Najpierw zastrzeżenie - z relacji medialnych można bowiem wywieść pewien błędny wniosek. Kilka dni temu w Moskwie gościła delegacja władz Sri Lanki, domagając się m.in. wypłaty świadczeń dla rodzin Lankijczyków poległych w Ukrainie. Azjaci walczyli w armii rosyjskiej, skuszeni wizją wysokiego żołdu i pokaźnych odszkodowań. Tych nie wypłacono, sprawa dotarła do "najwyższych czynników", a przy tej okazji wyszło na jaw, że Moskwie udało się nakłonić do służby dwa tysiące Lankijczyków. Część z nich nadal służy w Ukrainie, obok obywateli Indii, Nepalu i co najmniej kilku afrykańskich państw. Do tej pory nie było tajemnicą, że Rosja "łowi" przedstawicieli dawnych azjatyckich republik radzieckich, niewiele jednak wiedzieliśmy o zaciągu w innych częściach świata. Teraz, sądząc po wysypie doniesień, można odnieść wrażenie, że cudzoziemcy stanowią istotny odsetek rosyjskich sił inwazyjnych - a to nieprawda. Jest ich kilkanaście tysięcy, około 50 tys., jeśli uwzględnić obywateli dawnego ZSRR. To sporo, co nie zmienia faktu, że miażdżącą większość 700-tysięcznego kontyngentu w Ukrainie stanowią Rosjanie. A precyzyjniej rzecz ujmując - obywatele Federacji Rosyjskiej, o specyficznych cechach etnicznych, społecznych i statusowych. Rosjanie w Ukrainie. Najpoważniejszy pracodawca Dla rozwinięcia wątku tej specyficzności konieczne jest historyczne wprowadzenie. Na początku 1969 roku zimna wojna między Chinami a ZSRR przerodziła się w gorący, graniczny konflikt. Napięcie eskalowało do tego stopnia, że na Kremlu rozważano sięgnięcie po broń ostateczną. Skończyło się na strachu, kilkuset ofiarach i dekadach nieufności między dwoma krajami. W efekcie aż do upadku ZSRR na pograniczu z Chinami stacjonowały wielkie siły armii radzieckiej - ponad 700 tys. wojskowych - na których po drugiej stronie wyczekiwało milion żołnierzy. Rozpad Związku Radzieckiego nie oznaczał, że ów wielki kontyngent przeznaczony do ewentualnej wojny z Chinami (i opanowania Mongolii, przez którą wiodła najkrótsza droga do Pekinu) rozproszył się w niebycie. Owszem, jak całe czerwone wojsko - na bazie którego powstała armia rosyjska - podupadł, ale nadal stanowił poważną siłę. Będąc zarazem, dzięki imponującej infrastrukturze i zapleczu, najpoważniejszym pracodawcą w Buriacji i Kraju Zabajkalskim. I tak jest do dziś, wszak wspomniana nieufność nadal ma się dobrze. A to wpływa już bezpośrednio na sytuację w Ukrainie, przekładając się na skład etniczny rosyjskiej armii, w dużej części posłanej nad Dniepr wprost z Syberii. Szukając wyjaśnień dla jej "azjatyckości", nie sposób pominąć statusu wojska na rosyjskiej prowincji. Dla jej mieszkańców armia to szansa na pewne zatrudnienie, czyli w miarę stabilne życie, świadczenia socjalne i relatywnie wysoką emeryturę. Wojna na Ukrainie. Udział w spec-operacji się opłaci Nie dotyczy to wyłącznie Buriacji i Zabajkala, a całej zabiedzonej zauralskiej Rosji oraz jej najbardziej spauperyzowanych europejskich enklaw. Bieda jest bowiem kolejnym ważnym czynnikiem, decydującym o składzie narodowościowym armii Putina. Przedstawiciele rosyjskich mniejszości na długo przed inwazją Ukrainy, częściej niż etniczni Rosjanie, podpisywali kontrakty z wojskiem, ponieważ to oni zwykle mieszkają w zacofanych regionach. W 2021 roku bezrobocie w Inguszetii było na poziomie 31 proc., w Dagestanie i Tuwie 15 proc. W Czeczenii przekraczało 14 proc., w Osetii Północnej 13 proc., a w Karaczajo-Czerkiesji i Ałtaju 12 proc. A nie mówimy o "chwilowych przerwach w zatrudnieniu" (angielskim between jobs - red.), lecz o strukturalnym wykluczeniu z rynku pracy. Nie o "niedogodnościach", a o trwałym zagrożeniu dla podstaw egzystencji. W Buriacji w 2022 roku przyzwoita pensja pozostawała na poziomie 20 tys. rubli, co odpowiadało tysiącu pięciuset złotych. Przy podobnych do naszych cenach żywności i usług komunalnych, wyższych w przypadku elektroniki i odzieży. A takie pieniądze zarabiało się w stolicy republiki Ułan Ude, w mniejszych miejscowościach było o wiele gorzej. Armia tymczasem od zawsze płaciła kilka razy tyle, a gdy zaczęła się "specjalna operacja wojskowa" - nawet dziesięć razy więcej. I oczywiście frontowy "przemiał" w wielu przypadkach niweczy marzenia o stabilnym życiu, ale patrząc szerzej, śmierć żołnierzy nie musi oznaczać materialnej katastrofy dla członków ich rodzin. Latem 2022 roku telewizja Rossija 1 nadała reportaż poświęcony rodzicom Aleksieja Małowa, zabitego w Ukrainie rosyjskiego żołnierza. 31-letni Małow, przed wojną mieszkaniec wsi w obwodzie saratowskim, zginął na początku inwazji. Pośmiertnie przyznano mu medal za odwagę, a jego żyjącym rodzicom "pogrzebowe". W materiale państwo ci z dumą opowiadali o synu i o otrzymanym zasiłku, za który kupili m.in. nowiutką ładę. Białą, bo o takiej marzył Aleksiej - usłyszeliśmy z ust jego ojca. "W pierwszą podróż nowym autem rodzice wybrali się na cmentarz, do syna", mówił narrator. Przesłanie reportażu było jednoznaczne - nie ma dziecka, ale jest samochód. No i reszta pokaźnego odszkodowania, w przeliczeniu niemal milion złotych. Materiał, jakkolwiek kuriozalny, wpisywał się w cały szereg działań rosyjskiej propagandy skierowanej do "swoich". Przekaz sprowadzający się do stwierdzenia: "niezależnie od okoliczności udział członka rodziny w spec-operacji wam się opłaci", trudno uznać za subtelny, a czy był skuteczny? Wiosną i latem 2022 roku rosyjskie media regularnie informowały o przypadkach donosów na synów (mężów, ojców), którzy "uchylali się od służby wojskowej w ważne dla kraju dni", a mówiąc wprost, nie chcieli dać sobie i bliskim szansy na zarobek i "odkucie się". Jedne redakcje czyniły to triumfalnie, inne w tonie bardziej ponurym, dostrzegając niszczące dla relacji międzyludzkich skutki presji, wywieranej na siebie przez członków rosyjskich rodzin. Rosja. Zachęty zachętami, ale jest i przymus Skądinąd to znamienne zjawisko - owa kampania medialna, mająca na celu pozyskanie ochotników do służby w Ukrainie, oraz powody, dla których ją uruchomiono. Równolegle, w mediach i na ulicach, prowadzona jest zakrojona na szeroką skalę akcja odwołująca się do wartości patriotycznych i propaństwowych, lecz i tak to zachęty finansowe pozostają istotą rekrutacji. Mamy zatem do czynienia z porażką putinowskiego reżimu, który w warstwie retorycznej tak często odwoływał się do idei nacjonalistycznych, a w praktyce zmierzył się ze społeczną obojętnością na górnolotne hasła i odezwy. Potencjalny rosyjski rekrut deklaratywnie wspiera politykę państwa, lecz ani myśli nadstawiać za nią głowy. Z ideologiczną pustką mierzył się już Związek Radziecki, Putin pragnął tę pustkę wypełnić nacjonalistyczno-religijno-imperialnym żarem. W 2022 roku niespecjalnie mu się to udało, reżim zaczął więc oferować ogromne jak na rosyjskie standardy pieniądze. Mimo to chętnych wciąż było za mało i armia musiała sięgać po niestandardowe rozwiązania, na przykład proponować więźniom skracanie wyroków. W tym kontekście warto przywołać ustalenia rosyjskiego niezależnego serwisu Mediazona i rosyjskiej sekcji BBC. Do maja b.r. dziennikarze obu redakcji potwierdzili śmierć 52 tys. żołnierzy armii Putina. A wyliczenia oparto wyłącznie na publicznie dostępnych źródłach: nekrologach, postach członków rodzin w mediach społecznościowych, artykułach w lokalnych gazetach i portalach oraz oficjalnych komunikatach władz regionalnych. W statystycznej "szarej strefie" nazwisk poległych jest bez wątpienia więcej (zapewne 5-8 razy tyle), ale nie w tym rzecz. Otóż pośród tych ponad 50 tys. poległych, niemal co szósty był skazańcem, wyciągniętym z kolonii karnej wprost na front. Nigdy dotąd żadna regularna armia w tak istotnym stopniu nie opierała się na ludziach z marginesu. Mamy więc ekonomiczny oraz sytuacyjny przymus jako podstawowe narzędzia rekrutacji. Ale i one okazały się niewystarczające, więc jesienią 2022 roku Putin zdecydował się na tzw. częściową mobilizację. Czyli znów na przymus, tym razem nie oparty o strategię marchewki (wabienia korzyściami), a kija (istotą poboru są bowiem sankcje). Media całego świata skupiły się na pierwotnej odsłonie tego przedsięwzięcia - 300 tys. zmobilizowanych mężczyzn - zwykle nie dostrzegając, że uruchomione wówczas procedury zapewniły armii rosyjskiej stały dopływ rekruta. Marcin Ogdowski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!