W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazetTym razem prezentujemy reportaż francuskiego dziennika "Le Monde" z Ukrainy, w którym poruszono temat kontrowersyjnej mobilizacjiWojskowi domagają się dodatkowych żołnierzy. Krytykują jednak upublicznienie potrzeb armii przez prezydenta Zełenskiego Spokojna restauracja w centrum Kijowa, osłonięta od ulicy drzewami. Daje to złudzenie spokoju w ogarniętym wojną kraju. - Jadłem lunch ze starym przyjacielem. Był okres świąt Bożego Narodzenia. Około 2 po południu. Obsługa uwijała się, jak w ukropie - wspomina w rozmowie z "Le Monde" młody mężczyzna, który poprosił o zachowanie anonimowości. Tego dnia spotkał się ze znajomym. Ich rozmowa kręciła się wokół mobilizacji w armii, odwiecznego tematu od początku wojny, który właśnie nabrał nowej intensywności. Prezydent Wołodymyr Zełenski wspomniał przed świętami o przeprowadzeniu mobilizacji dodatkowych 450-500 tys. osób do wojska. Od wakacji 2022 r. Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy z coraz większym naciskiem informował o braku amunicji i żołnierzy. Ukraińskie wojsko liczy około milion osób. Mobilizacja w skali do 500 tys. osób mogłaby przyczynić się do zburzenia delikatnej sytuacji społecznej i politycznej w kraju coraz bardziej zmęczonym wojną. Ukraina. Sztab Generalny domaga się mobilizacji Przy stoliku kijowskiej restauracji młody mężczyzna wyjaśnił swojemu rozmówcy, że nie został wysłany na front - podobnie jak wielu mu podobnych - dzięki zatrudnieniu w cywilnym sektorze strategicznym. Gwarantowało to otrzymanie zaświadczenia w sprawie odroczenia służby wojskowej. To dość klarowna i całkowicie legalna sytuacja. Ale co mają powiedzieć żołnierze na froncie, wyczerpani ciągłą walką z Rosjanami od 22 miesięcy, którzy czekają na zluzowanie? Do tej pory w Ukrainie nie było powszechnego poboru. Mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat teoretycznie mają zakaz wyjazdu z kraju. Pobór pozostaje jednak dobrowolny, a obowiązkowy - dla tych, którzy są zdolni do służby - dopiero po imiennym wezwaniu. W praktyce bywa jednak różnie. Jak i do kogo trafiają wezwania? Nie brakuje opinii, że wysyłano je bez żadnej logiki. Zdarzało się, że jeden mężczyzna otrzymał wezwanie, a jego sąsiad już nie. Czasem wzywano do armii osoby już wcześniej zmobilizowane, a nawet tych, którzy zginęli na wojnie z Rosją. W ostatnim czasie coraz częściej dochodzi do łapanek w miejscach publicznych, jak hale sportowe czy centra handlowe. Niektórzy mężczyźni zostali wcieleni do armii niemal z dnia na dzień, tuz po badaniu lekarskim. Nawet w Kijowie - stosunkowo wolnym od łapanek - jest ich obecnie więcej. Nasz rozmówca z kijowskiej restauracji pamięta, że powiedział do przyjaciela: "krąg się zacieśnia". Część z jego znajomych żyje w ukryciu, obawiając się "znalezienia w niewłaściwym miejscu i czasie", a w konsekwencji przymusowego wcielenia do wojska. To właśnie wtedy drzwi kijowskiej restauracji gwałtownie otworzyły się, do środka wbiegło kilkunastu mężczyzn w mundurach, kominiarkach i z bronią w ręku. Kelnerzy zniknęli w mgnieniu oka, tylko barman został uwięziony za barem. Nasz rozmówca myślał, że zaraz dojdzie do aresztowania jakiegoś oligarchy. Ale prawda była bardziej prozaiczna. To wojna dała o sobie znać. Po niespodziewanym nalocie trzech klientów restauracji otrzymało wezwania do komendy uzupełnień. Jednym z nich był nasz rozmówca. Ukraina. Za kilka miesięcy zacznie działać scentralizowany rejestr wojskowy - Pobór do wojska jest obecnie najbardziej dojmującą kwestią - mówi Hałyna Zelenko z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. - Ile osób może zostać wcielonych do wojska w wyniku takich łapanek? Być może kilka tysięcy. W każdym razie te liczby znacznie mniejsze niż zapowiadane 450 do 500 tys. poborowych. To populistyczna strategia, która ma pokazać, że rząd coś robi - dodaje. Według części ekspertów metoda ta ma przede wszystkim na celu przezwyciężenie strukturalnych problemów poboru w Ukrainie. Aby je zrozumieć, trzeba cofnąć się do pierwszych dni rosyjskiej inwazji, do ogromnych kolejek przed centrami rekrutacyjnymi, gdzie wielu cywilów spontanicznie podjęło decyzję o zaciągnięciu się do armii. W pośpiechu nazwiska ochotników zapisywano w zeszytach lub nie odnotowywano ich wcale. Było ich tak wielu, że niektórym trzeba było podziękować. Nie miało to znaczenia, myślano, bo wojna miała być krótka. Pilną potrzebą było stawienie oporu, a nie biurokracja. Patriotyczne wzmożenie trwało jeszcze przez kilka tygodni po rozpoczęciu inwazji, po czym napływ ochotników ustał. W pierwszym rzucie poboru szukano mężczyzn z doświadczeniem w wojsku lub wykonujących przydatny z punktu widzenia armii zawód. Wojna jednak trwała, by w końcu utknąć w okopach i krwawych walkach. Coraz więcej osób ginęło na froncie, głównie z mniejszych ośrodków. Z czasem na ulicach pojawili się weterani, po których widać było ślady walk: amputowane kończyny czy pokiereszowane twarze. Ich liczba zwiększyła się zwłaszcza po fiasku wiosennej kontrofensywy w 2023 r. Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy od wielu miesięcy domagał się od rządu rozpoczęcia mobilizacji na szerszą skalę, by uzupełnić braki w armii, zwłaszcza że Rosja, z trzykrotnie liczniejszą populacją, już dwukrotnie przeprowadziła dodatkowy pobór. Ale jak można w efektywny sposób zarządzać poborem bez skomputeryzowanej bazy danych? Uruchomiona dopiero latem br. pod nazwą "Oberig" (amulet/talizman - red.) jest ukończona w 88 proc. - ogłosiła 21 grudnia wiceminister rozwoju cyfrowego Kateryna Czernohorenko. Ale potrzeba jeszcze wielu miesięcy, by wszystko w pełni zadziałało. - Powinniśmy rozpocząć ten proces znacznie wcześniej, by zapewnić odpowiednią rotację w armii - ubolewa jeden z ukraińskich oficerów. - Wszyscy bez wyjątku w naszej jednostce co najmniej raz zostali ranni i musieliśmy wstrzymać aktywność, by uzupełnić najpilniejsze braki - dodaje. Uspokajający krok ministerstwa A przecież w kraju, który jak dotąd był zjednoczony w wojennym wysiłku, pojawiają się pierwsze oznaki niezadowolenia. Żony i matki żołnierzy demonstrowały w kilku ukraińskich miastach, domagając się demobilizacji swoich bliskich. W wielu przypadkach są oni na wojnie nieprzerwanie od 22 miesięcy. Jednocześnie w przestrzeni publicznej pojawiają się żądania przeprowadzenia nowego zaciągu do armii. "Dlaczego nasi (bliscy - red.), a nie wasi" - napisano na jednym z transparentów. Aby przyciągnąć nowych ochotników, ukraińskie ministerstwo obrony podpisało właśnie umowę z czterema komercyjnymi internetowymi serwisami rekrutacyjnymi. Skąd taki krok? Chodzi o wysłanie uspokajającego sygnału do obywateli poprzez umożliwienie kandydatom przyjęcia do wybranych jednostek, a nawet na wybrane stanowisko, zgodnie z posiadanymi umiejętnościami. - To przeciwieństwo systemu sowieckiego, który praktykował przymusowy pobór bez uwzględnienia potencjału każdej osoby. Nikt nie zostanie wysłany na linię frontu bez przeszkolenia - podkreśla ministerstwo. Oprócz funkcji ściśle wojskowych oferowane są stanowiska kucharzy, kierowców, specjalistów od sterowania dronami oraz od cyberbezpieczeństwa. Oferowane wynagrodzenie waha się w przedziale od 3 tys. euro za miesiąc uczestniczenia w walkach po 620 euro za stanowisko wsparcia na tyłach. Dodajmy, że średnia pensja sięga w Ukrainie równowartości 500 euro. Jak na razie nie sprecyzowano, na jaka liczbę zgłoszeń liczą ukraińskie władze. Jest jednak mało prawdopodobne, by zaspokoiły ona potrzebę 450-500 tys. nowych rekrutów, o której mówił w grudniu Zełenski. Na tym tle doszło do zaognienia napięć, które od miesięcy narastały między prezydentem Zełenskim a Wałerijem Załużnym, bardzo popularnym naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych. Na konferencji prasowej 26 grudnia generał Załużny potwierdził tę liczbę, ale uznał, że jej ujawnienie było strategicznym błędem. Ukraińcy chcą sprawiedliwości. "To będzie test dla władz" Nie ulega wątpliwości, że to do ukraińskiego parlamentu będzie należało odzyskanie zaufania zmęczonej ludności, wstrząśniętej ostatnimi przypadkami korupcji w armii. Społeczeństwo wprawdzie marzy o pokoju, ale nie widzi innej opcji niż dalsza walka. Pod koniec grudnia do Rady Najwyższej złożono projekt ustawy o zmianie zasad poboru do armii. - Ludzie chcą przede wszystkim sprawiedliwości i przejrzystych zasad rekrutacji, równych dla wszystkich. Przegłosowany tekst musi być w stanie pogodzić kraj, a nie go podzielić. To prawdziwy test dla władz - wskazuje Hałyna Zelenko. Ustawa przewiduje m.in. obniżenie wieku poborowego z 27 do 25 lat. Ukraińcy zastanawiają się, jakie ulgi od poboru do armii zostaną utrzymane w ramach nowego prawa. Opozycyjna posłanka do ukraińskiego parlamentu Inna Sowsun jest rozczarowana. - To będzie bardzo skomplikowane, ale będziemy musieli podjąć decyzję. Zwłaszcza że będę miała konflikt interesów. Mój mąż jest zmobilizowany od pierwszego dnia walk - podkreśla. Po niespodziewanej łapance w kijowskiej restauracji nasz rozmówca zastanawiał się, czy jego życie wkrótce ulegnie zmianie. Na posterunku żandarmerii wojskowej czekało już dziesięciu mężczyzn w różnym wieku. Każdy z nich z wezwaniem w ręku. Obok stało wiadro pełne niedopałków papierosów. Panowała gęsta atmosfera. Przy wejściu stali weterani wojenni, jeden z nich z widoczną raną głowy, drugi kulał. Jedna z żołnierek poprosiła mężczyznę o zaświadczenie o decyzji w sprawie odroczenia służby wojskowej. - Mam tylko stare, nowe dostanę w tym tygodniu - odparł. - W związku z tym będzie pan musiał udać się na komisje lekarską - usłyszał w odpowiedzi. Po dłuższej dyskusji funkcjonariusz podpisał w końcu zwolnienie od służby. Po wyjściu na zewnątrz nasz rozmówca poczuł ulgę, ale przyznał, że miał poczucie winy. - Tak czy inaczej, wszyscy umrzemy - podsumował młody mężczyzna. Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! --- Artykuł przetłumaczony z "Le Monde". Autor: Florence Aubenas Tekst w oryginale dostępny na stronie "Le Monde" Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji ---