Dowództwo Generalne poinformowało w piątek o niezidentyfikowanym obiekcie, który przekroczył Polską granicę w okolicy Hrubieszowa. "W godzinach porannych w przestrzeń powietrzną RP od strony granicy z Ukrainą wleciał niezidentyfikowany obiekt powietrzny, który od momentu przekroczenia granicy, aż do miejsca zaniku sygnału obserwowany był przez środki radiolokacyjne systemu obrony powietrznej kraju" - poinformowało Dowództwo Operacyjne RSZ w mediach społecznościowych. Wożuczyn-Cukrownia. Rosyjska rakieta nad Lubelszczyzną - Wszystko wskazuje na to, że rakieta rosyjska wtargnęła w polską przestrzeń powietrzną. Mamy potwierdzenia radarowe, krajowe i sojusznicze - przekazał gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Potwierdził tym samym wcześniejsze informacje Polsat News w sprawie piątkowego incydentu koło Zamościa. Niezidentyfikowany obiekt przeleciał w okolicy miejscowości Wożuczyn-Cukrownia na Lubelszczyźnie, co potwierdzili Interii mieszkańcy. Armia przekazała, że rakieta po trzech minutach opuściła naszą przestrzeń powietrzną. Rakieta w miejscowości Wożuczyn-Cukrownia. Powtórka z Przewodowa? Zapytaliśmy Maksymiliana Durę, komandora porucznika rezerwy, analityka wojskowego, o to, czy jest zaskoczony tym, co się stało m.in. w miejscowości Wożuczyn-Cukrownia na Lubelszczyźnie. Odpowiedział, że nie, bo od dawna spodziewał się, że do takich wydarzeń może ponownie na terenie Polski dojść. - Dokładnie 6 grudnia tego roku w artykule "Czy scenariusz z Przewodowa może się powtórzyć?" opublikowanym na defence24.pl ostrzegałem, że takiej sytuacji należy się spodziewać. Rosjanie przez długi czas atakowali przestrzeń powietrzną Ukrainy głównie dronami, widać było więc, że zbierają rakiety i przygotowują się do większego ataku. Przestrzegałem, że przy okazji zmasowanego ataku rakietowego, możemy spodziewać się, że coś przeleci przez naszą granicę. I dokładnie to się stało - mówi były wojskowy, analityk defence24. Nasz rozmówca podkreśla, że "skandalem jest, że do takiej sytuacji znów dochodzi". Jego zdaniem można było i trzeba było się do tego lepiej przygotować. - Jedyną pozytywną rzeczą jest to, że tym razem od razu poinformowano ludzi i opinię publiczną, że coś się dzieje. I od razu wszczęto poszukiwania obiektu. Choć można by się pewnie zastanawiać nad zbudowaniem systemu wcześniejszego ostrzegania, zwłaszcza w miejscowościach położonych bliżej granicy - podkreśla. Wożuczyn-Cukrownia i rosyjska rakieta. Co można było zrobić? W jaki sposób można się było przygotować? - Po pierwsze, zacząć budować wspólny, natowski system ochrony przeciwlotniczej na granicy z Ukrainą, a nie tylko zapewniać, że się zbuduje. Mam w pamięci słowa byłego ministra obrony Mariusza Błaszczaka, który deklarował, że nie potrzebujemy niemieckich Patriotów, bo mamy własny system obrony przeciwlotniczej. Niemcy po tragedii w Przewodowe oferowali nam Patrioty wraz z obsługą, a myśmy wtedy prowadzili dywagacje, czy warto, zamiast w ciemno przyjmować każdą pomoc sojuszniczą. Bo każda pomoc i każdy dodatkowy sprzęt na granicy są na wagę złota - mówi komandor Maksymilian Dura. - Po drugie, można i trzeba zacząć w końcu rozmowy ze stroną ukraińską o wydzieleniu pasa bez lotów w terenie przygranicznym. Chodzi o teren 20-30 km, który byłby chroniony przez wojska sojusznicze NATO. Co to oznacza w praktyce? Że jeśli jakikolwiek obiekt pojawiłby się w tym pasie, bez względu na to, czy rosyjski, czy ukraiński, czy jakikolwiek inny, to moglibyśmy go zestrzelić. Wszystko, co pojawiłoby się w tym pasie, można by było zestrzelić. Myślę, że Ukraińcy by się na to zgodzili, tylko trzeba zacząć te rozmowy - tłumaczy nasz rozmówca. Rosyjska rakieta. Jak chronić niebo nad Polską Komandor Dura przypomina przy tym, że nasza granica jest granicą Unii Europejskiej i wszystkim powinno zależeć na jej ochronie. - Rosyjskie rakiety mają dziś zasięg ponad dwóch tysięcy kilometrów, a to znaczy, że mogą trafić nie tylko w terytorium Ukrainy, Polski, ale także Niemiec czy dalej. Poza tym wspólna ochrona przygranicznego nieba przez siły sojusznicze byłaby świetną okazją do doskonalenia synchronizacji działań wojsk NATO. To jest warte poniesienia wysiłku i kosztów - uważa ekspert. Kmdr Maksymilian Dura nie ma wątpliwości, że wobec wojny u naszych granic, do takich sytuacji, jak ta piątkowa, będzie dochodziło. Wyjaśnia, że nie da się wyśledzić wszystkiego i w obecnych warunkach wszystkiego zestrzelić. - Polska nie znajduje się w stanie wojny i nie może strzelać przy okazji każdego naruszenia przestrzeni powietrznej. Dlatego trzeba przygotowywać się do takich sytuacji w inny sposób. I nad tym sposobem powinniśmy już pracować od ponad roku - przypomina. Przewodów, Bydgoszcz, teraz Wożuczyn-Cukrownia Piątkowy incydent to kolejne tego typu zdarzenie od momentu rosyjskiej napaści na Ukrainę. Ponad rok temu - 15 listopada - w okolicach Przewodowa spadł ukraiński pocisk. Zginęło dwóch mężczyzn. Po tej tragedii w Przewodowie, do listopada 2023 r., terenu Zamojszczyzny broniły niemieckie Patrioty. W pierwszą rocznicę baterie zostały wycofane. Miesiąc później - 16 grudnia - pod Bydgoszczą spadł pocisk Ch-55 z "ekwiwalentem masowym" zamiast głowicy. Pocisk został wystrzelony nad Białorusią, a po kilku tygodniach został znaleziony przez przypadkową turystkę oddającą się konnej przejażdżce po lesie. Eksperci wojskowi zwracali uwagę, że w pobliżu znajduje się centrum treningowe NATO. Kamila Baranowska