Zwrot w sprawie szpitala w Prokocimiu. Mamy deklarację szefowej oddziału
Doktor Beata Stanek deklaruje, że jest gotowa na rozmowy i chce zakończenia sporu. Odejście lekarki z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie wywołało lawinę konsekwencji. Największa to niepewność rodziców, którzy z przerażeniem pytają: kto teraz będzie leczył nasze dzieci? Postawieni pod murem zdecydowali zebrać się przed szpitalem i zaapelować do dyrekcji. Jedyne czego chcą, to powrót wybitnej specjalistki.

Rodzice zapowiadają, że poruszą niebo i ziemię, by znaleźć pomoc dla swoich dzieci. Do tej pory podopiecznymi z Oddziału Chirurgii Rekonstrukcyjnej i Leczenia Oparzeń w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie opiekował się zespół doktor Beaty Stanek. Lekarka złożyła jednak wypowiedzenie. Rodzice czują się zostawieni na lodzie, winą obarczają szpital, a o lekarce mówią, że "stoją za nią murem".
Jak dowiedziała się Interia, doktor Beata Stanek złożyła wczoraj pismo u dyrekcji szpitala. Napisała, że nie zdawała sobie sprawy, że jej odejście będzie skutkować rozwiązaniem całego oddziału. - Jestem otwarta na rozmowy ze szpitalem - mówi Interii. Nie chce jednak ujawnić powodów swojego odejścia.
Kto zajmie się pacjentami? Rodzice interweniują u prezydenta
Kluczowe w sprawie są dzieci, szczególnie te, których teraz nie ma kto leczyć.
- Jesteśmy zdeterminowani, jeśli nic się nie zmieni, to pójdziemy pod Narodowy Fundusz Zdrowia i Ministerstwo Zdrowia - zapowiada Paulina, mama Mai.
Zapukała też do drzwi kancelarii prezydenta Karola Nawrockiego. - Zostawiłam dokumenty, obiecali, że się tym zajmą - mówi.
Tych dzieci nie ma kto leczyć
Maja ma siedem lat. Na świat przyszła z wrodzoną wadą - miała znamię barwnikowe na twarzy w obrębie oka, czoła, policzka i nosa. Kiedy miała niecały rok, została skierowana do Krakowa. W rodzinnej Łodzi lekarze nie byli w stanie jej pomóc. Tak Maja została jednym z małych pacjentów zespołu doktor Beaty Stanek, szefowej Oddziału Chirurgii Rekonstrukcyjnej i Leczenia Oparzeń w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie.
- To był pierwszy lekarz, który zaoferował nam pomoc - wspomina Paulina, mama Mai. W stolicy Małopolski rozpoczęło się leczenie dziewczynki, które trwa do dziś. Polega m.in. na zakładaniu tzw. ekspanderów tkankowych. Procedura pozwala na stopniowe usuwanie zmiany. Za Mają kilkanaście operacji, ale przed nią jeszcze długie leczenie. Sęk w tym, że to, kto się go podejmie jest dziś dla rodziców wielką niewiadomą.
- W szpitalu w Krakowie usłyszałam, że nie ma lekarza, który może zająć się Mają - mówi Paulina, mama dziewczynki. W środę, razem z innymi rodzicami, wzięła udział w proteście przed szpitalem.
Dzieci takich jak Maja jest więcej. W 2018 roku zespół krakowskich lekarzy przeprowadził ratującą życie operację małego Ignasia. Chłopiec miał wtedy zaledwie pół roku. Urodził się z zespołem Pfeiffera, rzadką chorobą charakteryzującą się przedwczesnym zrośnięciem szwów czaszkowych. Ignaś przeszedł kilka operacji. Najgorsze już za nim, ale jak podkreśla jego mama Patrycja, chłopiec wciąż powinien być pod kontrolą lekarzy. Pytamy, czy poza doktor Stanek są inni specjaliści, którzy w Polsce mogliby objąć Ignasia opieką. Zdaniem jego mamy takich nie ma.
Kluczowa w całej sprawie jest też współpraca doktor Stanek ze światowej sławy amerykańskim chirurgiem. Prof. Scott Bartlett, kierownik Oddziału Chirurgii Plastycznej z CHOP w Filadelfii na jej zaproszenie przylatywał do Krakowa wraz ze swoim zespołem, by pomagać w przeprowadzeniu najbardziej skomplikowanych operacji. Krakowski szpital wielokrotnie chwalił się tą współpracą.
"Co dalej z leczeniem mojego syna?"
Co dalej z naszymi dziećmi? - pytają rodzice. Nie tylko ci, których dzieci urodziły się ze skomplikowanymi wadami.
Syn Agaty trafił na oddział w wyniku wypadku. Doznał poparzeń trzeciego stopnia dróg oddechowych, twarzy i rąk. Kobieta wspomina początek leczenia, gdy jej Adaś trafił pod respirator, a ból, z którym się mierzył, był tak duży, że musiał przyjmować morfinę. Później było wiele miesięcy leczenia i przeszczepy skóry.
Jesienią tego roku chłopiec miał rozpocząć serię zabiegów z wykorzystaniem laserów. - Miały pomóc w walce z bliznami, które zostały Adasiowi po oparzeniach - mówi Agata. Z mediów dowiedziała się o problemach na oddziale. Skontaktowała się ze szpitalem, by ustalić, co dalej z leczeniem jej syna. Jak mówi, żadnych konkretów nie usłyszała.
W podobnej sytuacji jest Sylwia, mama rocznej Zuzi. Dziewczynka poparzyła sobie obie rączki, otwierając rozgrzany piekarnik. Podobnie jak Adaś jest w trakcie leczenia. - Czekamy na lasery. Na ostatniej wizycie pytałam, czy na pewno będą te lasery, skoro oddziału już nie ma. Powiedział, że nie wie i że jesteśmy wpisani na "listę zakwalifikowanych" - mówi nam Sylwia. Przyznaje, że takie zabiegi można wykonać też prywatnie, jednak ich koszty przewyższają możliwości finansowe rodziny.
Rodzice manifestują
Magdalena też przeczytała o problemach na oddziale w mediach społecznościowych. Jej córka urodziła się z rozszczepem podniebienia. Dzięki opiece zespołu doktor Beaty Stanek, dziś leczenie dziewczynki jest zakończone. Na początku roku wykonano u niej operację, kolejna kontrola zaplanowana była na luty przyszłego roku.
Największe obawy rodziców wiążą się z tym, co w sytuacji, gdy potrzebna będzie dodatkowa rekonstrukcja.
- Jeśli coś się stanie, to gdzie mamy jechać? Nie wiemy, co przyniesie jutro, nie czujemy się już bezpiecznie - mówi Magdalena. Dlatego razem z innymi rodzicami zdecydowała się, by stanąć w środę przed szpitalem i zaapelować do jego władz.
Szpital zapewnia, że wszystko jest w porządku
W lokalnych mediach zaczynają się pojawiać też informacja o zamknięciu oddziału. O sprawę pytamy w placówce. Katarzyna Pokorna-Hryniszyn, rzeczniczka Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie zapewnia nas, że Oddział Rekonstrukcji i leczenia Oparzeń nie został zlikwidowany. Został jednak połączony z Oddziałem Chirurgii Dziecięcej. Rzeczniczka przyznaje też, że rozwiązano umowę o pracę kierownikiem oddziału, czyli doktor Beatą Stanek.
Rodzice, z którymi rozmawiamy mówią, że ich dziećmi opiekowała się trójka lekarzy. Kierownikiem oddziału była wspominana już doktor Beata Stanek. Pracowali z nią jeszcze dwaj lekarze: Paweł Bysiek i Bartosz Gregorczyk.
Dopytujemy więc w szpitalu o medyków. Od lat współtworzyli przecież zespół, może oni mogliby kontynuować leczenie dzieci naszych rozmówców?
- Pozostali lekarze z Oddziału Rekonstrukcji i leczenia Oparzeń nadal pracują w naszym Szpitalu i nie opuścili placówki - przekazała nam rzeczniczka.
Z informacji, które otrzymała Interia, wynika jednak, że pierwszy z medyków, Paweł Bysiek, poprosił o przeniesienie na Szpitalny Oddział Ratunkowy i tam kontynuuje pracę. Drugi z lekarzy, Bartosz Gregorczyk, złożył wypowiedzenie. Nie wskazał jednak konkretnego terminu, poprosił o rozwiązanie umowy po zakończeniu leczenia trójki małych pacjentów, którzy obecnie są na oddziale.
Czy w świetle tych informacji można mówić o funkcjonującym oddziale? Rzeczniczka zapewnia, że w placówce pracuje wielu innych chirurgów, którzy zajmują się sprawami chirurgicznymi, w tym plastyką.
Rodzice załamani, chcą tylko powrotu lekarzy
Tymczasem Paulina, mama siedmioletniej Mai, zapewnia nas, że w środę w szpitalu usłyszała, że obecnie nie ma lekarza, który może podjąć się leczenia jej córki.
- Jesteśmy załamani. Chcemy tylko przywrócenia oddziału i naszych lekarzy. Nigdzie w tym kraju nie ma takich specjalistów, jak oni - mówi nam Paulina.
Paulina Sowa (paulina.sowa@firma.interia.pl)













