W czwartek wieczorem na antenie Polsat News został wyemitowany reportaż Jacka Smaruja "Polskie matrioszki". Dziennikarz stacji nawiązał kontakty z przedstawicielami proputinowskich stowarzyszeń i sprawdził, jak ugrupowania funkcjonują od środka. Reportaż to zapis rozmów i wielotygodniowych spotkań z ludźmi, dla których Władimir Putin nie jest zbrodniarzem. Cały reportaż można obejrzeć na stronie polsatnews.pl. "Polskie matrioszki". Co na to politycy? Interia zapytała polityków m.in. o to, dlaczego w Polsce wciąż działają partie jawnie prorosyjskie, mimo że jesteśmy w trakcie wojny hybrydowej i czy nie należy dostosować do rzeczywistości obowiązujących przepisów. - Potrzebne byłoby wszczęcie postępowania o zdelegalizowanie partii politycznej. Wymagany byłby wniosek właściwego organu, a w tym przypadku mogłaby to być prokuratura. O sprawie orzeka natomiast Trybunał Konstytucyjny. Procedury więc są. Nie ma natomiast takich działań. W tym przypadku w imię źle pojętej swobody demokratycznej. Co innego działania partii mocno populistycznych, ale mieszczących się w ramach reguł demokratycznych, a co innego działania organizacji, które są proputinowskie, czy wręcz profaszystowskie, bo takie też są - powiedział Interii Jacek Trela, senator Polski 2050, prawnik i były prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. Polityk dodał, że "ostatnie wybory do PE pokazały, że Europa zmierza w bardziej brunatną stronę". - Jedynym dobrym rozwiązaniem przeciwstawiającym się temu trendowi jest pójście w kierunku poszerzenia reguł demokratycznych. To działalność w sferze politycznej. A w sferze prawnej możliwe jest zakazanie działalności takim ruchom - podkreślił Trela. - Są różne postawy ludzi. Są dobre postawy i złe. W każdym społeczeństwie jest jakaś część złych postaw, a wręcz ludzi, którzy nie rozumieją cierpienia innego narodu. Działania proputinowskie i prorosyjskie są dla mnie nieakceptowalne, ale z punktu widzenia natury ludzkiej w jakiś sposób wytłumaczalne - mówił przedstawiciel Polski 2050. Bosak: Musimy kierować się polską racją stanu Krzysztof Bosak z Konfederacji uważa, że "nie powinniśmy nakładać cenzury w dyskusjach dotyczących spraw międzynarodowych, zwłaszcza w momencie, gdy mamy wojnę i związany z tym duży szum informacyjny w przestrzeni medialnej". - Nie możemy wprowadzać cenzury w sytuacji, gdy w naszej debacie publicznej mogą pojawiać się treści, sprzyjające jednoznacznie którejś ze stron, pozostających w stanie wojny - twierdzi wicemarszałek Sejmu. Polityk podkreślił, że "jako państwo powinniśmy kierować się wyłącznie polską racją stanu, a polska racja stanu zakłada otwartą debatę i krytyczne spojrzenie na polityki różnych państw, które mają interesy sprzeczne z naszymi bez względu na to, czy dotyczy to Rosji, Ukrainy, Niemiec czy Izraela". - Wyzwania prawne dotyczące bezpieczeństwa państwa widzę zupełnie gdzie indziej. Mamy martwe prawo prasowe, które nie broni nas zupełnie przed dezinformacją i manipulacjami w przestrzeni medialnej, także tymi finansowanymi przez zagranicę. Nie wygłaszane opinie, nawet najbardziej skrajne, są naszym problemem, lecz manipulowanie opinią publiczną za pomocą całych kampanii medialnych, często finansowanych z zewnątrz, co można czynić bez żadnych konsekwencji - powiedział Bosak. - W Polsce można wydać na kampanię medialną dowolnie duże pieniądze, co może mieć bezpośrednie przełożenie np. na wynik wyborów. I nikogo to nie oburza. A mieliśmy z tym do czynienia choćby podczas ostatnich wyborów parlamentarnych, gdy pod pretekstem kampanii profrekwencyjnych, finansowanych przez zewnętrzne NGO-sy, finansowano de facto kampanię przeciwko Konfederacji. Zanim więc zaczniemy cenzurować i zakazywać prawnie wygłaszania opinii, nawet skrajnych, skupmy się może na stworzeniu metodyki oceny informacji, by móc skutecznie walczyć z celową dezinformacją. Dziś nawet serwisy fact-checkingowe mają bowiem problem, by odróżnić informację od opinii i często jedynym kryterium oceny jest pogląd autora. Jeśli chcemy walczyć z dezinformacją, warto zacząć od tego - zakończył Krzysztof Bosak. Żukowska: Żadna partia w Polsce nie została jeszcze zdelegalizowana - Konstytucja i ustawa o funkcjonowaniu partii politycznych zabrania funkcjonowania partiom, które popierają totalitarne praktyki faszyzmu i komunizmu. Co nie oznacza, że nie może w Polsce istnieć np. partia komunistyczna, która w programie może mieć m.in. nacjonalizację przemysłu. Nie może natomiast w statucie pochwalać totalitarnych metod czy polityków, jak np. wsadzania kogoś do Gułagu. Myślę, że żadna partia nie jest tak szalona, by takie sprawy wpisywać "espressis verbis" do statutu, dlatego też do tej pory żadna partia w Polsce nie została zdelegalizowana. Trudno jest sądom takie zjawiska, bliskie temu przepisowi, interpretować - powiedziała Interii Anna Maria Żukowska, posłanka, przewodnicząca klubu parlamentarnego Lewicy i prawniczka. - Sąd przy rejestracji sprawdza czy jest odpowiednia liczba podpisów, czy są one legalne, czy są tam obywatele polscy. Bada też statut, czy dana formacja spełnia demokratyczne procedury wyłaniania władz i inne szczegóły. Kiedy partia jest zarejestrowana podlega ustawie o finansowaniu partii politycznych, a na podstawie tych przepisów prześwietla ją Państwowa Komisja Wyborcza. Sprawdza, czy nie ma jakiegoś nielegalnego finansowania z zagranicy, co jest zakazane - dodała przedstawicielka Lewicy. Żukowska przypomniała, że "były w historii kierowane różne wnioski (o delegalizację - przyp. red.), również w stronę SLD" ze względu na program. - Środowisko pana Zbigniewa Ziobry chciało nas zdelegalizować swego czasu, ale Trybunał Konstytucyjny nie podjął takiej decyzji. Samo istnienie partii nie jest kluczowym problemem. Dużo większym są ludzie, którzy do partii nie należą, ale są agentami wpływu i sączą rosyjską propagandę - uważa posłanka. - Nawet nie wiedziałam, że Rodacy Kamraci mają partię. Mają zasięgi w internecie, są influencerami, wywierają wpływ szczególnie na młode osoby. Mają przekaz, który jest zgodny z polityką Putina, który szerzy nietolerancję, bo np. zakazał w Rosji "homopropagandy". Niewiele zmienia, że Rodacy Kamraci założyli partię, bo nie sądzę, by kiedykolwiek wystartowali w wyborach lub uzyskali znaczące poparcie. Każda partia ma obowiązek złożenia sprawozdania, a kiedyś na tej podstawie wykreślono z ewidencji Komunistyczną Partię Polski, bo nie złożyli sprawozdania. Z nimi może być podobnie - powiedziała Żukowska. "Polskie matrioszki". Kluczowa rola służb O działanie prorosyjskich partii w Polsce zapytaliśmy również Pawła Szefernakera, byłego wiceministra i ministra spraw wewnętrznych i administracji. - Najważniejszą rolę do odegrania mają w tym wypadku służby, które powinny aktywnie działać i zgodnie z prawem monitorować tego typu środowiska, zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy wojnę za naszą wschodnią granicą - podkreśla polityk PiS. - Naszą rolą, jako klasy politycznej, jest umieszczenie tego typu spraw ponad politycznymi podziałami. Bezpieczeństwo państwa, bo o tym w istocie mowa, jest sprawą, w której powinniśmy działać wspólnie. Dlatego, jeśli pojawiłyby się np. ze strony służb propozycje zmian w prawie, uszczelnienia przepisów, by można było skuteczniej zadbać o bezpieczeństwo państwa, to liczę na to, że jako politycy będziemy w stanie wspólnie nad tym pochylić i zbudować wokół tego konsensus - uważa Szefernaker. - Sprawne działanie państwa w takich sprawach to jasny sygnał do społeczeństwa i opinii publicznej, że na działalność zagrażającą naszemu bezpieczeństwu nie ma zgody i nie będzie przyzwolenia. Na szczęście dzisiaj poza pewnym marginesem, obecnym także w polskim parlamencie, są to ruchy dość znikome, o niewielkim wpływie. Rolą państwa jest dziś dopilnowanie, by te ruchy nie urosły i swoich wpływów nie zwiększyły - mówi były minister spraw wewnętrznych.