Potencjał militarny wschodniej flanki NATO to dziś nawet ok. 350 tys. osób. Ponad jedną trzecią stanowi polska armia, która jest sercem tego regionu. W jaki sposób potencjał osobowy rozkłada się na poszczególne państwa? Podczas czerwcowego szczytu NATO w Madrycie udostępniono oficjalną grafikę, która dobrze ilustruje sytuację, choć nie odzwierciedla całości, bo w niektórych krajach stacjonują też żołnierze państw sojuszniczych na nieco innych zasadach. W Estonii znajduje się 2200 żołnierzy NATO (10 500 rodzimych), na Łotwie 4000 (7 500 rodzimych), na Litwie 3700 (17 200 rodzimych), w Polsce 11 600 (122 500 rodzimych), na Słowacji 1100 (13 500 rodzimych), na Węgrzech 900 (21 400 rodzimych), w Rumunii 4500 (75 000 rodzimych), w Bułgarii 1600 (27 400 rodzimych). To jednak nie wszystko, bo np. w Polsce stacjonują amerykańscy żołnierze nie tylko w ramach operacji NATO, ale też innych. Podobnie jest w pozostałych państwach, więc powyższe liczby są niedoszacowane. - Pamiętajmy, że w tych liczbach mamy też żandarmerię wojskową, logistykę, sędziów, lekarzy, a nawet kapelanów. To nie są tylko ludzie z karabinami, bo do struktur sił zbrojnych zalicza się zdecydowanie szerszy wachlarz - mówi Interii Jacek Tarociński z Ośrodka Studiów Wschodnich, specjalizujący się w kwestiach bezpieczeństwa i techniki obronnej NATO, ze szczególnym naciskiem właśnie na wschodnią flankę. W każdym kraju są więc żołnierze wojsk rodzimych, żołnierze państw sojuszniczych w ramach NATO, a także żołnierze wojsk sojuszniczych w ramach innych operacji. Dobrze obrazuje to przykład amerykański. - Obecność amerykańska w Europie odbywa się na trzech różnych poziomach - w ramach obecności natowskiej, w ramach operacji Atlantic Resolve w Europie, a także w ramach dodatkowego wzmocnienia, które pojawiło się w okresie zwiększonego napięcia między Rosją a Ukrainą. W Polsce będzie to łącznie ok. 10 tys. żołnierzy amerykańskich, ale bardzo trudno to policzyć ze względu na te trzy formy obecności - tłumaczy Tarociński. Polska liderem wschodniej flanki NATO Polska bez wątpienia jest najważniejszym i najbardziej aktywnym państwem wschodniej flanki NATO. Nieprzypadkowo to u nas odbyło się kilka dni temu spotkanie Bukaresztańskiej Dziewiątki z prezydentem USA Joe Bidenem, bo to Polska narzuca rytm w całym regionie. Jeszcze przed rosyjską agresją na Ukrainę nasz kraj wydawał na wojskowość najwięcej, a teraz tylko się to umocniło. Jako jedyni z ośmiu państw wschodniej flanki NATO w 2023 roku przeznaczymy na obronność przynajmniej 3 proc. PKB (takie liczby przegłosował parlament, ale później, w styczniu, premier Mateusz Morawiecki mówił nawet o 4 proc. PKB - red.). Jednocześnie dostawy sprzętu, które już zostały zakontraktowane przez polski rząd, wydają się być bezprecedensowe i dokonywane w trybie błyskawicznym, porównując je z innymi krajami regionu. Mały wyścig zbrojeń Wschodnia flanka NATO to Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria. Być może niebawem północną część flanki będzie tworzyć również Finlandia. Potencjały militarne poszczególnych państw nie są równomiernie rozłożone, bo też pod względem zamożności dysproporcje są dość duże. - Polska jest największym ekonomicznie i populacyjnie krajem, a nasza reakcja jest najbardziej radykalna. Wzrost naszych wydatków na obronność jest największy, ale to nie oznacza, że inne państwa ich nie podnoszą. Estonia planuje je zwiększyć do 3,26 proc. w przyszłym roku. Nie jesteśmy więc sami w tym wzroście, ale nasz jest najbardziej widoczny, bo jesteśmy najwięksi - 3 proc. polskie a 3 proc. estońskie to przepaść - uważa Tarociński. Estonia, Łotwa i Litwa wspólnie ogłosiły, że zwiększą wydatki na obronność do 3 proc. PKB. Nieco mniej, bo 2,5 proc. PKB zamierza przeznaczyć Rumunia, a Węgry i Słowacja realizują cel postawiony przez NATO na poziomie 2 proc. PKB. Wyraźnie odstaje Bułgaria, która w tym roku chce osiągnąć 1,85 proc. PKB. Najbardziej problematyczne są jednak Węgry. - Od 2016 roku realizują swój bardzo kompleksowy program modernizacji technicznej, który jest niekonsultowany i nie układa się w plany modernizacji technicznej żadnego innego kraju regionu. Jest jednak konsekwentnie realizowany, a wojna w żaden sposób na niego nie wpłynęła. Jest dziś na etapie dostaw i wdrażania sprzętu. Ich głównymi kontraktorami były Niemcy. Węgry w kontekście rozwoju sił zbrojnych zachowują się tak, jakby ta wojna nie istniała - mówi nam Jacek Tarociński. Jaki sprzęt kupują państwa wschodniej flanki NATO? Dzień przed rocznicą wybuchu wojny na Ukrainie minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak ogłosił, że Polska kupi od Stanów Zjednoczonych 500 wyrzutni HIMARS. Pozostałe państwa wschodniej flanki NATO mogą znów popatrzeć na nasz kraj z zazdrością, bo to sprzęt niezwykle pożądany. - Furorę na całej wschodniej flance NATO robią wyrzutnie HIMARS, które są kupowane przez Polskę, Litwę, Estonię, Rumunię, a zapytanie złożyła Łotwa. Słowacja nie podjęła decyzji, a Bułgaria nie ma środków - mówi nam Tarociński. HIMARS-y w jakiejkolwiek liczbie chcą mieć u siebie wszystkie państwa wschodniej flanki. Nacisk na zakupy innego sprzętu nie jest już rozłożony tak równomiernie. Litwa, Łotwa i Estonia stawiają na rozbudowę infrastruktury wojskowej, zakupy artyleryjskie i obrony powietrznej. Wszystkie inwestują w obronę powietrzną krótkiego zasięgu, a zainteresowaniem cieszą się tam choćby polskie Pioruny. Słowacy sukcesywnie modernizują swoje siły zbrojne i w pierwszej kolejności czekają na dostawy 14 myśliwców F-16, bo dziś ich nieba strzegą samoloty z Polski i Czech. Rumunia też spogląda wysoko w górę i również kupuje myśliwce, ale używane wcześniej przez Norwegów. Dodatkowo chce mieć na stanie siedem baterii Patriot. Bułgaria o zakupach głównie mówi i znajduje się w ogonie stawki. Nie da się jednak ukryć, że liderem w regionie pozostaje Polska, która w zasadzie w każdym tygodniu od rozpoczęcia wojny informowała o nowych kontraktach zbrojeniowych. - Polska ma bardzo znaczny wkład. Biorąc pod uwagę zacofanie rumuńskich i bułgarskich sił pancernych, to pewnie przekraczalibyśmy 50 proc. potencjału całej wschodniej flanki NATO. W zeszłym roku Polska zakupiła mniej więcej tyle czołgów, ile posiadają wszystkie pozostałe państwa wschodniej flanki. W dodatku kupujemy nowy sprzęt, a np. Rumunia korzysta z modernizowanych rozwiązań z końca lat 50. ubiegłego wieku - podkreśla analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. Więcej NATO na wschodzie NATO Podczas ostatniej wizyty w Londynie prezydent Andrzej Duda mówił: - Chcemy, aby na terenie wschodniej flanki było więcej sprzętu NATO. Nasze bezpieczeństwo ma być wzmocnione nie dlatego, że będziemy musieli się bronić, ale po to, abyśmy mieli wysokie siły odstraszania. Zaangażowanie NATO już teraz jest znaczące. 10 tys. żołnierzy sojuszu stacjonuje na Litwie, Łotwie i w Estonii. Najwięcej, bo blisko 12 tys., w Polsce, a w pozostałych państwach blisko 10 tys., co daje łączną liczbę 30 tys. wojskowych. Przedwojenna strategia Sojuszu bazowała na rozmieszczeniu na Litwie, Łotwie, w Estonii i Polsce czterech, rotujących co kilka miesięcy grup bojowych o wielkości ponad 1000 żołnierzy każda. W marcu, po agresji Rosji na Ukrainę, utworzono cztery grupy bojowe w pozostałych państwach. Każde z ośmiu państw wschodniej flanki NATO ma swojego lidera ramowego, czyli inne państwo, którego obecność jest najmocniejsza. W Polsce są to siły amerykańskie. W Rumunii jest to Francja, w Bułgarii Włochy, w Estonii Wielka Brytania, na Łotwie Kanada, na Litwie Niemcy, na Słowacji Czechy, a na Węgrzech... Węgry. Sojusz chce wprowadzić tzw. nowy model sił NATO. Propozycja polega na reformie sił szybkiego reagowania, tak by w ciągu 10 dni można było zmobilizować 100 tys. żołnierzy, w 10-30 dni do 200 tys., a w ciągu 30-180 dni nawet 500 tys. żołnierzy. Reforma ma się zakończyć w 2023 roku. Łukasz Szpyrka