Reforma IPN-u. "Nowelizacja wywróci zasadę jawności życia publicznego"
W Sejmie odbyło się pierwsze czytanie projektu nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, który zakłada szeroką reformę IPN-u. Wśród zmian pojawia się m.in. propozycja likwidacji zastrzeżonego zbioru dokumentów, których odtajnienie zapowiadał wielokrotnie szef MON Antoni Macierewicz. Jakie skutki przyniesie reforma Instytutu - zapytaliśmy prof. dr. hab. Andrzeja Chojnowskiego, historyka Uniwersytetu Warszawskiego i członka Rady IPN.

Spór o zarządzanie Instytutem
Wśród zmian proponowanych w projekcie autorstwa PiS znalazły się przepisy, które zmienią formę zarządzania działaniami Instytutu. Istniejąca aktualnie Rada IPN ma zostać zastąpiona Kolegium IPN.
- W odniesieniu do zmiany samej nazwy można zrozumieć intencje inicjatorów nowelizacji. Nazwa "kolegium" jest tradycyjnie wkomponowana w historię IPN. W 2012 roku Platforma przeprowadziła nowelizację zmieniającą tę nazwę i w taki, niemalże demonstracyjny sposób, wprowadziła Radę IPN. Pomijając jednak kwestię nazwy, to istotniejszy jest nowy sposób funkcjonowania Rady IPN, a w tym przypadku zmiany są zasadnicze - wskazuje pytany przez Interię ekspert z UW.
Różnica między organami będzie polegać m.in. na sposobie powoływania jego członków. W skład Rady IPN wchodzi dziesięć osób powoływanych przez Sejm (5 osób) spośród 10 kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Elektorów*, Senat (2 osoby) spośród 4 kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Elektorów i prezydenta (2 osoby) spośród dwóch kandydatów przedstawionych przez Krajową Radę Sądownictwa i spośród dwóch kandydatów przedstawionych Krajową Radę Prokuratury.
- Sposób powoływania Rady był wynikiem wypracowanego z trudem kompromisu. Instytucje związane z zakresem działalności IPN-u wyłaniają swoich kandydatów, a następnie te osoby są oceniane i nominowane przez polityków. Nowelizacja zakłada odwrócenie tego kompromisu, parlament wybierze członków Kolegium według własnego "widzimisię" - komentuje prof. dr hab. Andrzej Chojnowski.
Ekspert odnosi się bowiem do zmiany, według której nowe Kolegium IPN miałoby być organem składającym się z dziewięciu członków, z których dwóch powoła prezydent, pięciu Sejm i dwóch Senat, z pominięciem zewnętrznych rekomendacji.
- Kolegium powinno być ciałem opiniodawczym, eksperckim i żeby zasiadać w takim organie, powinno wykazać się pewnymi kompetencjami. W tej chwili słyszymy, że do nowego Kolegium powinny wejść osoby zasłużone, a to jest mieszanie pewnych porządków. Idea rządów osób zasłużonych w historii XX wieku nie sprawdziła się. Nagradzanie pewnych osób poprzez włączanie ich do ważnych organów jest bez sensu. Ta zmiana to także otwieranie puszki Pandory. Dzisiejsza większość będzie np. wybierać do Kolegium osoby, które są znane ze swojej wrogości do Lecha Wałęsy, a nowy układ polityczny postanowi włączyć Lecha Wałęsę do Kolegium. To jest bezmyślne otwieranie ścieżki, bez próby zastanowienia się nad długofalowymi konsekwencjami - dodaje historyk UW.
"Idea konkursu jest zdrowa dla życia publicznego"
Oprócz zmian w powoływaniu członków Kolegium IPN, zmieni się także sposób powoływania prezesa Instytutu. Obecnie prezesa IPN powołuje i odwołuje Sejm za zgodą Senatu, na wniosek Rady Instytutu, która zgłasza kandydata spoza swego grona (powoływanie w drodze konkursu). Nowelizacja ustawy sprawi, że prezes będzie wybierany przez Sejm, który uprzednio otrzyma zgodę Senatu i opinię Kolegium IPN. Kandydaturę prezesa mogłaby zgłosić grupa posłów (co najmniej 115 osób), a wybór zatwierdzałaby zwykła większość głosów. Sposób odwołania prezesa również ma ulec zmianie, ponieważ to bezpośrednio parlament dostanie taką możliwość.
- Oceniam tę zmianę negatywnie. Uważam, że idea konkursu jest zdrowa dla życia publicznego, bo polega na tym, że osoba, która chce sprawować funkcję prezesa, musi taką deklarację złożyć publicznie i przedstawić argumenty przemawiające za swoją kandydaturą. Następnie dochodzi do spotkania osób, które się zgłosiły i każda z nich przedstawia swoją wizję, czy szczegółowy program dot. funkcjonowania IPN. Później jest etap, w którym ciało eksperckie ocenia kandydatury i wyłania z tego grona odpowiedniego kandydata, którego z kolei przedstawia parlamentowi - mówi ekspert.
- Nowelizacja wywróci zasadę jawności życia publicznego. W skrajnej wersji może dojść do tego, że koterie polityczne wyłaniają swojego pupilka i nie przejmują się tym, czy on posiada kwalifikacje czy nie. Uważam, że taka zmiana byłaby rujnująca dla pewnego porządku, który z trudem został wypracowany - dodaje.
Podobnego zdania jest także opozycja, która wskazuje, że zmiany w IPN przyczynią się do "zawłaszczenia kolejnej instytucji przez PiS".
Innego zdania są autorzy projektu, którzy z kolei wskazują, że IPN w obecnej formie wykazuje wiele uchybień.
IPN ostro krytykowany przez PiS
Swoją krytyczną opinię na temat Instytutu wyrazili podczas jednej z konferencji prasowych Ryszard Terlecki i Arkadiusz Mularczyk. Zdaniem posłów Prawa i Sprawiedliwości, IPN nie wywiązywał się ze swoich zadań, infantylizował swoją pracę i "zajmował się różnymi aspektami, może zabawnymi, śmiesznymi, okresu komunistycznego, które niekoniecznie odzwierciedlały rzeczywistość tamtych czasów".
Według Terleckiego, marnowany był również potencjał pracowników IPN, a stan wydawnictw IPN określił jako katastrofalny.
Do zarzutów posłów PiS odniósł się prezes Instytutu Łukasz Kamiński. Jego zdaniem, uwagi m.in. Ryszarda Terleckiego nie odzwierciedlają rzeczywistej pracy Instytutu. "Odnośnie do zarzutu o brak dystrybucji wydawnictw muszę powiedzieć, że kiedy obejmowałem stanowisko sieć dystrybucji praktycznie nie istniała i została dopiero odbudowana. W 2015 r. sprzedaliśmy blisko 90 tys. publikacji, ponad 20 tys. więcej niż w 2009 r. Tysiące osób pobierają nasze publikacje z biblioteki cyfrowej utworzonej w ostatnich latach. Mówienie o braku dystrybucji świadczy o braku wiedzy" - skomentował.
"Jeżeli chodzi o zarzut "infantylizacji pracy Instytutu", to zestawiając to z inną wypowiedzią marszałka Ryszarda Terleckiego rozumiem, że ma na myśli np. gry i komiksy. Po pierwsze warto zauważyć, że ukazywały się one również za kadencji prezesa Janusza Kurtyki, z którą jesteśmy konfrontowani i przedstawiani jako rzekome przeciwieństwo. Po drugie to dobry sposób dotarcia do młodego pokolenia z wiedzą o naszej historii, każde z tych wydawnictw posiada bowiem opracowanie historyczne" - dodał.
Kamiński wyraził także zaniepokojenie krytycznym osądem posłów PiS. "Jeśli cały pomysł nowelizacji oparty jest na tego typu nieporozumieniach i braku wiedzy, to jest to bardzo niepokojące" - powiedział.
IPN molochem biurokratycznym?
Jak przekonują autorzy projektu, istotną zmianą w działaniu Instytutu Pamięci Narodowej będzie poszerzenie jego kompetencji. Nowelizacja wprowadza m.in. większy zakres badawczy. Pracownicy IPN skupiali się do tej pory na zbrodniach popełnionych od 1939 roku, zmiany przewidują zaś, że badacze będą zajmowali się także zbrodniami popełnionymi w latach 1917-1939.
- Jeśli poszerzymy zakres chronologiczny, to wielkiej szkody nie uczynimy. Jako punkt wyjściowy do badań można tak naprawdę przyjąć dowolną datę, np. od ostatniego rozbioru Polski i to też da się wytłumaczyć. Obawiam się jednak, że to spowoduje, że IPN zamieni się w moloch biurokratyczny. IPN nie ma środków i mocy osobowych, aby zbadać ten zakres samodzielnie. Wiara, że IPN zajmie się wszystkim, co w historii Polski było ważne, jest ryzykownym przedsięwzięciem, z którego, obawiam się, nic nie wyniknie. Praca Instytutu musi być wkomponowana w istniejące poza IPN-em struktury naukowe, np. uniwersytety - mówi nam prof. dr hab. Andrzej Chojnowski.
Oprócz tego, projekt przewiduje nowy mechanizm prowadzenia poszukiwań szczątków osób, które straciły życie walcząc z totalitaryzmem. Wprowadza możliwość prowadzenia tych prac w oparciu o przepisy Kodeksu postępowania karnego. W przypadku odnalezienia szczątków ofiar w każdym postępowaniu będzie prowadzone śledztwo przez prokuratora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.
Przy IPN miałaby także zostać stworzona Baza Materiału Genetycznego ofiar represji totalitarnych czy czystek etnicznych. Nowe przepisy znoszą natomiast istnienie Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, której zadania przejmie Instytut.

Spełniony sen Macierewicza
Wśród proponowanych przez PiS zmian znalazło się także zniesienie przepisów o zastrzeżonym zbiorze dokumentów Instytutu.
Deklaracja odtajnienia części akt padła już kilka miesięcy temu z ust szefa MON Antoniego Macierewicza, który przekonywał, że w 2007 roku zapoznał się z treścią dokumentów zbioru zastrzeżonego IPN w sekcji poświęconej wojskowym służbom specjalnym PRL. "Z dokumentów, które przeczytałem, nie wynikało, żeby zawierały jakąś tajemnicę, która mogłaby grozić bezpieczeństwu Rzeczypospolitej. Za to w większości z nich zawarte były informacje, których utajnianie groziło i nadal grozi bezpieczeństwu Rzeczypospolitej, bo tworzy fikcyjną elitę ludzi w służbach specjalnych, fikcyjną elitę ludzi w bankowości, fikcyjną elitę ludzi w mediach" - powiedział.
Ustawowe zniesienie tajności zastrzeżonej sekcji Instytutu to jednak krok przełomowy.
"Nie ma żadnego powodu, aby w demokratycznym państwie prawnym niemal 30 lat po upadku państwa komunistycznego nadal był tak wielki zbiór dokumentów wytworzony przez dawne służby bezpieczeństwa, który byłby nadal przechowywany i ukrywany przed opinią publiczną. Taka sytuacja musi budzić niepokój w kontekście upubliczniania raz po raz dokumentów, które są przechowywane w domach wysokich notabli państwa komunistycznego" - komentował proponowane zmiany poseł PiS Arkadiusz Mularczyk.
- Jest to zmiana idąca w dobrym kierunku. Musimy jednak pamiętać, że nie wszystkie zasoby zbioru wyodrębnionego będą, po wejściu w życie nowelizacji, dostępne do wiadomości publicznej. Nie łudźmy się - zastrzega członek Rady IPN.
- Z pewnością zostanie wprowadzona kategoria materiałów, które dalej będą zastrzeżone, tylko będą się inaczej nazywały, np. tajne. To, co z kolei jest pozytywną zmianą w tym projekcie, to dodatkowe uprawnienia dla prezesa. Prezes będzie miał bowiem możliwość weryfikacji, jakie materiały mają być utajnione. Do tej pory, prezes był tak naprawdę ubezwłasnowolniony względem tego, co służby decydowały się klauzulą niejawności zabezpieczyć. Prezes nie wiedział więc, czy zastrzeżony dokument zasługuje na taką klauzulę czy nie - tłumaczy.
Ekspert zaznacza również, że należy pamiętać, iż w zbiorze zastrzeżonym są nazwiska osób chronionych przez państwo, które w przeszłości współpracowały z SB, a następnie przeszły do służb III RP. Odtajnienia tych dokumentów nie powinniśmy się spodziewać - powiedział w rozmowie z Interią prof. dr hab. Andrzej Chojnowski.
****
*Członków Zgromadzenia Elektorów wyłaniają rady jednostek organizacyjnych uczelni wyższych mających uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie historii oraz rady naukowe Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, Instytutu Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk i Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk