Pani Grażyna od lat mieszka w domu znajdującym się w nadmorskiej miejscowości Rowy. Wcześniej należał on do jej rodziców, w tym domu urodziły się jej dzieci, było z nim związane całe życie tej rodziny. Niestety, w pewnym momencie do drzwi zapukał mężczyzna i oznajmił, że jest właścicielem domu, a rodzina ma natychmiast się wyprowadzić. Rowy. Rodzinny dramat i spór o nieruchomość - Oznajmił, że mam mu wydać klucze do mieszkania i się wynosić. Gdy zapytałam, jak sobie to wyobraża, powiedział, że ma ludzi, którzy zaraz tu wejdą i sprzątną te wszystkie śmieci. O nas mu chodziło, tymi śmieciami dla niego to my byliśmy - opowiada pani Grażyna. Rodzina kobiety w wyniku skomplikowanych spraw spadkowych oraz administracyjnych od lat musi walczyć o prawo własności do nieruchomości. Aktualnie przed sądem toczy się kolejna rozprawa. Na ten moment zapadła decyzja, że mężczyzna, który podaje się za właściciela, na czas procesu nie ma prawa nawet zbliżać się do domu, a pani Grażyna może w nim mieszkać. - Sąd zdecydował, że on nie ma prawa tu przychodzić, co więcej, że nawet nikt z nim związany, jego pracownicy nie mają prawa się tu pojawiać. Ja miałam mieć dzięki temu spokój, bo na tym etapie sąd stwierdził, że niedługo może się okazać, że to nie on, lecz ja jestem właścicielką - tłumaczy kobieta. Takie rozwiązanie dałoby pani Grażynie pewną dozę spokoju, jednak mężczyzna postanowił nie respektować sądowego zabezpieczenia, ani nie czekać na ostateczny wyrok i próbuje siłowo wyrzucić rodzinę z domu. Doszczętnie zdemolował działkę, na której znajduje się dom - na podwórko wjechały koparki, zmieniając je w goły plac, a sam Miłosz M. wyciął piłą motorową wszystkie drzewa i krzewy, zdemontował również ogrodzenie. Dramat w Rowach. Zaorał działkę, siłą wszedł do mieszkania - To było robione wszystko w ten sposób, żeby nas sterroryzować. Te koparki celowo uderzały łychami w dom, syn, który był wtedy w środku, płakał i pytał, czy dom się zaraz nie zawali. Jak wyszłam i chciałam zapytać, co tu się dzieje, to pan Miłosz zaatakował mnie, popchnął i straszył odpaloną piłą motorową - opowiada Dagna Kuźmińska, córka pani Grażyny.To jednak nie koniec problemów. Mężczyzna posunął się jeszcze dalej. W trakcie jednej z rozpraw sądowych, gdy miał pewność, że pani Grażyny nie będzie w domu, siłowo wszedł do nieruchomości. Z części pokoi wyrzucił rzeczy, meble, a w drzwiach zamontował nowe zamki. Na dodatek do przejętych pokoi dokwaterował swoich pracowników sezonowych. - To był moment, wybiegłam z tego sądu, ale zanim dojechałam do domu, to już było po wszystkim. Po podwórku walały się ciuchy, meble, latały zdjęcia, a w środku były powymieniane zamki. Od tamtego czasu musiałam żyć pod jednym dachem z jakąś bandą Ukraińców - mówi pani Grażyna. Rowy. Spór o działkę, jak regularna wojna. "Tutaj się nie da żyć" Na tym pomysły mężczyzny, by zatruć kobiecie życie, jednak się nie skończyły. Miłosz M., tuż obok okien, na spornej działce otworzył... sezonową dyskotekę. Głośna muzyka do późnych godzin nocnych, śpiewy i krzyki czy pijani goście załatwiający potrzeby fizjologiczne pod oknami, stały się dla pani Grażyny codziennością. - Tutaj się nie da żyć. Ja mieszkam w bloku i jak ktoś zrobi kilka razy imprezę, to trudno jest wytrzymać. A tutaj trzy miesiące non stop była balanga i to w takiej odległości od okien, że można powiedzieć, że ta impreza była tu w salonie. Nie da się chyba bardziej komuś zatruć życia - mówi Monika Gała Dobrowolska, była synowa pani Grażyny. Jak podkreślają kobiety, na posesję wielokrotnie była wzywana policja. Funkcjonariusze, mimo jednoznacznej decyzji sądu, nie podejmują jednak żadnych interwencji, tłumacząc, że nie mają narzędzi, aby zmusić mężczyznę do zaprzestania takich działań. Więcej już o 19:30 w materiale Przemysława Siudy w programie "Państwo w Państwie".