Witold Kozłowski, choć nie został marszałkiem Małopolski, może świętować swój największy polityczny sukces: Postawił się prezesowi PiS, odegrał się na swoim politycznym wrogu Ryszardzie Terleckim i nadal będzie rządzić w regionie, choć "tylko" jako wicemarszałek. A jeszcze w lutym Kozłowski miał się w ogóle nie znaleźć na listach wyborczych PiS do sejmiku. Od miesięcy pozostawał on w ostrym konflikcie z Ryszardem Terleckim i jego ludźmi. Kozłowski tak bał się, że próbują go wmanewrować w jakąś aferę, że wynajął za publiczne pieniądze firmy detektywistyczne. Te regularnie sprawdzały, czy w jego gabinecie, służbowym mieszkaniu oraz w domu nikt nie zamontował podsłuchów. Małopolscy podatnicy zapłacili za fanaberie polityka co najmniej 220 tys. zł. Witold Kozłowski wraca, choć miało go nie być na liście - Wydawało się, że los Kozłowskiego jest przesądzony. W początkowej fazie nie był on w ogóle brany pod uwagę jako kandydat PiS - mówi jeden z naszych rozmówców. Początek lutego 2024 r., trwa zarząd województwa partii w Krakowie, na którym dochodzi do ostrego sporu pomiędzy Kozłowskim a Terleckim. Świadkami wymiany zdań jest kilkanaście osób. Na koniec Kozłowski rzuca do Terleckiego, że go zniszczy. - Jeśli popatrzymy na obecne wydarzenia z perspektywy lutego, to Kozłowski wrócił z politycznego niebytu - opowiada jeden z małopolskich polityków PiS. Jednak nie byłoby tego powrotu, gdyby nie była premier Beata Szydło. To ona jest politycznym mentorem Kozłowskiego. Ona wywalczyła dla niego miejsce na listach sejmikowych w 2018 r., to ona zawalczyła o to, aby po ostatnich wyborach samorządowych został marszałkiem, to ona uparła się, aby Kozłowski znalazł się na listach partii w ostatnich wyborach. Kozłowski, choć staje w 2018 r. na czele województwa, to pamięta, komu zawdzięcza stanowisko. Beata Szydło przez ostatnie pięć lat jest częstym gościem w urzędzie marszałkowskim. Zdarza się, że była premier bywa w urzędzie nawet co tydzień i jada wspólne śniadania lub obiady z Kozłowskim. - Prawda jest taka, że Kozłowski nigdy nie postawiłby się prezesowi, gdyby nie ciche przyzwolenie Szydło. Choć to, co może na początku było jakimś politycznym planem, wymknęło się spod kontroli i potem każdy ciągnął już w swoją stronę - opowiada jeden z naszych rozmówców. Polityczne napięcie Polityczne napięcie rosło w Małopolsce od kilku tygodni w związku z konfliktem między radnymi PiS, związanymi z Beatą Szydło oraz stronnikami Ryszarda Terleckiego. Radni związani z byłą premier blokowali wybór Łukasza Kmity na marszałka województwa, którego kandydaturę forsowali Ryszard Terlecki i kierownictwo partii, w tym także Jarosław Kaczyński. Największym przeciwnikiem Kmity był właśnie Kozłowski, będący marszałkiem w Małopolsce przez ostatnie pięć lat. Kozłowski i inni "zbuntowani radni" są uznawani za ludzi Szydło, choć ona sama przekonywała centralę partii, że nie ma wpływu na ich decyzję, bo relacje w samorządach rządzą się swoimi prawami. Koalicja mogła odbić bastion PiS, ale radni się pokłócili Sejmikowa arytmetyka jest taka: 21 radnych ma klub PiS, Koalicja Obywatelska, PSL i Polska 2050 ma ich 19. Żeby wybrać marszałka potrzeba 20 głosów. Wydawało się więc, że Zjednoczona Prawica nie będzie miała większego problemu, żeby zdecydować, kto zostanie marszałkiem w bastionie PiS. Dwa pierwsze głosowania zakończyły się jednak fiaskiem. W pierwszym Kmitę poparło najpierw 13, a potem 17 radnych. Rozłam w PiS stawał się coraz bardziej wyraźny, a okazję postanowiła wykorzystać Koalicja Obywatelska, która postanowiła zgłosić własnego kandydata. Został nim Krzysztof Klęczar będący wojewodą małopolskim od kilku miesięcy. To polityk od lat związany z PSL. - Skoro PiS nie mógł się dogadać, to chcieliśmy spróbować swoich sił i przeciągnąć kilku radnych na swoją stronę. Próbowaliśmy przede wszystkim z tymi drugiej lub trzeciej kategorii, z którymi łatwiej było osiągnąć porozumienie - mówi jeden z opozycyjnych radnych. - Ludzie PSL przyszli do nas i zapewniali, że mają większość dla Klęczara - mówi jeden z samorządowców Koalicji Obywatelskiej. - Byli bardzo przekonujący, dlatego 1 lipca Klęczar został zgłoszony, jako kandydat opozycji. Miał być sukces. Na sesji pojawili się politycy PSL: marszałek Sejmu Zgorzelski czy Ireneusz Raś - dodaje. Ostatecznie Klęczar poparło 18 radnych w pierwszym głosowaniu i 19 w drugim. Zabrakło jednego głosu. - To miało być wygrane głosowanie, ale dwójka radnych z PO była przeciw. Zdecydowały ich osobiste interesy, bo sami liczyli na stanowisko marszałka albo miejsce w zarządzie. Zamiast przejęcia władzy skończyło się jedną wielką awanturą - mówi jeden z naszych rozmówców. Kozlowski rozmawiał z PO Kiedy manewr z Klęczarem zakończył się niepowodzenie,m Platforma Obywatelska spotkał się z Kozłowskim i rozmawiała o ewentualnym jego poparci. Polityk PiS postawił warunek: zostaje na stanowisku marszałka i chce mieć zagwarantowane dwa miejsca dla swoich ludzi w zarządzie województwa. W zamian jest w stanie przejść na stronę Sejmikowej opozycji. - Nie wiem, czy Kozłowski rzeczywiście był w stanie przejść na naszą stronę czy to tylko gra na potrzeby własnego obozu politycznego, ale jego propozycja była zbyt wygórowana. Maksymalnie mógł zostać wicemarszałkiem i bez większości w zarządzie - mówi jeden z radnych Platformy Obywatelskiej. - W rozmowy zaangażował się nawet Olek Miszalski [prezydent Krakowa - przyp.red.]. Jednak nic z tego nie wynikło. Poza tym Kozłowski musiałby założyć własny klub i odciąć się od PiS, żeby nikt nam nie zarzucił, że kolaborujemy z PiS - dodaje. Tymczasem we wtorek - 2 lipca - odbyła się już piąta próba wyboru marszałka województwa. Już na początku obrad radni Koalicji zawnioskowali o przerwę, która potem była przedłużana. Przedstawiciele Platformy, PSL, Polski 2050 debatowali nad przedstawieniem kolejnego kandydata. - Nie udało się uzyskać porozumienia, a szkoda, bo to była ostatnia okazja na przejęcie władzy. PiS wystawił wtedy znowu Kmitę, a do tego zgłoszono innego człowieka z PiS - Piotra Ćwika. W głosowaniu okazało się, że oddano 20 nieważnych głosów. Gdyby wtedy wystawić naszego kandydata, to może te 20 głosów zostałoby oddanych na naszego kandydata - opowiada jeden z rozmówców. Smółka za Kmitę Po piątej porażce Kmity PSL zaczął rozpuszczać informację, że w kolejnym czwartkowym głosowaniu opozycja wystawi swojego kandydata, że ma większość, a kwestią otwartą pozostaje, iloma głosami wygra. - To wtedy stało się jasne, że Kmita jest niewybieralny, bo Kozłowski i jego ludzie się nie cofną. Jednocześnie nikt z nas nie mógł przewidzieć czy rzeczywiście nie jest tak, że opozycji nie udało się kogoś od nas przekonać. Groźba przegranej była bardzo realna, stąd manewr z akceptowalnym dla wszystkich Łukaszem Smółką, który stał się oficjalnym kandydatem PiS za Kmitę - opowiada jeden z polityków PiS z Małopolski. Ostatecznie w czwartkowym głosowaniu Smółka zdobył 22 głosy, a 17 było przeciw. Oznacza to, że jeden z radnych opozycyjnych zagłosował za Smółką. Nowy marszałek od razu zapowiedział, że jego zastępcą będzie Kozłowski. Napięta sytuacja Pomimo wyboru marszałka w PiS sytuacja jest napięta. Barbara Nowak, była kurator oświaty w Małopolsce, zrezygnowała z mandatu radnego. "Nie uciekłam z pola walki. To nie był front. Po aktach szantażu, próbach przejścia do opozycji, nastąpił podział łupów. Wracający po zdradzie, jeszcze więcej dostali. Wyszłam, bo pamiętam, co obiecałam moim Wyborcom i nie sprzeniewierzę się ślubowaniu radnego. Honor nie ma ceny" - napisała Nowak w serwisie "X". Marek Pęk z kolei ocenił, że zwycięstwo PiS jest "gorzkie". "Po raz kolejny grupa przyspawana do stołków nie wykonała decyzji Prezesa PiS. Kilku ludzi zawdzięczających swoje mandaty partii było gotowych przejść na drugą stronę lub doprowadzić do powtórnych wyborów, tylko dla swoich osobistych korzyści" - napisał w serwisie "X". "Partia jest skłócona, po raz kolejny okazuje się, że aby wysoko awansować, trzeba ostro się postawić, a nawet zdradzić. Uczciwi i lojalni znowu zostali wykorzystani do bezowocnej walki i teraz stoją z boku i kolejny raz zastanawiają się, po co to wszystko było" - skwitował senator Pęk. Tymczasem koniec sagi z wyborem marszałka, nie oznacza zażegnania konfliktu w regionalnych strukturach partii. - Teraz czeka nas kolejna odsłona. Frakcje będą się zwalczać, trudno będzie sobie wzajemnie ufać, bo po raz kolejny wychodzi na to, że zdrada jednak popłaca - kwituje jeden z naszych rozmówców. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!