Wydawało się, że liderzy partii opozycyjnych zgodnie uznali, że wałkowany od miesięcy temat jednej listy opozycji nie służy nikomu, skoro szanse na takie porozumienie są nikłe i temat umarł śmiercią naturalną. Zwłaszcza że pogodzili się z tym także wyborcy opozycji. Wedle badania CBOS, o ile jeszcze jesienią ubiegłego roku za utworzeniem jednego wspólnego bloku opowiadało się 59 proc. sympatyków opozycji, o tyle dzisiaj za takim rozwiązaniem jest 46 proc. To spadek o 13 punktów procentowych. Wzrósł za to odsetek osób, które uznają, że opozycja pójdzie do wyborów w trzech lub więcej blokach. Sondaż obywatelski i jedna lista Tym bardziej może zaskakiwać fakt, że temat powrócił za sprawą obywatelskiego sondażu, który w poniedziałek opublikowała "Gazeta Wyborcza" z wiele mówiącym tytułem: "Sondaż obywatelski jak lodowaty prysznic. Tylko jedna opcja skuteczna - wspólna lista opozycji". To sondaż pracowni Kantar Public, przeprowadzony na dużej grupie czterech tysięcy osób, na który prowadzono zbiórkę pieniędzy w internecie (zebrano 90 tysięcy złotych). Dzień wcześniej do tematu, który już od piątku zapowiadała "Wyborcza", odniósł się także Donald Tusk podczas spotkania z wyborcami w Żywcu. - My wygramy te wybory, chyba że popełnimy jakiś zasadniczy błąd. Uważam, że mniejsze partie opozycyjne, tak długo jak będą sobie działały na zasadzie "nie jesteśmy od wygrywania, chcemy być, chcemy wyjść", to będą kłopotem. Jak się z nimi spotykałem, namawiałem ich do tej jednej listy - od pierwszego dnia, dlatego, że wszędzie słyszę to od ludzi. Jeśli jesteś demokratą i chcesz o coś walczyć, to słuchaj ludzi, słuchaj zdrowego rozsądku i nie kłóć się z matematyką - powiedział lider PO. - Już za kilka miesięcy zobaczycie to w sondażach, na dwa-trzy miesiące przed wyborami - że ci, którzy chcą tylko wejść, tylko być - oni znikną. I będziemy mieli jedną listę - dodał. Ludowcy nie chcą słyszeć o jednej liście Jego słowa nie spotkały się ze zrozumieniem "mniejszych partii opozycyjnych". - Niech Tusk wróci do tego, co mówił w 2007 roku, że jak ktoś nie chce głosować na Platformę, to niech głosuje na PSL, a nie do tego, co mówiła Kopacz w 2015 roku, żeby nie głosować na mniejsze formacje. To pierwsze skończyło się wygraną i wspólnymi rządami przez osiem lat, to drugie skończyło się tym, że mamy rządy PiS - apelował na antenie Polsat News lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Ludowcy podnosili także kwestię wiarygodności sondażu Kantar Public dla "Gazety Wyborczej", w którym nie wzięto w ogóle pod uwagę możliwości wspólnego startu PSL i Polski2050 Szymona Hołowni, choć partie nawiązały współpracę programową i zmierzają w kierunku budowy wyborczej koalicji. - Jeśli jedna lista jest tak dobrym rozwiązaniem, to nie rozumiem, dlaczego Platforma z Lewicą jej nie utworzą. Dlaczego jedna lista z Lewicą jest zła, ale już z PSL i Hołownią dobra - wytyka w rozmowie z Interią Marek Sawicki z PSL. - My nie ulegamy szantażom i robimy swoje, jeździmy po Polsce, przedstawiamy swój program i to przynosi efekty - dodaje. Włodzimierz Czarzasty: Nie zmieniłem zdania Wywołana do tablicy Lewica przyznaje, że cały czas jest za jedną listą. - Jestem, zawsze byłem i nie zmieniłem zdania. Wszystkim politykom radziłbym kubeł zimnej wody i mniej emocji, bo na koniec wygra ten, kto zdenerwuje się ostatni. Trzeba zachować dystans i spokój - mówi Interii Włodzimierz Czarzasty, lider Lewicy. Choć wśród polityków młodszego pokolenia, zwłaszcza spod szyldu Partii Razem, chęć do współpracy z Donaldem Tuskiem nie jest już tak wielka. Niedawno Paulina Matysiak, posłanka Partii Razem otwarcie stwierdziła, że jej zdaniem Donald Tusk jesienią nie będzie premierem, bo jest bardzo prawdopodobne, że Partia Razem postawi weto w tej sprawie. - Nie ma dziś mowy o tym, by Lewica miała startować razem z Platformą, ostatni sondaż pokazał, że taka lista oznacza 252 mandaty dla PiS, więc nie ma w ogóle tematu - mówi Interii Włodzimierz Czarzasty. Ludowcy i politycy Polski2050 zaznaczają nieoficjalnie, że im mocniej Platforma i sympatyzujące z nią środowiska przymuszają ich do jednej listy, tym bardziej oni są przekonani, że przed wyborami na żadną współpracę z Donaldem Tuskiem nie pójdą. - Hartujemy się - mówi nam jeden z naszych rozmówców. - I nic nie mobilizuje nas do pracy mocniej niż te ataki i publiczne upokarzanie. Tak się nie traktuje przyszłych koalicjantów - dodaje. Jeden z naszych rozmówców z PSL stwierdził, że przypomina mu to sytuację z 2019 roku, gdy Platforma straszyła ich, że nie tylko nie wejdą do Sejmu, ale nie przekroczą nawet progu 3 proc. potrzebnego do uzyskania finansowania dla partii z budżetu i proponował wspólny start na - jak to wspominają ludowcy - "żenujących warunkach". - Odmówiliśmy i wzięliśmy się ostro do pracy, wynik prawie 9 proc. zaskoczył wszystkich - mówi nam polityk PSL.. Podobną awersję ludowcy mieli do PiS, gdy ci ostro atakowali ich w wyborach samorządowych, a potem chcieli rozmawiać o koalicjach w sejmikach. Wówczas lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz podjął decyzję, by na szczeblu sejmikowym takich koalicji nie było. Między innymi ze względu na to, co działo się w kampanii. Co na to wyborcy opozycji Ale są też inne względy, które dotyczą oczekiwań wyborców poszczególnych ugrupowań. Jak pokazuje badanie CBOS, wśród zadeklarowanych wyborców PSL najwięcej jest zwolenników konsolidacji w ramach dwóch bloków (32 proc. popiera takie rozwiązanie), nic więc dziwnego, że ludowcy od dawna lansują to właśnie rozwiązanie. Nieco inaczej sprawa wygląda w elektoracie Hołowni, który w większości optuje za samodzielnym startem (42 proc. jest tego zdania) i co ciekawe liczba ta wzrosła dwukrotnie w ciągu czterech ostatnich miesięcy kosztem m.in. pomysłu jednej, wspólne listy całej opozycji. Pomysł jednej listy jest atrakcyjny głównie dla większości wyborców Koalicji Obywatelskiej, a i to w mniejszym stopniu niż jesienią ubiegłego roku. Polska2050 i PSL są zresztą przekonane, że ofensywa Tuska związana z jedną listą to efekt zatrzymania notowań Platformy. - Musi mieć wysokie notowania, żeby mieć pewność wygranej. Musi być pierwszy przed PiS i dostać więcej mandatów. To najważniejszy cel. A PSL po połączeniu z Hołownią zabiera mu za duży kawałek tego tortu - opowiada jeden z naszych rozmówców z opozycji. Bałagan i chaos - to nie pomaga opozycji Prof. Antoni Dudek, politolog i historyk z UKSW zgadza się z tym, że powrót Tuska do tematu wspólnej listy to efekt wewnętrznej rozgrywki po stronie opozycji i walka Platformy o wyborców, ale jest zdania, że ostatecznie nic z tego nie wyjdzie. - Nie po to Kosiniak-Kamysz i Hołownia od trzech lat bronią się przed tą współpracę, by teraz się podporządkować Tuskowi. Zwłaszcza że mało prawdopodobne jest, by idąc razem, spadli pod próg wyborczy, i to niezależnie od tego, czy pójdą jako koalicja czy nie - komentuje. Choć od Marka Sawickiego z PSL słyszymy, że w polityce "nigdy nie należy mówić nigdy", to i on przyznaje, że scenariusz, by PSL startowało z jednej listy z Platformą jest na dziś bardzo mało realny. Sęk w tym, że rozgorzała na nowo dyskusja o tym, czy opozycja wystartuje razem czy osobno szkodzi wszystkim po równo. W badaniach jakościowych, które przeprowadza właśnie jedna z partii, wynika, że wyborcy w kontekście pytań o opozycję używają głównie słów: "bałagan" i "chaos", zupełnie nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. I to na koniec może być problemem dla wszystkich, mniejszych i większych, opozycyjnych ugrupowań. - O ile powrót Tuska pomógł samej Platformie w odbudowaniu swojej siły, o tyle dla opozycji okazał się obciążający. Tusk ma duży elektorat negatywny i jest liderem, którego pozostali liderzy nie trawią, co nie ułatwia współpracy - komentuje prof. Dudek. - Dwie rzeczy na dziś są pewne i wynikają poniekąd z ostatnich sondaży. Po pierwsze, to, kto wygra wybory, będzie się ważyć do ostatnich dni, a zdecyduje najbardziej nieprzewidywalny elektorat niezdecydowany, który liczy dziś od kilku do kilkunastu procent. A po drugie - nawet jeśli PiS będzie rządził, to najpewniej w koalicji z silną Konfederacją, co sprawi, że te rządy będą dużo mniej stabilne i o wiele bardziej będą musiały uwzględniać wolę koalicjanta niż to mam miejsce dzisiaj - konkluduje prof. Dudek.