgorzelski: Nie ma dla nas zaklętych rewirów
"Jednoznacznie wykluczamy koalicję w sejmikach wojewódzkich z PiS po wyborach".

Z Piotrem Zgorzelskim, posłem, sekretarzem PSL i szefem sztabu wyborczego ludowców na wybory samorządowe, rozmawiają Aleksandra Gieracka i Krystyna Opozda.Aleksandra Gieracka, Krystyna Opozda: PSL walczy o przetrwanie. Wynik w wyborach samorządowych zdecyduje o waszym "być albo nie być" na scenie politycznej?
Piotr Zgorzelski: - Nie walczymy o przetrwanie, lecz o jak najlepszy wynik, najpierw w wyborach samorządowych, a potem parlamentarnych. Jesteśmy jedyną partią, która ma tak kompleksowy, pozytywny program dla każdego z regionów. A przed nami wybory, które stanowią koronną dyscyplinę Polskiego Stronnictwa Ludowego. Zawsze w wyborach samorządowych stawialiśmy na ludzi, którzy są najbliżej tysięcy Małych Ojczyzn, często zapomnianych i nieznanych w Warszawie. I ludzie to widzą, doceniają.
PiS zrobi wszystko, by zmieść ludowców z polskich wsi.
- Przede wszystkim nie dzielmy Polski na wieś i na miasto. Jesteśmy jednym krajem, chociaż z różnymi potrzebami. I to właśnie PSL pokazuje w swoim programie. A PiS zamiast programu mówi, co było 10 lat temu. Ich pomysły zmiotły jednego nieudolnego ministra rolnictwa, kolejny zaliczył już pierwsze wpadki. Nowe podatki, podwyżki cen benzyny, problemy po nawałnicy w Borach Tucholskich, brak pomocy i nieudolność przedstawicieli rządu. To się kumuluje! Nawet "500 plus" traci swą magiczną moc, bo powoduje podwyżki cen. Mimo to, my je utrzymamy. PiS zamknął się też na rynki wschodnie. Te zjawiska doprowadziły do zmiany nastrojów na wsi.
Liczycie na to, że problemy PiS-u na wsi staną się paliwem wyborczym dla PSL?
- Jeszcze raz podkreślę, że mamy swój program i bardzo dobry plan na przyszłość Polski. Zamiast ciągłego wracania do przeszłości mówimy o tym, jaki kraj oddamy naszym wnukom i dzieciom. I to procentuje. Z kwietniowego sondażu IBRiS dla "SE" wynika, że partią, która najlepiej zabezpiecza interesy wsi jest PSL. To przełomowy moment.
PiS zrobiło ruch wyprzedzający i przed wyborami wymieniło źle ocenianego ministra Krzysztofa Jurgiela na Jana Krzysztofa Ardanowskiego.
- Zmiana na stanowisku ministra rolnictwa, i dla PiS, i dla polskiej wsi, jest korzystna. Może politycznie dla PSL-u nie ma korzyści, ale tym się różnimy od innych partii, że popieramy dobre pomysły i działania. Dajemy swoje pomysły i wskazujemy, gdy ktoś popełnia błąd. A błędy są.
PiS przedstawiło też swój "Plan dla wsi", który ma być wdrażany tuż po wakacjach, w środku kampanii wyborczej. To również PSL nie pomoże.
- Większość z tych obietnic i planów okazała się pięknymi prezentacjami w Power Poincie, za którymi nic nie idzie. "Piątka Morawieckiego" to rzewna historyjka obrazkowa, która nie miała żadnego ciągu dalszego. Działań brak, tak jak w przypadku suszy. Ministra stać jedynie na połajanki wobec samorządowców. Pieniędzy przeznaczono za mało, wypłat nie widać.
Dzisiaj PSL jest jedyną prawdziwą partią chadecką, konserwatywną, która ma ambicje być partią ogólnonarodową.
Premier Morawiecki i politycy PiS za obecny stan rolnictwa obwiniają PSL.
- Mówienie o przeszłości nie polepszy nikomu przyszłości. Przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku PiS obiecywał, że jak dojdzie do władzy, to natychmiast podwoją dopłaty bezpośrednie dla rolników. Twierdzili, że my wywalczyliśmy za mało. A teraz? PiS siedzi w oślej ławce w UE, a dopłaty mogą ulec znacznemu zmniejszeniu. W najgorszym wypadku grozi nam Polexit i zostawienie rolników na lodzie. PiS oszukał, wykorzystał i pozostawił polską wieś z narastającymi problemami. A PSL to od samego początku partia pozytywistyczna. Dzisiaj z nowym prezesem, nowe PSL pracuje wraz ze sztabem ekspertów oraz praktyków, którzy tworzą rozwiązania dla całej społeczności.
Jaką partią chce być teraz PSL?
- Dzisiaj PSL jest jedyną prawdziwą partią chadecką, konserwatywną, która ma ambicje być partią ogólnonarodową. Ten kierunek podejmował już Waldemar Pawlak, obejmując tekę ministra gospodarki. Chciał otworzyć się na inne środowiska jak chociażby przedsiębiorców i pokazać, że PSL to nie tylko wieś.
Waldemar Pawlak poniósł porażkę. Władysław Kosiniak-Kamysz jest skuteczniejszy?
- Władysław Kosiniak-Kamysz urzeczywistnia jedną z najlepszych cech, które ma w swoim DNA PSL. To budowanie i porozumienie, zamiast niszczenia. Nic więc dziwnego, że ma najwyższe oceny zaufania społecznego jako lider partii. Zaczynamy też komunikację naszego programu wyborczego i nowej strategii dla Polski. Ludzie mają dość wysokiej temperatury sporu politycznego, nie chcą konfliktów międzynarodowych. Władysław Kosiniak-Kamysz i wiele osób wokół niego to młodzi politycy nowej generacji, którzy widzą, że walka i dzielenie społeczeństwa to przegrana dla Polski.

PSL ma poparcie na granicy progu wyborczego. Zmiana wizerunku w takich okolicznościach i na chwilę przed wyborami, to spore ryzyko.
- Dbamy o naszą bazę, główny elektorat, jednak on się kurczy, bo struktura wsi się zmieniła i rolników jest coraz mniej. Chcemy nadążać za tymi zmianami. PSL to szansa dla tych wszystkich, którzy mieszkają na wsi i w mniejszych miejscowościach. Przy dzisiejszych zdobyczach techniki i telekomunikacji powinni mieć takie same możliwości ochrony zdrowia, pracy i dostępu do kultury jakie dają duże miasta. Ludzie chętnie teraz wracają na wieś, a do pracy w mieście dojeżdżają. To też jest nasza grupa docelowa. Tu otwiera się przestrzeń dla "partii dobrego życia".
Co macie im do zaoferowania?
- Przede wszystkim zakończenie sporów politycznych i skupienie się na budowaniu dobrej przyszłości dla naszych dzieci i wnuków. Ofertę dedykowaną mieszkańcom wsi i małych miejscowości budujemy we współpracy z naszymi samorządowcami, blisko ludzi. Jesteśmy zdecydowanie przeciwni centralizacji, bo z Warszawy problemów i potrzeb małych gmin nie widać. Mamy też kolejną, bardzo liczną grupę docelową - seniorów. Im dedykujemy nasz sztandarowy punkt programu wyborczego, czyli "Emeryturę bez podatku".
To ma być takie wasze "500 plus"?
- Seniorzy ciężko pracowali na swoje emerytury. Budowali Polskę tak, jak pozwalał na to system. Trzeba im za to podziękować, a nie łupić podatkami i podwyżkami. Nasz projekt został odrzucony w pierwszym czytaniu przez PiS. Ale zawiązaliśmy komitet obywatelski i zbieramy podpisy. Mamy ich już ponad 40 tys. Nie przystąpimy do żadnej koalicji rządowej, jeżeli ten projekt nie zostanie zrealizowany.
Z kolei dla absolwentów szkół zawodowych, ponadgimnazjalnych i uczelni wyższych proponujecie program "Praca dla Młodych". Każdy z nich miałby dostać dwuletnią gwarancję zatrudnienia w miejscu, które sam wskaże. Jak zamierzacie tego dokonać?
- To nie jest trudne. Gdybym był pracodawcą i przyszedłby do mnie absolwent i powiedział: "chcę u pana pracować, bo to jest moja wymarzona firma", a jeszcze przez dwa lata będzie mu za to płaciło państwo, to nie wiem, który pracodawca by nie zaryzykował.
Jakie są koszty wprowadzenia takiego programu?
- Opieramy się na programie już realizowanym. Obecnie niskie bezrobocie pokazuje, że program ma sens. W 2015 r. założyliśmy wsparcie 100 tys. młodych ludzi przez okres 3 lat co miało kosztować 2,7 mld zł. Koszt programu "Praca dla młodych" to byłoby 1,1 mld złotych. Jestem pewien, że to są świetnie zainwestowane pieniądze.
Wielkie koszty może też generować wasza propozycja skierowana do rodziców. Przez dwa lata po urlopie rodzicielskim mogliby pracować na pół etatu i przez ten czas dostawaliby 1000 zł miesięcznie dodatku do pensji.
- Wierzymy, że lepszy kontakt rodzica z dzieckiem to lepsza przyszłość dla całej rodziny. Te więzi w wielu domach zostały przecięte przez nadmiar obowiązków zawodowych. Uważamy, że to właściwa inwestycja.
Ile to będzie kosztowało?
- Przy założeniu, że zdecydowałaby się na udział w programie co druga rodzina - rocznie potrzebowalibyśmy na ten program ok. 5 mld zł.
Łącznie wszystkie propozycje pochłoną wielkie środki. Licytujecie się z PiS-em na to, kto da więcej.
- Różnica pomiędzy nami polega na tym, że my pokazujemy realne korzyści dla całego społeczeństwa. Nasz prezes był ministrem polityki społecznej i wprowadził wiele pozytywnych zmian dla rodzin: wydłużenie do roku urlopu macierzyńskiego, "kosiniakowe" czy Karta Dużej Rodziny. Jako jedyna partia opozycyjna poparliśmy "500 plus".
Nie przystąpimy do żadnej koalicji rządowej, jeżeli projekt "Emerytura bez podatku" nie zostanie zrealizowany.
Czego PSL spodziewa się po PiS w kampanii samorządowej?
- Spodziewamy się brutalnej i oszczerczej kampanii, bazującej na kłamstwach i pomówieniach.
Jaka będzie odpowiedź?
- Argumenty merytoryczne i kampania pozytywna. Mamy spójny program centralny, a także komponenty regionalne dedykowane mieszkańcom województw, powiatów i gmin. U wyborców wajcha przesuwa się na punkt "racjonalność". Emocje nie są najważniejsze, bo samorząd to władza pierwszego kontaktu. Obywatel, głosując na wójta czy burmistrza, nie interesuje się tak bardzo, z której on jest partii. Na pewno pojawi się pomysł "WKK w trasie". Prezes Władysław Kosiniak-Kamysz będzie w Warszawie tylko zmieniał garnitury, resztę czasu będzie jeździł po Polsce i wspierał naszych kandydatów.
W 2014 roku PSL zdobyło ponad 20 proc. głosów w wyborach do sejmików. Na jaki wynik liczycie teraz?
- Satysfakcjonuje nas każdy dwucyfrowy wynik. Obstawiam 15 procent plus.
Kandydat na prezydenta Warszawy Jakub Stefaniak też obiera sobie tak optymistyczny cel?
- Nie ma dla nas zaklętych rewirów. Młody, dobrze wykształcony, lubiany przez Warszawiaków kandydat to nasza odpowiedź na konflikt, który proponują inni. W poprzednich wyborach niewiele brakowało, a mielibyśmy kandydatów do sejmików z całej Warszawy.
W poprzednich wyborach wyniki kandydatów PSL na prezydenta Warszawy były katastrofalne. W 2010 r. wasza kandydatka zdobyła pół procenta głosów.
- Uczymy się, wyciągamy wnioski i mamy doskonałą ofertę dla Warszawy. Naszym celem nie jest walka polityczna ale pozytywna zmiana i pokazanie mieszkańcom Warszawy, że można żyć w pięknym mieście, przyjaznym dla kierowców, z dobrymi szansami rozwoju dla dzieci. Myślę, że Jakub ma już program prawie dopięty. Jego wynik może być miłą niespodzianką.
To będzie test nowej strategii PSL-u?
- To będzie swoiste "sprawdzam". Tradycją rzeczników PSL jest to, że zostają prezydentami miast. W Ciechanowie rządzi Krzysztof Kosiński, który wdrożył wiele nowoczesnych rozwiązań. Jakub może tą drogą spokojnie kroczyć. Polityka to jest dyscyplina długodystansowa. Można pewien potencjał odłożyć na później.
Elementem "nowego otwarcia" ma być też postawienie na młodzieżówkę PSL? Nie jest liczna, ale ostatnio widocznie aktywna. Razem z panem za kampanię odpowiada Miłosz Motyka, szef Forum Młodych Ludowców.
- Prezes PSL postawił na młodych, bo wnoszą wiele ciekawych pomysłów i potrzebnych zmian w życiu publicznych. I to przynosi efekty. Przykładem jest akcja "Sami swoi", ujawniająca skok radnych PiS na spółki skarbu państwa, wpłynęła na decyzję PiS-u w kwestii warunków startu członków państwowych spółek do samorządów. PSL chce, by internet zawsze był przestrzenią wolności. Przeciwstawiamy się wszelkim zakusom cenzury, która marzy się władzy. Bardzo doceniamy kampanię w internecie. Ona może nawet zdecydować o wyniku wyborczym.

Jest pan spokojny o wynik wyborów?
- Codziennie ciężko pracujemy, bo stawiamy sobie ambitne cele. Rozpoczęliśmy kampanię do trzech wyborów. Na wiosnę wybory do PE, jeszcze nie wiemy, jakie będą warunki gry...
Prezydent mówi, że skłania się do zawetowania zmian w ordynacji do PE, wprowadzonych przez PiS, o co apelowaliście. Ruch Andrzeja Dudy uratuje wam skórę.
- To przede wszystkim danie prawa głosu wszystkim Polakom i bardzo bym się cieszył, gdyby prezydent tak postąpił. Myślę, że jest na to duża szansa. Ordynacja przegłosowana przez PiS wypacza zasadę reprezentatywności - w istocie nie uwzględnia preferencji osób, które nie chcą głosować na PiS i PO. A tych jest coraz więcej, bo ludzie mają naprawdę dość konfliktów.
Decyzja o pójściu do wyborów samorządowych pod własnym szyldem, a nie w Koalicji Obywatelskiej, była słuszna?
- Chcieliśmy w tych warunkach, które są naszą siłą, zachować więcej tożsamości i pokazać, że jest realna alternatywa dla zniszczenia i wojny polsko-polskiej. Wybory samorządowe są specyficzne. Trudno w nich ogłaszać zwycięzcę, bo inaczej mogą się rozłożyć siły w sejmikach, inaczej prezydentury w konkretnych miastach. W 2014 roku PiS ogłosił, że wygrał w sejmikach, ale co z tego, skoro nie miał zdolności koalicyjnej i ostatecznie rządzi tylko na Podkarpaciu?
Po wyborach PSL przystąpi do koalicji z PiS w sejmikach?
- Koalicji nie zawiera się przed wyborami, tylko po. Nie wiadomo, jak się ułoży wyborcza mapa, jaki będzie wynik Kukiz'15, a w wielu przypadkach może być decydujący. PiS jest partią ostatniego wyboru, jeżeli w ogóle... W DNA PiS-u jest centralizacja, a ona jest zaprzeczeniem idei samorządności. PiS nie ufa ludziom, zabiera kompetencje samorządom, chciał zrobić skok na kasę, która jest w sejmikach...
Jednoznacznie wykluczamy koalicję z PiS w sejmikach po wyborach.
"Partia ostatniego wyboru". Czyli jednak bierzecie pod uwagę dogadanie się z PiS?
- Nie, jednoznacznie wykluczamy koalicję z tą partią. Chcemy budować, nie niszczyć.
A do wyborów parlamentarnych pójdziecie z razem PO i Nowoczesną?
- Wieś i małe miejscowości zasługują na to, by mieć swoją reprezentację w Sejmie. Co się dzieje, gdy jej nie ma, pokazały wybory uzupełniające do Senatu. Anna Maria Anders pojawiła się na Podlasiu po wyborach chyba ze trzy razy i zapewne więcej siedzi w USA niż w Polsce. Dlatego gdyby wybory odbyły się dzisiaj, odpowiedziałbym, że PSL do wyborów będzie szedł samodzielnie. Ale wszystko zależy od ordynacji wyborczej.
Powstanie Partii Chłopskiej, reaktywacja Samoobrony, wzmożona aktywność Unii Warzywno-Ziemniaczanej. Widzi pan w tych ruchach zagrożenie dla PSL czy patrzy pan na nie z przymrużeniem oka?
- Taka "Lepperiada" trochę. To wszystko już było. Zawsze przed wyborami parlamentarnymi budzą się demony, które będą chciały obiecać wsi wszystko. Wieś wymaga zmian systemowych. Robiliśmy to rządząc, i będziemy robić dalej, jeśli będziemy rządzić.
Rozmawiały: Aleksandra Gieracka i Krystyna Opozda
***
***
Zobacz również inne wywiady z cyklu Rozmowa Interii: